SB, czyli stoi za tym cichy zabójca
Atakuje powoli, niezauważalnie zdobywając władzę nad naszym mózgiem. I nie jest to alkohol. Ani teoria spiskowa. Anglicy mówią „earworm”, moja koleżanka nazwała go audiowirusem. Ten okrutny najeźdźca ukrywa się często pod postacią niewinnych, słodkich melodii. I jak z narkotykami – nigdy nie wiadomo, gdzie jest moment progowy. W sensie: ile jeszcze razy możemy posłuchać, żeby się do nas nie przykleiło. Singlowy „Walking Far From Home” jest audiowirusem, chociaż z pozoru na taki nie wygląda. W dodatku wyjątkowo smętnym robakiem – jak już wpełznie do ucha, to zrobi wam z mózgu melancholijny kisiel.
Oczywiście dla singlowej piosenki to główny cel – tylko co takiego jest u Sama Beama, że potrafi ze smutnawej melodii na czterech nutach ukręcić robaka? Może ten jego ciepły ton głosu (słuchanie tej płyty w zimie pozwoli wam zaoszczędzić na rachunkach za ogrzewanie jakieś 20-30 proc.)? Może ta południowa mozaika folkowych gitar i instrumentów perkusyjnych, z marimbą na czele sprawdza się po raz kolejny? Bo gdy już lider Iron And Wine raz odszedł od prostego folkowego grania, to poniosło go daleko w rejony misternych, gęstych nagrań. Na „Kiss Each Other Clean” popędził jeszcze dalej niż na świetnym „The Shepherd’s Dog” sprzed trzech lat. Tak daleko, że naprawdę spełnia się to, o czym mówił: że chce nagrać popową płytę mieszającą różne klimaty muzyczne lat 70.
To jedna z pierwszych mocno oczekiwanych premier nowego roku (wychodzi 25 stycznia), przy okazji debiut Beama w barwach dużej wytwórni (Warner w USA, w Europie płytę wydaje 4AD), który zapewne trafi tym razem do pierwszej dziesiątki „Billboardu” (poprzednia płyta wylądowała na miejscu 24, co było awansem z kompletnego niebytu) i będzie dla SB (inicjałów mu nie wybierałem) na pewno kolejnym przełomem. Dla mnie, jako fana Iron And Wine, nie jest to jednak album bez wad. Nie podoba mi się ten wszędobylski saksofon pojawiający się w „Me and Lazarus”, a potem coraz bardziej natarczywy aż do finału, chociaż Stuart Bogie, który na nim gra, dobrze wypadł na wielu innych albumach (choćby na ostatniej płycie TV On The Radio). Matt Lux i Chad Taylor to kapitalna sekcja rytmiczna – ale może nieco zbyt rozbujana na tej nowej płycie. Wiele innych rzeczy, które dzieją się na drugim i trzecim planie – choćby funkujący wurlitzer (?) w niezłym „Monkeys Uptown” – bardzo mnie z kolei przekonuje. Chórki z „Tree By the River”, a potem „U-uuu, U-uuu” i „Łaa-aaa” w „Glad Man Singing”, też nie wszystkich przekonają. Niezbyt obiecująco (bo od dęciaków) zaczyna się finał, ale to jeden z najlepszych finałów w dyskografii I&W.
Warto posłuchać singla z tym robakiem, o którym pisałem na wstępie, bo tam usłyszymy „Biting Your Tail” – utwór z zupełnie innej bajki, eksponujący elektroniczne brzmienia. A kiedy zapytacie mnie, co sądzę o nowym Iron And Wine (a w sumie ten wpis odpowiada na takie pytanie, zadane niedawno w komentarzach), to odpowiem: ryzykowna ścieżka. Przeurocza, ale momentami już lekko monotonna. Najlepsze momenty są lepsze od dobrych momentów z poprzednich płyt, ale najgorsze – poniżej dotychczasowej średniej. W przypadku SB mogę jednak spokojnie napisać: kupcie i sprawdźcie sami. Jeśli się spodoba, a nie znacie poprzednich płyt tego artysty z wielką brodą i jeszcze większym potencjałem, to najlepsze wciąż będzie przed wami.
