Wydaje się w Polsce: Bocian
Chwila jest odpowiednia. Bo też nowa płyta Kevina Drumma – a raczej jedna z płyt, które wydał w tym roku – zaczyna się w miejscu, gdzie kończy się intensywność Swans czy zapalczywość GY!BE. I to jest w dużej mierze odpowiedź na pytanie, po co komu laptop w muzyce. Miło, jeśli wykorzystanie takiego narzędzia się uzasadnia, gdy można śmiało powiedzieć, że dźwięki o tej sile, dynamice, a jednocześnie takiej selektywności, można wygenerować tylko za pomocą elektronicznych narzędzi. Rzecz wyszła w Polsce i jest bodaj najmocniejszą z dotychczasowych propozycji wytwórni Bocian Records. Dziś o 23.30 w radiowej Dwójce drugie spotkanie z Bocianem. A poniżej mała próbka wybranych premier (poprzedni był tutaj).
KEVIN DRUMM „Crowded” LP
Bocian 2012
8/10
Trzeba posłuchać: „Repetitive Algae”, „Rediki”, czyli całość.
Jeśli lubicie świat przenośni kulinarnych w recenzjach, to najpierw koniecznie zajrzyjcie tutaj, a potem za żadne skarby nie sięgajcie po „Crowded”, bo to drugi koniec pasma – raczej „broń, przemoc i zagłada”, posługując się językiem ciekawego wykresu sporządzonego przez Mariusza Hermę. Czyli z kulinariów to by było co najwyżej dławienie się dźwiękiem, potężnym i dużej rozdzielczości. Najpierw mamy jeszcze relatywnie delikatne, przestrzenne „Repetitive Algae” (po którego emisji w Trójce i tak jeden ze słuchaczy napisał mi, że chyba nie będzie mógł spać), a potem wstrząsające „Rediki”, które mogłoby być bez edycji ścieżką dźwiękową do filmu o II wojnie światowej czy Holocauście. Jeszcze, hm, zaryzykuję – raczej przed premierą radiową. Dopracowany konsultacjami w zakresie analizy spektralnej dźwięku z Russellem Haswellem utwór pierwszy okazuje się z perspektywy strony B płyty jedynie fraszką, igraszką. W „Rediki” mamy schodzenie na kolejne poziomy piekła, bez środków przeciwbólowych, strojów ochronnych i lubrykantów. Każdy następny jest zaskakujący i potworny zarazem – a to, w jaki sposób Drumm potrafi je stopniować, to wyczyn inżynierii dźwiękowej tej płyty. Dopisz sobie zatem punkt, odważny Czytelniku, jeśli jesteś miłośnikiem noise’u. Bo ta płyta to blisko dziewiątki w skali efektywności działania na słuchacza. W każdej innej wskazówka już dawno wyszła po za skalę.
BLIP „Dead Space”
Bocian 2012
6/10
Trzeba posłuchać: „Third Ending” i „Fifth Ending”.
55-letni Jim Denley postacią tak znaną jak w rodzinnej Australii na pewno nigdy u nas nie będzie. Bardziej już chyba znamy niespełna 30-letniego kontrabasistę Mike’a Majkowskiego, ostatnio nagrywającego z Mikołajem Trzaską (płyta „Złota platyna” Remontu Pomp, Kilogram Records), choćby z racji tego, że mieszka w Berlinie. Ale to Denley wydaje się głównodowodzącym w duecie Blip, ze swoim charakterystycznym sposobem wydobywania dźwięku z instrumentów dętych (saksofon, flet, balonik – choć ten ostatni należałoby nazwać raczej „nadętym”). Na tym albumie prezentują siedem elektroakustycznych improwizacji nagranych jednego dnia w studiu w Sydney. W większości bardzo delikatnych. Mnie podoba się najbardziej, gdy dynamiką utworu opowiadają coś więcej niż tylko niepokój, gdy rzecz się rozwija – co słychać momentami. W dużej części albumu tej wartości dodanej trochę brakuje i mamy, owszem, emocjonalne, ale jednak zaledwie niekończące się czajenie do skoku. Ale w tym wypadku przekonać może mnie koncert – a duet wystąpi w warszawskim Pardon To Tu 31 października. Warto zwrócić na to uwagę.
TOMASZ KRAKOWIAK „Moulins”
Bocian 2012
7/10
Trzeba posłuchać: „Approaching Miller’s Creek”, „Sainte Ether, Near Pointyville, Quebec”, „Never Ending Wait for Train to Pass, Six Nations Reserve, Ontario”.
