Kiedy zgubiliśmy ciszę?
Problem jest większy i bardziej złożony niż ten krótki tekst, ale potraktujcie go jako luźną myśl. Przyszła mi do głowy, gdy słuchałem reedycji nagrań Roberta Cahena – kompozytora związanego z francuskim GRM, który jednak później uciekł w stronę pionierskich prac wideo (były prezentowane w Polsce w Zachęcie, a później w Centrum WRO). Sama w sobie płyta La nef des fous nie jest może wyjątkowa (ciekawszy jest wydany w tym samym czasie album argentyńskiego kompozytora Horacia Vaggione) – było wiele takich pejzaży dźwiękowych tworzonych środkami muzyki konkretnej, a na początku lat 70. nie były już niczym nowym. Ale coś w nich jednak jest – w pewnym momencie zwracamy uwagę, jak wielkie znaczenie dla tych eksperymentalnych brzmień odgrywa cisza. Wyłaniają się z niej, gasną. Cisza jest znakiem przestankowym – raz przecinkiem, innym razem już średnikiem. Jako kropka jest banalna – w tej roli znamy ją zewsząd. Ale te inne znaki przestankowe – a przysiągłbym, że posługująca się taśmą muzyka konkretna zna również oparte na ciszy wykrzykniki czy pytajniki – trochę jednak zgubiliśmy, decydując się na wypełnianie utworów elektronicznych dźwiękiem, choćby najlżejszym. No bo wiadomo – skoro nic nie gra, to znaczy, że się skończyło. Na koncercie – rzucamy się do oklasków. A w radiu – dzwonią z kontroli technicznej, żeby sprawdzić, czy realizator nie zasnął aby na posterunku, skoro na antenie tylko długa, parosekundowa już cisza.
Z praktycznych powodów – i pewnie jeszcze z potrzeby wypełniania przestrzeni choćby najcichszym dźwiękiem, tak jak zamalowujemy każdy fragment białego tła na rysunku – zostaje nam już głównie cisza w wersji przybliżonej. Jak w katalogu wytwórni ECM, która zwykła się reklamować hasłem Drugie najpiękniejsze brzmienie zaraz po ciszy. Albo jak w tytule wydanej właśnie płyty The Closest Thing to Silence, dosłownie: Rzecz najbliższa ciszy. Tę ostatnią firmuje trio Ariel Kalma, Jeremiah Chiu i Marta Sofia Honer.
Kilka różnych elementów każe ten album od razu porównywać z muzyką eksperymentalną lat 70. Po pierwsze, francuski kompozytor Ariel Kalma – ciągle bardzo aktywna postać, wspominana już na tym blogu – tworzył w studiu Groupe de Recherches Musicales (był też w GRM-ie realizatorem, trochę jak nasz Eugeniusz Rudnik) i nagrania ze studia z lat 1976-1980 wykorzystał przy tworzeniu albumu tria. Po drugie, Chiu i Honer, znani są jako duet z płyty Recordings from the Åland Islands oraz krótszego metrażu Leaving Grass Mountain, a przy obu korzystali z narzędzi rodem ze studiów eksperymentalnych: brzmień generowanych oraz nagrywanych w z natury. Tyle że The Closest… to całość bardzo zwarta, w której nagrania terenowe wypełniają właściwie każdy fragment, a kliniczna cisza nie występuje. Saksofonowy wstęp Kalmy daje na to nadzieję, ale za chwilę zalani zostajemy bezpiecznie dźwiękiem, ciepłym, niemającym wiele wspólnego z ryzykiem związanym z chropowatą, kanciastą, świdrującą i nierzadko agresywną brzmieniowo muzyką ze studiów eksperymentalnych.
Nie znaczy to, że Kalma, Chiu i Honer stworzyli zły album. Przeciwnie: świetnie się uzupełniają ich wizje muzyki „czwartego świata” (tak lubi się pozycjonować Kalma, trochę na wzór Jona Hassella) oraz współczesnej wersji pejzażu dźwiękowego. Płyty słucha się dobrze i łatwo się zgubić pomiędzy starymi i nowymi brzmieniami muzyki konkretnej utopionymi w sosie ambientu i New Age. Jeśli Kalma – ze swoimi instrumentami dętymi (jest saksofonistą i flecistą) – przypomina także minimalistyczne lata 70., muzykę Jona Gibsona czy Terry’ego Rileya, to zbieżność celów z dwojgiem młodszych artystów musi być doskonała. Chętnie bym jednak tu i ówdzie tę doskonałość zniszczył jakimś przecinkiem albo średnikiem.
ARIEL KALMA, JEREMIAH CHIU, MARTA SOFIA HONER The Closest Thing to Silence, International Anthem 2024
HORACIO VAGGIONE ‘Schall’ / ‘Rechant’, Recollection GRM 2024
ROBERT CAHEN La nef des fous, Recollection GRM 2024