Odklejka
Tak, wiem, że wygrała essa. Ale jury wybrało odklejkę jako swój typ w plebiscycie na Młodzieżowe Słowo Roku (tu wyniki). Rzecz jest wieloznaczna – bo i okazjonalne błądzenie w chmurach, i zawiecha, i już bardziej pejoratywne oderwanie od rzeczywistości. Można więc pewnie na upartego opisać w ten sposób oderwanie od zwykłej na tym blogu systematyczności. I to takie, które przychodzi w konkretnym momencie roku, kiedy w redakcji pracujemy nad nominacjami do Paszportów POLITYKI (tu wyniki). Ale można też opisać w ten sposób odklejanie się całej generacji dziennikarzy od ich profesji. Trudno tu kogoś obwiniać tak samo jak trudno się dziś z dziennikarstwa utrzymać, ale efekt jest jeszcze trudniejszy: autor tekstu do książeczki płyty z nagraniami z rodzimych filmów animowanych musi pisać jej recenzję w prasie, a pomysłodawca bardzo dobrego ponoć musicalu musi o powstawaniu swojej idei pisać samemu na łamach prasy. Obu autorów bardzo szanuję, ale to jasny znak, że nie ma nas po tej stronie zbyt wielu, a będzie jeszcze mniej. Wkrótce artyści rzeczywiście będą musieli sami sobie pisać recenzje. Albo przynajmniej: sobie wzajemnie. Ciekawą rzecz usłyszałem ostatnio podczas warsztatów Muzyczny Startup w Gdyni – że wobec braku zainteresowania prasy nadzieją dla artystów jest opowiadanie przez nich (choćby i w mediach społecznościowych), czego akurat słuchają, wykorzystywanie własnych zasięgów, żeby wspomagać tych, którzy zasięgi mają mniejsze. W sumie znane od lat: Pilch pomógł bardzo Masłowskiej, a Bowie – grupie Arcade Fire. Może jest w tym jakaś przyszłość.
Odklejka w tej najsympatyczniejszej postaci to z kolei cała seria wznowień GAD Records, które prezentują muzykę ze Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej. Cztery płyty – od miniatur i klasyków z lat 50. i 60., aż po Pampaliniego łowcę zwierząt (1975-1987). W większości rzeczy bardzo dobrze znane. I trochę radosny groch z kapustą, jak to bywało w soundtrackach dziecięcych animacji. Natomiast nie pamiętałem już tak dobrze – jak się okazało – muzyki z premiery mojego dzieciństwa, czyli Bolka i Lolka na Dzikim Zachodzie. A przynajmniej nie zdawałem sobie sprawy, ile tu jest podskórnych kontrastów między tematami komponowanymi przez Marka Wilczyńskiego (z kultowej formacji Zdrój Jana), w których dominują akustyczne gitary i duch wędrówek po prerii, momentami zresztą fantastycznie oddany (Miasteczko I to ładny temat w stylu fingerpicking; polska kultura muzyczna nie miała ich znowu tak dużo), a charakterystyczną syntezatorową muzyką Andrzeja Korzyńskiego. I piosenkami, w których słychać Piotra Fronczewskiego (trochę Franek Kimono na Dzikim Zachodzie) czy Janusza Rewińskiego, do tekstów głównie Agnieszki Osieckiej. Cóż to jest za melanż! Dostało to dawno temu moje pokolenie, ale wdzięku tych kontrastów – przyznaję – nie byłem wtedy w stanie docenić. Być może dopiero publiczność Lil Nas X-a jest na nie przygotowana. Choć z drugiej strony – ciągle jest w tej muzyce, łącznie z motywami country, stary duch studia eksperymentalnego, można go usłyszeć choćby w Pif-Paf II z elektronicznymi arpeggiami jak z Vangelisa wklejonymi w kontekst poszukiwań brzmieniowych. I zaskakująco dobrze się to wszystko klei.
Drugim odkryciem z archiwum – a to osobna kategoria od lat – jest w ostatnich dniach Wooden Music I kwintetu Tomasza Stańki. Materiał na dwie płyty (druga w przyszłym roku), który odnaleziono w Radiu Bremen, opisuje ewolucję zespołu, z którym polski lider nagrał Music for K, jedną z najważniejszych płyt polskiego jazzu. Jest początek lat 70., Zbigniew Seifert porzuca saksofon na rzecz skrzypiec, brzmienie zespołu staje się więc bardziej „drewniane” i wokół tego określenia Stańko buduje zręby filozofii. Mamy ją zresztą dobrze wyjaśnioną w dołączonym do płyty eseju Jakuba Knery, są nawet faksymile oryginalnych zapisków nieżyjącego trębacza. W istocie chodzi o autorską wizję free jazzu dostosowaną do brzmieniowych walorów tak dobranego składu (który uzupełniała sekcja Suchanek-Stefański i Janusz Muniak na saksofonie i flecie), świetnie zresztą współpracującego i fenomenalnie ogranego na zagranicznych koncertach. Ale Wooden Music to także wyraźny znak inspiracji Donem Cherrym i kulturą hipisowską. Słychać na tej płycie kalejdoskopową melodykę i wyraźną fascynację tym żywiołem, na który kwintet trafił podczas swoich ówczesnych koncertów na Zachodzie. Pod każdym względem jest to interesujące wydawnictwo – a pod względem obaj wydawcy mogliby sobie podać ręce, są też w tych sytuacjach symbolami dobrze wykorzystanego wsparcia publicznego*. Dobrze, że tych rejonów się ono trzyma, źle, że odkleja się gdzie indziej.
TOMASZ STAŃKO QUINTET Wooden Music I, Astigmatic
MAREK WILCZYŃSKI, ANDRZEJ KORZYŃSKI Bolek i Lolek na Dzikim Zachodzie, GAD
*dla jasności – w wypadku Bolka i Lolka wydawca nie otrzymał żadnego grantu – dostała do, na digitalizację archiwów, bielska wytwórnia filmów animowanych. W wypadku Stańki – Instytut Adama Mickiewicza współpracował przy wydaniu albumu.
Komentarze
Dzień dobry. Właśnie wysłuchałem w TVN Pańskiego komentarza do słowa „essa”. Pozwalam sobie zwrócić uwagę, że słowo to już wystąpiło w utworze „Tanie dranie” , w Kabarecie Starszych Panów; pewnie to były lata 70siąte, jeśli nawet nie 60siąte. Ale ja już 80latek.Pozdrawiam Eugeniusz Bojanowski.
@rzann –> Bardzo dziękuję, poszukam tego fragmentu. Ciekawe, nikt chyba dotąd nie wpadł na ten trop (choć odnotowane było użycie „essy” w „Seksmisji”). Jak widać słowo z dłuższą brodą niż się wydawało.
https://www.youtube.com/watch?v=t6qDEidleqg
u Panów to raczej „esta” 🙂 ale może to odmiana „essy” albo jej zapowiedź! 🙂