Dobry, choć leniwy

Problem jest na pewno we mnie – jak śpiewał Dawid Podsiadło. I’m the problem, it’s me – jak wtórowała mu Taylor Swift. To mniej więcej czułem, nie mogąc się w pełni zgodzić z zachwytami prasy nad Luck and Strange Davida Gilmoura. Choć po paru odsłuchach, momentami ciągle kłopotliwych (o tym za chwilę), przekonałem się do tej płyty na tyle, by uznać, że to rzeczywiście druga najlepsza – po debiucie – solowa płyta gitarzysty Pink Floyd. Ale z albumami macierzystej grupy wolałbym jej nie porównywać. Powody dostarcza nawet ta krótka zapowiedź wideo koncertu, który już dziś o 18.00 naszego czasu będzie transmitowany na kanale YouTube artysty, zderzająca te dwa światy.  

Luck and Strange lepiej się kończy – w podstawowym wydaniu, jedną z lepszych solówek w jego dorobku w Scattered – niż zaczyna. A początek to mało wyszukany, za to bardzo natchniony Black Cat i utwór tytułowy, wycięty z bluesowego jam-session jeszcze z udziałem Richarda Wrighta (co teraz udowadnia cyfrowo dostępna pełna wersja), jak dla mnie niewiele wnoszący. Stąd pewnie duża część tych problemów z odbiorem. Później wracają na zmianę postfloydowska estetyka z On An Island, za którą nie przepadam, oraz bluesowe inspiracje, które u Gilmoura szanuję (Dark and Velvet Nights ma w sobie nawet coś z rhythm’n’bluesa w wydaniu The Rolling Stones). I ciekawe tropy folkowe. Plus najlepsza kompozycja na płycie to Between Two Points – nie dość, że cover (z repertuary The Montgolfier Brothers), to jeszcze śpiewany przez córkę Gilmoura, Romany. Idący w stronę estetyki dawnego Porcupine Tree (czyli w dużej mierze nieco unowocześnionej producencko stylistyki Floydów), no i powściągający nieco Gilmoura w graniu solówek i ozdobników. 

Bo owszem, problemem – skoro już do nich przechodzę – jest tu brak powściągliwości. Gilmour jest gitarzystą wybitnie charakterystycznym, jego ton jest natychmiast identyfikowalny. Ale przy okazji ma tendencję do nudnego instrumentalnego gadulstwa i do wypełniania kompozycyjnej kartki artykułowanymi pięknie i z dużą emocją, za to z pewną monotonią rytmiczną i dość banalnymi motywami. Za wyobraźnią melodyczną Gilmoura w solówkach niestety często nietrudno nadążyć. Tu przydają się ograniczenia, jakie narzucał stały zespół – i przydaje się, co słychać bardzo dobrze na Luck and Strange – każde wyjście na nieco bardziej wymagające, mniej typowe terytorium.  Drugi duet z Romany w bonusowymi Yes, I Have Ghosts w folkowej stylizacji to jeden z najbardziej zaskakujących fragmentów albumu (oczywiście dla tych, którzy przegapili ten utwór w swoim czasie). Wyobrażam sobie cały album w tej stylistyce. O ile oczywiście Luck and Strange nie będzie ostatni, bo nauczyłem się klasyfikować dawnych liderów Pink Floyd jako tego, który bywa nie najciekawszym człowiekiem, ale za to bardzo pracowitego (Waters), i tego, który trochę się artystycznie leni, ale prowadzi za to dobre życie i chyba dokonuje w nim niezłych wyborów (Gilmour). Choć timing wydawniczy nowej płyty Gilmoura, opublikowanej w dniu 81. urodzin dawnego kolegi, a dziś rywala, sugeruje, że i autor Luck and Strange ma też w sobie niemało złośliwości.    

Tym, co do nowej płyty przekonuje – poza wspomnianymi najciekawszymi momentami – jest niezła, choć bardzo „przezroczysta” produkcja, zrealizowana z pomocą Charliego Andrew znanego m.in. ze współpracy z Alt-J. A także skład zespołu – sekcja rytmiczna Guy Pratt i Steve Gadd potrafi podtrzymać napięcie, nawet gdy zaczyna brakować kompozycyjnej pary. Dzisiejszy koncert też wykonawczo zapowiada się nieźle (jest zresztą drugi obiecujący wykonawczo koncert – w warszawskim Jassmine wystąpią dziś na żywo EABS z Brianem Jacksonem, tym od Gila Scotta-Herona!). 

A to bonusowe jam-session z kanciapy Gilmoura nagrane z Wrightem przed 17 laty? W ogóle bym je sobie darował. To trochę jak zaglądanie do kuchni w restauracji, która z perspektywy sali wygląda okazale. Chyba że ktoś chce spojrzeć na Gilmoura jako zwykłego śmiertelnika. Tylko nie wiem, po co tego szukać tak daleko – jest to przecież leitmotiv tekstów na nowej płycie (sądząc po naprawdę wzruszających wpisach wiekowych fanów PF w internecie – to słuszny kierunek). A kto wie, może i całej twórczości solowej jej autora. 

DAVID GILMOUR Luck and Strange, Sony 2024