Muzyka gospelektroniczna (i jej święci)

Skoro gospel, to muszą być święci. I są. Dzisiejszemu odcinkowi Polifonii patronują Antony, Bon Iver i Panda Bear. Jak się okazuje – prorocy dla nowego gatunku, dla którego szukałem dziś od rana atrakcyjnej etykietki. Przyszło mi do głowy gospelectro. Bo chciałbym – nie ukrywam – wrzucić do jednego kotła dwa albumy. „Love Remains” How To Dress Well – płytę z jesieni ubiegłego roku, dość entuzjastycznie opisywaną i wznowioną niedawno przez Tri-Angle, kolejną z młodziutkich, ale bardzo już modnych amerykańskich wytwórni płytowych (pisałem tu wcześniej o oOoOO i Balam Acab). I drugi – długogrający debiut Jamesa Blake’a (w ubiegłym roku wspominałem o jego świetnej EP-ce „Klavierwerke”, zignorowałem natomiast inną, też ciekawą, „CMYK”).

Zarówno Tom Krell (HTDW), jak i James Blake konstruują w tej chwili swoją muzykę wokół soulowych, czy wręcz gospelowych, eterycznych wokali. Obaj też wyrastają z fali muzyki generowanej w domowym studiu, elektronicznej lub przynajmniej opartej na samplach, której terminologia odstraszyć może co bardziej okazjonalnych czytelników tego bloga bardziej niż mnie mówienie o „drugim kręgu” czy „podejściu”: dubstep, chillwave itd. Jeśli jednak bliżej się temu przyjrzeć, są różnice, i to dość zasadnicze. Tom Krell bardziej chowa się za technologią, idąc bardziej w stronę Panda Beara – topi partie wokalne w pogłosach jak on, odwołuje się co rusz do nostalgii, dopisując zresztą do płyty filozofię podróży w głąb własnych wspomnień. Zniekształconych – dodajmy – co ma odbicie w muzyce, przesterowanej za pomocą gigantycznych rozmiarów kompresji. I najwyraźniej trochę nudnych. Nuda pojawia się tu, gdy tylko nowatorstwo i porywający klimat (pojawiający się na tym albumie kilkakrotnie – choćby w utworze „Escape”) na chwilę znika. A przy ciśnieniu atmosferycznym poniżej 1000 hPa w ogóle nie radzę tej płyty słuchać.

James Blake działa inaczej: wszystkie niedostatki, wokalne czy instrumentalne, wypycha zdecydowanie mocniej na pierwszy plan. Każde cięcie, każdy szew, zniekształcenie głosu za sprawą wygładzającego linię wokalną programu Auto-tune czy wokodera (którego Auto-tune jest w istocie nowoczesną wersją), każde zapętlenie nie w tempo, każdy szum. Może dlatego moje pierwsze wrażenie – poza dość oczywistymi nawiązaniami do Antony’ego („Why Don’t You Call Me”) i Bon Iver w najbardziej ascetycznej wersji – opisać by należało: „To szkicownik!”. I podobnie jak przy tych prostych skojarzeniach prysło. To jak najbardziej wersja finalna, tylko asceza (zostańmy przy świętych) jest jej największą cnotą. Wizja Blake’a jest tak jasna, błyskotliwa, nieskrępowana typowym myśleniem o muzyce elektronicznej w kategoriach loopów, że pozwala to zapomnieć o wszystkich podobieństwach na poziomie wokalu. Jest też bardzo przyszłościowa, chociaż większość najlepszych utworów – „The Wilhelm Scream”, „I Never Learnt To Share”, „Measurements” – mimo licznych zalet nie daje się na listy przebojów. W każdym razie nie bardziej niż „Limit To Your Love”, które zdaje się na nich szczególnie nie poszalało. 21-letni Blake, który pokazał talent w muzyce dość różnorodnej, niesamowicie rokuje na przyszłość.
A tak a propos tych, którym się na listach nie powiodło i tych, którzy tworzyli podobnie różnorodne dźwięku – taką właśne płytę mógłby dziś nagrać Arthur Russell, gdyby żył. Dodaję to po to, żeby w tym gospelowym wpisie dotknąć postaci, która świętym rzeczywiście może być, bo od dawna już nie żyje. Jego powinien mieć Blake na obrazku nad łóżkiem w swoim domowym studiu.

HOW TO DRESS WELL „Love Remains”
Lefse 2010/Tri-Angle 2011
6/10
Trzeba posłuchać:
„Ready For The World”, „Escape”.

How To Dress Well – Ready For The World by speedglueandmusic_aw

JAMES BLAKE „James Blake”
Atlas 2011/Universal 2011 (w Polsce)
8/10
Trzeba posłuchać:
„The Wilhelm Scream” (ta piosenka to cudo!), „Limit To Your Love”, „I Never Learnt To Share”.

Wilhelms Scream by waveofsounds