Young wiecznie młody
Mam z tą płytą jak z wchodzeniem do dobrze wyciszonego pomieszczenia, w którym zespół rockowy gra niekończącą się próbę. Zaglądacie – oni tam cały czas grają, nie wiadomo nawet, czy początek, koniec, czy może środek kawałka. Po godzinie otwieracie drzwi znowu – aha, ciągle grają, zaraz, czy to nie ten sam utwór? Po tygodniu – oho, hałasują, ale czemu ciągle grają to samo? Wydaje się, że tak działa w tej chwili zespół Crazy Horse. Czasem gdy się spóźnić o miesiąc z odsłuchem i opisem płyty, wszystko wygląda inaczej. Zmieni się skład, nazwa zespołu, stylistyka, nawet gatunek. A rzeczy, które są dziś najmodniejsze lub najnowocześniejsze, z reguły najszybciej się starzeją. W wypadku Neila Younga ośmiela mnie do publikacji tych paru spóźnionych słów fakt, że nowa płyta „Psychedelic Pill” mogłaby się ukazać dawno temu, a gdyby się ukazała za dziesięć lat, niespecjalnie cokolwiek by to zmieniło.
W „Polityce” wydaną na przełomie października i listopada nową płytę Younga recenzował Wojciech Mann, z którym zgadzam się bardziej co do ogólnej oceny (choć oczywiście nowe kompozycje nie mają klasy tych z początku lat 70.) niż co do zarysu sytuacji na rynku muzycznym. Ta jest dla takich pomysłów jak „Psychedelic Pill” bardzo sprzyjająca. Weźmy klip do „Ramada Inn” dostępny na YT. Toż to ukłon w stronę „Video Games” i innych retro-wynalazków. Podobnie jak sama muzyka, lejący się posthipisowski amerykański rock z błyskawicznie rozpoznawalnym brzmieniem i swego rodzaju lenistwem/niedbalstwem wykonawczym Crazy Horse (sekcja!), a zarazem mistrzostwem w operowaniu niekończącymi się solówkami.
W dodatku jest to muzyka z natury psychodeliczna – najbardziej chyba w dyskografii Neila Younga, co jest pewnym paradoksem, zważywszy na to, że właśnie kilka lat temu (pisze o tym w książce „Waging Heavy Piece”) zerwał z paleniem marihuany i alkoholem. „Jestem dziś tak czysty, jak byłem ostatnio chyba w wieku 18 lat” – pisze o sobie Young. Tymczasem utwór tytułowy na nowym albumie może się wręcz kojarzyć z Hawkwind, a niektóre fragmenty oddziałują psychodelicznie samym czasem trwania („Driftin’ Back” = ponad 26 minut). Jest jednak jeszcze jedna rzecz, którą muszę dorzucić do tego wszystkiego, co napisano o nowej płycie Younga, pierwszej od lat rockowej płycie NY z udziałem Crazy Horse („Americany” jakoś nie potrafię tu zaliczyć). Po pierwsze, kiedy włączam „Psychedelic Pill”, słyszę zespół rockowy grający w moim pokoju. Po prostu. Nie ścieżki utrwalone na taśmę, ani ścieżki w edytorze muzycznym, tylko czterech podstarzałych facetów, którzy rozstawili sobie piecyki u mnie w bloku. Piosenki nagrane na lampową konsoletę, zmiksowane na taśmę, bez udziału cyfry w torze dźwiękowym, a wreszcie wydane na CD we wciąż bardzo dobrze sprawdzającym się standardzie HDCD. Young zazwyczaj dba o stronę brzmieniową swoich płyt, ale tym razem chciał chyba udowodnić, że słowa z jego autobiografii są prawdziwe:
Nie podoba mi się to, co się wydarzyło z jakością brzmienia muzyki, mało zostało w nim głębi i uczucia. Ludzie nie dostają tego, czego od tych nagrań oczekują, więc branża umiera. To moja teoria. A nagrywanie to moja największa miłość (obok pisaniem muzyki i tekstów).
„Waging Heavy Piece” to w ogóle dokumentacja pewnych pomysłów dystrybucyjnych, jakie ma w głowie Young i jakimi dość szybko powinni się zainteresować ci wszyscy, którym leży na sercu ten rynek. Mnie podoba się jego twórczość już na znacznie bardziej podstawowym poziomie. Lubię sobie czasem zajrzeć do tej kanciapy i sprawdzić, czy ciągle grają.
NEIL YOUNG WITH CRAZY HORSE „Psychedelic Pill”
Reprise 2012
8/10
Trzeba posłuchać: „Driftin’ Back”. Wytrzymaliście 27 minut? To znaczy, że polubicie tę płytę.
Komentarze
No właśnie widziałem ten album i nawet chciałem zakupić na CD, ale zacząłem się zastanawiać czy to jest faktycznie powrót do formy czy może kolejny już od czasów Greendale album, o którym sie mówi jak o wielkim powrocie, po czym czas weryfikuje, że było zaledwie przyzwoicie w stosunku do klasyków Younga.
Zadziwiające jest to, że pod recenzją takiego zestawu od Neila Younga i jego szalonych koni, znalazł się dopiero jeden głos, w którym to drżącym głosie jest sama niepewność, co do nowego materiału. Kiedy to mamy m.in. utwór „Walk Like a Giant” – zdecydowanie, jeden z najlepszych utworów rockowych z tego roku. A co ciekawe… Nagrany przez facetów, gdzie blisko 70-tka na karku :-). Warto by się zastanowić? A z pewnością powinni zastanowić się młodzi artyści (i Ci z tzw. „doświadczeniem”) nad tym faktem. A co ważne, aby na najbliższą swoją próbę zaopatrzyli się w „Psychedelic Pill”, przesłuchali i pomyśleli nad tym co robią… :-). Całościowo album jest znakomity i po raz kolejny Neil Young udowodnił (chyba już nie musi) jaki jest jego wkład do kultury muzycznej.
Problem z Youngiem jest jednak taki, że on już ci nic nowego nie powie, wiesz czego się spodziewać po jego 50 albumie. Albo ten bardziej nostalgiczny Young w stylu Harvest z 72 roku albo ten jazgotliwy z wielu późniejszych wydawnictw, albo mieszanka obu stylów. To nie jest artysta jakośc specjalnie odkrywający nowe rejony. Jego próby eksperymentowania w latach 80 skończyły się fatalnie (Trans??), a później szczyt ekstrawagancji to rozciągnięcie utworu do 30 minut. Ja nie mówię, że to źle, uwielbiam gościa i mam sporo jego płyt na półce (juz od tych z CSNY), ale to może tłumaczyć średnie zainteresowanie nowymi wydawnictwami. Wszyscy mniej więcej wiedzą co tam znajdą.
„Problem z Youngiem jest jednak taki, że on już ci nic nowego nie powie, wiesz czego się spodziewać po jego 50 albumie.”
dla mnie „Le Noise” sprzed dwóch lat jednak było dość sporym zaskoczeniem, nie tyle w treści, co w formie.
„Psychedelic Pill” jest bardzo dobre, może momentami Young się trochę zapędza z kolegami w niekończących się jamach, lepiej to wypada na koncertach.
i „trans” to wcale nie jest zła płyta.
w związku z propozycją Neila własnej platformy sprzedaży plików wysokiej jakości niebawem, jeśli pomysł zaskoczy sieciowo, obok empetrójek, flaków i ejpów będziemy mieć jongi.
* jangi