Nie przyjmuję gratulacji
Gratuluję Panu nominacji na Dyrektora Festiwalu Filmowego w Gdyni! Mam nadzieję, że wprowadzi Pan dużo dobrych obrazów – mniej znanych nie tylko – z beczek starych – ale także beczek wina, które dojrzewa i wniesie ten dojrzewający ferment – dobry do naszego Kina. Pozdrowienia i dużo zdrowia!
Sporo ostatnio dostaję takich komentarzy (ten powyżej to akurat z Facebooka), co chwila też ktoś przychodzi mnie poklepać po ramieniu i zapytać, czy też Chaciński, który dostał festiwal w Gdyni, to mój krewny. A podejrzewam, że będzie ich (poklepujących) coraz więcej, bo rynek filmowy, szczególnie w Polsce, poklepywaniem się po ramieniu stoi. Właściwie w tej chwili powinienem ogłosić, że przyjmuję z chęcią wszelkie podarunki od bogatych producentów i granty od filmowych instytucji. Po czym odzyskać przynajmniej część z tamtych pieniędzy dla polskiego świata muzyki, który w tej chwili ma w moim mniemaniu dużo więcej ciekawego do powiedzenia, za to mniej funduszy. Ale zwycięża we mnie potrzeba ogłoszenia wszem i wobec (żeby już nie było wątpliwości), że Michał Chaciński to nie mój brat ani nawet nie kuzyn. Życzę mu wszystkiego najlepszego – ze świadomością, że sytuację ma trudniejszą niż bohaterowie „Nocy żywych trupów” (np. nie wolno mu będzie używać shotguna), a wejście średnio gładkie (kontrkandydatura mojego kolegi redakcyjnego, Janusza Wróblewskiego, wygrała wprawdzie w głosowaniu ekspertów, ale została odrzucona przez komitet organizacyjny festiwalu). Ale gdy przyjdzie co do czego, odzywajcie się do niego.
Co do shotguna – czyli po naszemu strzelby, choć w czasach „The Walking Dead” i „Life 4 Dead” utrwala się angielska wersja – to ta niebezpieczna broń nieodmiennie kojarzy mi się z mało fartownym zakupem Dylana Carlsona, z pomocą którego jego przyjaciel Kurt Cobain wywędrował w 1994 roku na tamten świat. Dylan Carlson natomiast każdemu pewnie kojarzy się z doom-rockowym brzmieniem Earth, kapeli, która wyprzedziła wszystkich – o czym świadczy chociażby wznowiony niedawno zestaw najstarszych nagrań „A Bureaucratic Desire for Extra Capsular Extraction”. I prawie zawsze liczyło się u niej to „jak”, a nie „co”, miała więc grono oddanych zwolenników, a reszta ziewała podczas niekończących się, choć bardzo prostych, kompozycji.
Poprzedni album „The Bees Made Honey…” sprzed dwóch lat trochę mnie mimo sympatii dla Carlsona znużył. Na nowej płycie „Angels of Darkness, Demons of Light 1” nie ma rewolucji, poza tym, że pojawia się wiolonczela – to dalej dwu-, trzyakordowe kompozycje, skrajnie uproszczone, a zarazem wsysające słuchacza leniwym tempem, długością (średnio okolice 10 minut), oparte na riffach gitarowych, które brzmią jakbyśmy słuchali ich ze zwolnionej płyty. Co mi się w takim razie podoba na nowym albumie bardziej? Melodie – rozwijające się długie minuty motywy gitarowe, których obecność sprawia, że – przeciwnie do „The Bee…” – słucha się tego za każdym razem lepiej. No i brzmienie gitar z wiolonczelą, które daje taki efekt, jak gdyby tym albumem puszczanym na zwolnionych obrotach była na przykład płyta Dirty Three. Czyli jest w tym dużo folk-rocka (za to mniej bluesa niż na poprzedniej płycie) i nawet co nieco post-rocka. Stosunkowo mało dronów, tak reklamowanych w wypadku Earth. No i tytuł nowej płyty – czyżby Carlson chciał jednak dla potrzeb tego wpisu odnieść się jakoś do sytuacji polskiego kina?
