Słucham: Ghosted, Tomeka Reid, Irnini Mons, Hinode Tapes
Bardzo nie lubię określenia inteligentna muzyka. Mówiąc między nami, jest dość głupie, bo w przeciwieństwie do swojego odbiorcy muzyka oczywiście nie bardzo może być inteligentna. Przyznaję jednak, że to, co zrobił Oren Ambarchi z Johanem Berthlingiem i Andreasem Werliinem na płycie Ghosted, to był bardzo inteligentny pomysł muzyczny. I wcale się nie dziwię, że powtórzyli rzecz na wydanym właśnie Ghosted II (Drag City). Inteligencja – a właściwie spryt – tego pomysłu polega na tym, że ta formuła tria gitara/bas/perkusja, którą wymyślili dwaj Szwedzi i Australijczyk, może trafić na afisz imprezy o niemal dowolnym profilu. Festiwal jazzowy? Naturalnie, w końcu jest tu element improwizacji. Festiwal muzyki współczesnej? Jak najbardziej, w końcu te utwory trzymają się ducha minimalizmu, zarazem będąc chłodnymi ćwiczeniami z wykonawczej dyscypliny (wystarczy posłuchać partii Werliina z otwierającego album En). A może rockowy spęd? Oczywiście, myślę, że nawet na festiwalu Pol’and’Rock znaleźliby się bez trudu fani tego typu transowego grania, wychowani na krautrocku i partiach Jakiego Liebezeita. A gdyby słuchacze zaczęli protestować, zawsze można im zagrać jedną z lekko tylko zmodyfikowanych wersji klasyków rockowych z firmowanej przez Ambarchiego serii Stacte Karaoke (polecam sprawdzić). Pod surowością jest tu sporo ciepła, a może nawet odrobina humoru – i niemało, jak się wydaje, radości z grania. Jest to przy tym płyta nieco lżejsza niż poprzedniczka, szczególnie jeśli ją oceniać z perspektywy takiego np. Två). Tak czy inaczej – na pewno warto się tą pozycją zainteresować i mam nadzieję, że odpowiednio szeroko naszkicowałem jej potencjalną grupę odbiorców.
Nieco węższa będzie ta grupa w wypadku Tomeki Reid i jej kwartetu. jego drugą płytę 3+3 wydał właśnie Cuneiform i choć sama Reid – bodaj najbardziej rozchwytywana wiolonczelistka dzisiejszej sceny jazzowej – wydaje się być wszędzie, to zwykle jako instrumentalistka albo partnerka w improwizacji. A tutaj występuje w roli liderki. Od 2019 r., kiedy ukazał się pierwszy album jej zespołu, dużo się zdążyło zmienić. grający z Tomeką gitarzystka Mary Halvorson i perkusista Tomas Fujiwara (na kontrabasie jest jeszcze Jason Roebke) opublikowali kilka fantastycznych płyt, bodaj najlepszych w karierze. Halvorson zaczęła też częściej wykorzystywać smyczki na płytach autorskich. Sama Reid przeniosła się z Chicago do Nowego Jorku, po czym wróciła. I zamiast krótkich form, jak na płycie Old New, proponuje ambitnie długie, rozbudowane formy. Wyraźnie przy tym inspiruje się metodą swojej gitarzystki, czyli dopuszcza czynnik elektroniczny w swoich kompozycjach. Nie jest to więc płyta dla każdego, ale jeśli ktoś podziwia Tomekę Reid w partiach nagrywanych na płyty innych wykonawców, powinien się nią zachwycić tutaj. A ci, którzy są odporni na uroki wiolonczelowego brzmienia, i tak powinni rozważyć zainteresowanie się tym ze względu na partie gitary.
Coś się rusza ostatnio we francuskim rocku, czego dowodem – prócz niedawnego albumu Slift – niech będzie płyta Une habitante touchée par une météorite (Dur et Doux) kwartetu Irnini Mons z Lyonu, który przedstawia się jako grupa z Wenus (w nazwie mają zresztą krater wenusjański). Niby rzecz oparta jest na zużytym mocno postpunkowym silniku, ale słychać dużo wpływów amerykańskiej sceny niezależnej (zespół koncertował u boku Shellac, a Steve Albini chwalił poprzednią formację jego członków, Decibelles), zresztą melodia języka francuskiego zmienia też niemało. I oczywiście w obszarze anglosaskim taki zespół z trudem przebiłby się przez gęstą pokoleniową konkurencję, ale jeśli spojrzymy na to z drugiej strony – tak operująca riffami, tak śpiewająca i wykorzystująca chórki grupa wyróżniałaby się z pewnością na polskiej scenie.
W Polsce na razie naprawdę mocno, gęsto i konkurencyjnie jest tylko w rapie i na scenie alternatywnej. Na tej drugiej – szczególnie w rejonach, które operują szeroko pojętą transowością. Supertrio Hinode Tapes (Piotr Chęcki na saksofonie i elektronice, Piotr Kaliński na gitarach i Jacek Prościński na perkusji) zadebiutowało w imponujący sposób dwa lata temu i jeśli komuś wtedy ta bliska ambientu formuła wydawała się radykalna, tutaj usłyszy jeszcze mocniej zwolnione tempa i jeszcze bardziej impresyjne formy. Z punktu widzenia nowej płyty, zatytułowanej Kiki Mori (Instant Classic), tamta poprzednia była w swoim transie stosunkowo blisko opisywanego dziś Ghosted. Teraz jednak Polacy (z drobnym, gościnnym udziałem Japonki Momose Yasunagi) oddalili się niebezpiecznie w stronę horyzontu. U jednych i drugich słychać jeszcze jakieś luźne skojarzenia z The Necks, ale w Hinode Tapes próżno dziś szukać stałego pulsu perkusji, jakiegoś groove’u i łatwych punktów zaczepienia. Podobieństw jest tyle, że od improwizującego tria zacząłem i na improwizującym trio kończę.