Tomasz Krakowiak wydaje się jednym z centralnych artystów w katalogu Bociana. Znamy już jego singlowe wydawnictwo „A/P”, życzliwie recenzowane w „The Wire”, teraz duży materiał – moim zdaniem jeszcze bardziej przekonujący. Każdy utwór wydaje się oddzielną przestrzenią akustyczną, w którą został wpisany perkusyjny dron. Instrumenty perkusyjne nie brzmią tu jak gdzie indziej, wykorzystane zostały do generowania niegasnących, złożonych faktur brzmieniowych, które wchodzą i urywają się jak szkice, ale też w półgodzinnej (w sumie dawce) wydają się na tyle różnorodne i atrakcyjne dynamicznie, żeby podtrzymać uwagę. Czasem robią wrażenie oszukanego field recordingu, z rzadka („Monterrey”) odwołują się do bardziej typowych technik wydobywania dźwięku z bębnów. Perkusja za każdym razem jest nowym urządzeniem akustycznym, uruchamianym na kilka minut przez twórcę płyty.
Szczegóły i fragmenty wszystkich wydawnictw do odsłuchania tutaj. Wśród nowości są jeszcze m.in. EP „Ambient” Roberta Piotrowicza i C. Spencera Yeh oraz znakomity album „You’re Next” tria Nilssen-Love/Pupillo/Marhaug. Tam, gdzie tego nie zaznaczałem, mamy do czynienia z płytami CD. Kevin Drumm tylko na winylu, podobnie jak Piotrowicz i Nilssen-Love z przyjaciółmi.
Komentarze
Z zupełnie innej beczki: od jutra trasa Balkan Beat Box w Polsce. Warto. Szczegóły: http://www.facebook.com/events/157394317726086/
Co do innej beczki: prawda, że warto.
Ciekawy zespół z tych BBB: na płytach zaledwie niezły, jeszcze słabiej wypada to, gdy spróbuje się opisać tę muzykę i zastanowić się nad dość przewidywalnym konceptem (folk plus rap i takie tam).
A na koncercie otworzyłem oczy ze zdumienia. Grają i rapują z żarliwością religijnych fanatyków.
http://www.youtube.com/watch?v=PU4OUEphtew
🙂
juz zapomnialem o SWANS ale CABARET VOLTAIRE to ciagle pamietam (zreszta byl niegdys piekny winyl z winieta „S” )
http://www.youtube.com/watch?v=8awXGkgW1vI „Crackdown” z „Gasoline in Your Eye”
chyba zbliza sie zima,
ozzy
Tomasz Krakowiak – „Moulins” – bardzo ciekawy album. Perkusja w rękach Tomka, to już nie perkusja, ale zupełnie inny instrument. Super, że Bocian odkrywa i pokazuje wyjątkowy styl Tomasza Krakowiaka. Mamy znakomitą ligę perkusistów w Polsce – Hubert Zemler, Tomek Chołoniewski i np. Jacek Buhl.
dziwne rzeczy się dzieją 🙁 sorki, ale jestem wstrząśnięty kontrastem między polską rozrywką a… stanem demokracji… dziwnością tego stanu.
http://niezalezna.pl/34271-nie-zyje-chorazy-remigiusz-mus-technik-jaka-40
🙂
czasami moi znajomi przesylaja mi rozne krazki – z reguly nie znam wykonawcow a czesto po szybkim review, po prostu, odkladam je i tam sobie spoczywaja zapomniane az do przyjscia Mesjasza.
Dzisiaj na przyklad w mojej skrzynce dwa albumy:
1. Chet O´Keefe, „Game Bird” (rootsy records) 2012, country&roots American
__________________________________________
artysta na fotografii przypomina chasyda , jakby prosto z brooklynskiego Williamsburga, przypomina nieco Guy Clarka i narracyjnego Townesa van Zandta, teksty z humorem, ci nieczesto sie zdarza, np w utworze „Some Swedish Men”, wlasnie tutaj, marzy by jak mezczyzni w Szwecji moc pojsc na „tacierzynski” (chyba jest takie slowo?) i zajmowac sie spokojnie dziecmi – artysta powiada, ze gdyby mieszkal w Szwecji toby podtrzymywal te tradycje ( a tymczasem mamusie wybieraja sie na narty). Moj ulubiony utwor: „Econoline Van”
2. of Montreal, „Paralytic Stalks”, (Polyvinyl Records) 2012, indie rock
te grupe skads znalem, kiedy pospiesznie przesluchiwalem sciezki z tej psychedelii – nawet okladka (dalekie echo King Crimsin) i rzeczywiscie przed paru laty grali u nas
w Göteborgu a frontman grupy Kevin Barnes mieszkal w sasiedniej Norwegii. http://www.ofmontreal.net; jest to cos z ELO „Dour Percentage”, z kolei „Malefic Dowery” jakby zorkiestrowany Syd Barrett, troche psychodelii glebokiej i melodycznej, gdzies tam Prince – w sumie nadaranzowana zbieranina ale dobrze zharmonizowana, wiec da sie sluchac.
———————————– to tyle————–
W GW sympatyczne zdjecie ks Bonieckiego z Nergalem 🙂 Tak trzymac!