IRON AND WINE „Kiss Each Other Clean”
Warner/4AD 2011
7/10
Trzeba posłuchać: „Your Fake Name Is Good Enough For Me”, „Walking Far From Home” (ale ostrożnie!).
Komentarze
Ja do poprzedniego wpisu i komentarza „piotrka” – otóż żadna muzyka nie jest „beznadziejna”, to kwestia gustu, jak wszystko w sztuce i nie tylko. Zespoły, formacje, kapele czy jak to się tam teraz nazywa, istnieją w przestrzeni publicznej dlatego, że mają swoich fanów, bez tego by nie istnieli.
Wydaje mi się, że na tym blogu można wypowiedzieć swoją opinię i znaleźć blogowiczów, którzy lubią to samo, albo dowiedzieć się, że coś ich „nie kręci” i dlaczego.
A kategoryczne opinie typu – „polska muzyka jest beznadziejna”…to trochę dziecinne podejście 😉
premiera we wtorek. poczekam z komentowaniem tej płyty do premiery, żeby mnie nie nawiedzili smutni panowie 😉
Do Radia gaga. Moze zle sie wyrazilem, polska muzyka jest beznadziejna. Mialem na mysli raczej tzw. muzyke popularna.Kiedys w latach 70- 80 mielismy piekne programy z swietna muzyka.TO byl inny czas. W tamtych czasach ludzie robili muzyke , a nie kompytery. Wiem , ze w Polsce sa swietni muzycy i do tego bardzo utalentowani, ale presja stacji radiowych, ktorych interesuje tylko zysk nie daje nam mozliwosci wysluchania prawdziwych talentow. Dlatego tez mlodzi ludzie ida na latwizne, bo komputer zrobi za nich reszte.. NIe musza uczyc sie instrumentu przez 10 lat po 8h dziennie, bo po co. Dlatego playtback jest taki popularny na koncertach. Prosze wiec mi wybaczyc, ale ja takich muzykow nie szanuje, ale nadal ich moge szanowac jako ludzi ktorzy chca zrobic cos fajnego. Kiedys bardzo dawno temu w szkole bylo cos takiego jak nauka muzyki i to nauczylo mnie szacunku co jest dobre,a co nie, a nie to co chca mi powiedziec w radiwych stacjach
Pozdrowionka
Piotrek
Co to za bzdety? Niespodziewalem sie, iz tygodnik Polityka tak nisko upadnie.
Jest ta płyta oczywiście przesadzona i momentami przelukrowana, ale wolę Sama w takich grach konwencjami, nawet jak mu czasem nie wychodzi, albo Sufjana przesadzającego z syntezatorami, niż n-tą poprawną płytę ładnych piosenek w ogranych aranżacjach. Coś a la nowe The Decemberists – ładnie, nastrojowo, ale ile można tak grać? Brodato-akustyczno-(dowolny przedrostek)-folkowa konwencja się chyba trochę wyeksploatowała, albo po prostu znudziła nawet jej luminarzom. Zresztą, Banhart to dopiero wykonał nieprzekonującą woltę
@Markuku –> To jest tylko blog dziennikarza „Polityki”. Jeśli chcesz się wypowiedzieć na temat jakości całego pisma, to zapraszam tu: http://www.polityka.pl. Moja rada: argumentuj, to pomaga. Prawidłowa ortografia też może być zaletą.
@PopUp –> Słuszna uwaga z tym Banhartem. Co do Beama, mam perspektywę fana, nawet drobne zastrzeżenia biorę mocno do siebie. Trzeba mu oddać to, że szuka.
Singiel, który Pan nazywa (za koleżanką) audiowirusem niektórzy rozmiłowani w Samie są skłonni dopasować do sytuacji zwanej nieco wulgarnie „audio boner”, czyt. bosko się słucha 😉
http://www.billboard.com/charts/billboard-200#/charts/billboard-200
Wysokie loty…
@Ewa –> Nie znałem tego wyrażenia, ale ciekawe.
@Marcin –> Spodziewałem się, że będzie wysoko, ale żeby drugie miejsce przy debiucie – świetnie!