EARTH „Angels of Darkness, Demons of Light 1”
Southern Lord 2011
7/10
Trzeba posłuchać: „Old Black”.
Earth – Old Black (Angels Of Darkness, Demons Of Light 1) by metalassault
*
Komentarze
Nikt o tym nie wie (no, góra kilka osób), ale Twoje powiązania z filmem rozpoczęły się, gdy kilka dni temu z rozpędu przekręciłem Twoje nazwisko na Chęciński 🙂
A ja mam nazwisko, jak pewien reprezentant Polski w muay thai i nikt mnie z nim nie myli. Za to przekręcają moje nazwisko nawet urzędy w korespondencji.
Doomowe Earth? Nie znam, ale rozumiem, że nazwę zgapili od Black Sabbath. Skoro Black Sabbath postanowiło jednak się nie nazywać Earth… Ale brzmi (ten jeden utwór) rzeczywiście raczej postrockowo, chociaż wyczuwa się wczesne lata 70. I oni tak przez cały album? Długi ten album? Do czego to może być soundtrack? Do jakiego rodzaju imprezy lub chociaż na jakim jej etapie?
W „Nocy żywych trupów” przeciwnicy byli powolni, ale główni bohaterowie i tak zginęli (przepraszam, jeśli ktoś dopiero zamierza obejrzeć). Czyli o festiwalu w Gdyni można nakręcić jeszcze straszniejszy horror?
@Krasnal Adamu –> 60 minut i tak przez całość. Earth rzeczywiście z Black Sabbath. Co do „Nocy żywych trupów” – chodziło mi o to, że przyszłemu dyrektorowi petenci pewnie będą się napraszać w podobny sposób. Czyli niby nie ma zagrożenia dla życia, ale kiedy już rzucą się wszyscy na raz, to będzie jak w „Nocy…”, którą zresztą MCh dobrze zna.
A Chęcińskim bywam od czasu do czasu. Normalka. Najbardziej wykręcona wersja mojego nazwiska (którą dostałem na plakietce na jakimś kongresie czy targach i próbowałem raczej nie eksponować) brzmiała Chuciński.
Bardzo fajna płyta jest. Instrumentarium jak 1/2 Godspeeda i w sumie blisko GY!BE się na tej płycie znaleźli. I tak jak poprzednie, zwłaszcza „Hibernaculum”, były trochę ciekawostką, to tej mi się bardzo miło słucha. Co do tytułu, to ciekawe co na niego powie Michael Gira
A mnie się podoba.Szklaneczka bourbona,Earth i książka Cormaca McCarthy`ego. Co wy na to ?
A dla mnie z kolei początek płyty brzmiał jak odrzuty z uwielbianego przeze mnie „Bees…” (kto nie zna, temu polecam, mimo zarzutów Bartka 🙂 ). Za to końcówka – rewelacyjna, „Angels of Darkness, pt.1” rzuca na kolana.
Panie Bartku 😉 Będzie w najbliższym czasie recenzja albo wspomninie o nowej płycie the strokes (streaming na ich stronie) ?
Mi się zdecydowanie bardziej „Bees.. „podobała… swojego czasu byłem od niej uzależniony. Tej jeszcze nie skreśliłem, ale mimo początkowego entuzjazmu spędziłem z nią zdecydowanie mniej czasu. Ale to Earth… nie ma co się spieszyć.
A propos drugiego pana Chacińskiego… Po ostatnich jego prelekcjach przed filmami Mizakiego moja dziewczyna pytała mnie czy to przypadkiem nie Pan albo Pana rodzina:). Kilka dni później wygrzebała gdzieś stary Świat Komiksu. Była skonsternowana gdy znalazła tam wywiad który pan przeprowadził z Rosińskim… Teraz boi się zajrzeć do lodówki.
okładka też fajna
Poprzednia była lepsza, a Carlson ewidetnie nasłuchał się My Dying Bride – przynajmniej tytuł płyty może na to wskazywać ;)))