Czy syntezatory potrafią śpiewać
Ten pozornie leniwy tydzień (od poniedziałku nic tu nie było) jest w gruncie rzeczy całkiem pracowity. Streszczę: w weekend wskoczył na wypełnioną już mapę polskich festiwali jeszcze jeden, i to całkiem nieźle się zapowiadający – odbywający się pod dachem w halach gdańskiego AmberExpo Inside Seaside. Wskoczył i nieprędko wyskoczy, bo ma ciekawą formułę, doświadczonych organizatorów z bardzo mocnym koncepcyjnym wsparciem Radia 357, a jak się okazało – także sporą publiczność, która już wykupiła bilety early bird na przyszły rok. A przedwczoraj w Pardon, To Tu grał z kolei wspaniały Bill Orcutt ze składem marzeń: Wendy Eisenberg, Avą Mendozą i Shane’em Parishem, znacząco ulepszając to, co nagrał wcześniej solo na zeszłorocznym albumie Music for Four Guitars. Od początku tygodnia towarzyszą mi leniwe arpeggia syntezatorowe tytułowego Silencio z nowej płyty Moritza von Oswalda, ale na opisanie całej płyty czasu zabrakło – a z całego urobku ostatnich siedmiu dni to jedna z najciekawszych rzeczy.
Kim jest Moritz von Oswald, każdy pewnie wie. Wprawdzie to nie Nils Frahm, ale cóż – gimnastyka wygrywa w każdym nurcie nad skupieniem, a Frahm uprawia efektowną gimnastykę, choćby figury ciągle były podobne. U von Oswalda (to jest wcześniejsza fala niemieckiej sceny elektronicznej, 20 roczników wstecz) jest dokładnie odwrotnie: gimnastyki konsekwentnie jak na lekarstwo, za to co kilka lat producent z Hamburga, współtwórca legendarnego Basic Channel, resetuje sferę pomysłów i bierze się za coś zupełnie nowego, tak jest i w tym wypadku. Niemal całkowicie pozbawia swoją muzykę bardzo mu bliskich brzmień perkusyjnych, za to wraca do stareńkich maszyn EMS czy Oberheima, prezentujących dźwięk może nie tak soczysty jak te używane przez Frahma (także na koncercie w Gdańsku), mniej stabilnych, ale jednak uwodzących tajemniczością, przydatnych do budowania pięknych dronów, bardziej może nawet „śpiewających”, co nie pozostaje bez przełożenia na ten nowy materiał.
Płyta jest nieco zgaszona emocjonalnie, raczej ponura, trochę pozaczasowa, ale zarazem na swój sposób lekka. Przede wszystkim: koncepcyjna. Jak prawie wszystko, co robi von Oswald przynosi ślady wcześniejszego przemyślenia, całościowego pomysłu. A chodzi o skonfrontowanie klasycznego chóru, w tym przypadku cenionego berlińskiego Vocalconsort, z syntezatorami. Nie po to, żeby zastanawiać się, co lepsze, tylko jak mogą współbrzmieć. I są tu momenty, gdy chór fantastycznie współbrzmi z elektroniką (Luminoso, Infinito). Są chwile, gdy elektronika delikatnie podbija partie wokalne – w istocie same w sobie niezbyt zaskakujące dla słuchaczy muzyki współczesnej, od Orffa do Ligetiego. W ogóle delikatność i słuch niemieckiego producenta wyrobione przez lata sceny dub-techno, a potem na innowacyjnych remisach muzyki poważnej, robią swoje. Brzmi to jak gdyby von Oswald na ścianie miał michalickie hasło Powściągliwość i praca.
Czy jest tu poza tym coś innego? Nie bardzo. Opary dubu unoszą się nad poszczególnymi versions utworów wcześniej zaprezentowanych. To trochę rozwadnia ten materiał, ale nie pozbawia go uroku. I nie odbiera autorowi tego, co się tu udało: po latach, odkąd (za czasów pierwszych nagrań Wendy Carlos) myślano o syntezatorach jako jakimś nowym rodzaju fortepianu albo organów, na którym można by było wykonywać Bacha, podchodzimy do nich jako do takich samych instrumentów jak tych z całego dostępnego wcześniej historyczny arsenał. Jednocześnie na głos możemy spojrzeć jak na syntezator. To spojrzenie unosi się ostatnio nad światem – Lisel wydała zimą ciekawy album Patterns For Auto-Tuned Voices And Delay. A Jakub Gucik ze Spółdzielni Muzycznej opublikował latem niezwykle ciekawy tekst w „Ruchu Muzycznym”, który praktyki wykonawcze w grze na wiolonczeli prezentuje z perspektywy obsługi syntezatora. Swoją drogą część z tych praktyk słychać na jego duetowym albumie nagranym z gitarzystą Tilenem Kravosem, który niewiele ponad miesiąc temu opublikowała Antenna Non Grata. Skoro zadajemy pytanie, czy wokaliści potrafią syntetyzować, a syntezatory – śpiewać, to podobnie sformułowane pytania o inne instrumenty stają się czymś oczywistym. A współczesny warsztat wiolonczeli uzupełnionej o efekty, nie mówiąc już o warsztacie gitarzysty (od graniczącego z kolekcjonerstwem boomu efektowego na rynku gitarowym – jak twierdzą niektórzy – zaczął się współczesny boom na syntezatory modularne) też każą stawiać podobne pytania. Laurel Halo na najnowszym albumie konfrontuje z kolei syntezatory z brzmieniami orkiestrowymi. Wygląda na to, że zmieniliśmy perspektywę i na cały świat instrumentów patrzymy z perspektywy tych dominujących urządzeń elektronicznych. Coś się dzieje i osobą, która jest najbliżej tych ważnych dziś pytań, nie jest bynajmniej Nils Frahm.
MORITZ VON OSWALD Silencio, Tresor 2023