Antymelancholia
Jeśli jakiś wiersz wydaje się prostacki, zróbcie z niego piosenkę. Jeśli coś brzmi zbyt banalnie, zagrajcie i zaśpiewajcie to jeszcze głośniej. A jeśli jakaś piosenka zbudowana na dwóch akordach może się komuś wydać zbyt surowa, obudujcie te dwa akordy w orkiestry i chóry, a nagle wszystko się ułoży. No, przynajmniej Jasonowi Pierce’owi. „Sweet Heart Sweet Light” to rock and roll w czystej formie – płyta nagrana przez człowieka, który przeszedł przez wszystkie postulaty z początku akapitu, prawie umarł, ale wrócił do świata żywych, jeszcze bardziej uduchowiony niż zwykle. Czyli Spiritualized.
Dokładniej rzecz biorąc, jest to yin rock and rolla. Yang zostaje przy osobie Pete’a Kembera, współtwórcy Spacemen 3, urodzonego dokładnie tego samego dnia co Pierce (i w tym samym mieście – angielskim Rugby). Kember – jako Spectrum, Sonic Boom czy Experimental Audio Research – zabrał ze sobą radykalizm, eksperymenty dźwiękowe, pozbawioną tekstów muzykę grającą ogołoconymi do kości patentami starego rockandrolla. Pierce – głównie jako Spiritualized – wyprowadził z muzyki Spacemen 3 aspekt uduchowienia, bluesa, fascynacji gospel, tradycyjnymi aranżami i stawianie na proste, kliszowe wręcz rockowe teksty – choćby takie jak My mama said when got so concerned / Don’t play with fire and you’ll never get burned / Don’t touch the flame and you’ll never find out / My mother said that’s what love’s all about („Too Late”).
Podział staje się wiarygodny, gdy sobie przypomnimy, kto w Spacemen 3 odpowiedzialny był za poszczególne wątki (psychodelię w stylu gospel/blues i tę agresywną, kosmiczną, garażową). I że Pete rozstał się z Jasonem po kłótni o autorstwo nagrań. Lecz jak to z yin i yang bywa, każdy z nich zachował cząstkę drugiego – i tak ośmioipółminutowy „Heading for the Top” na nowej płycie Pierce’a dobrze przypomina, że The Velvet Underground byli dla Spacemen 3 od początku najważniejszym punktem wyjścia. I że duch Spacemen 3 drzemie gdzieś za rozbudowanymi aranżacjami Spiritualized. Zresztą i eksperymenty w działaniach J Spacemana się pojawiały (przypomnijmy choćby jego freejazzowe nagrania ze Spring Heel Jack), ale nigdy nie stanowiły meritum działalności.
Nie potrzeba tytułu „Mary” (choć taki się tu pojawia), żeby zdarty po chorobach (prawie przypłacone życiem zapalenie płuc) i przez narkotyki głos Pierce’a coraz mocniej przypominał barwą Malcolma Mooneya z Can. Nie potrzeba też wszystkich skojarzeń z niedawną szpitalną historią (płyta „Songs From A&E”), żeby przyjąć dzisiejszego Pierce’a jak idola z rozdmuchanych piosenek Davida Bowiego czy Pink Floyd – dawnego bohatera wracającego z dalekiej wyprawy w zaświaty do swojej publiczności. Nie po to jednak, by znowu rządzić wyobraźnią mas, tylko żeby stwierdzić, że jego piosenek nie grają w radio. Finał „Sweet Heart Sweet Light” nie jest więc ani banalny, ani idylliczny. Jest taki, na jaki zasługuje świetny, prawie godzinny zestaw piosenek.
15 lat czekałem na taką płytę Pierce’a. Albo raczej 14, bo przecież koncertowa płyta „Royal Albert Hall…” wydana po rewelacyjnym „Ladies and Gentlemen We Are Floating in Space” była olśnieniem równie wielkim. Ostatnio dyskutowałem z redakcyjną koleżanką na temat sensowności dobijania do absurdu patosu i wyestetyzowanej pompy w „Melancholii” Von Triera po to, by pokazać, jak wygląda świat człowieka pogrążonego w depresji. W pewnym sensie „Sweet Heart Sweet Light” jest przeciwieństwem „Melancholii” – niby też zestaw piosenek, które nie stronią od patosu, wydłużonych w nieskończoność i też wydłubujących na światło dzienne ego autora, ale jednak nie robi wrażenie (jak kino von Triera) mechanicznego realizowania zimnej koncepcji. Choć może to kwestia tego, że Spiritualized robią w o wiele bardziej umownej dziedzinie. Poza tym cały ten album jest wręcz zaskakująco pełen nadziei.
Niezależnie od wszystkiego, najlepsza jak dotąd płyta w tym roku. A biorąc pod uwagę fakt, że rok temu o tej porze mieliśmy już PJ Harvey, różnie może być z konkurencją do końca grudnia. Ja jestem fanem, więc proszę nie oczekiwać, że będę wybrzydzał.
SPIRITUALIZED „Sweet Heart Sweet Light”
Double Six 2012
9/10
Trzeba posłuchać: „Hey Jane”, „Too Late”, „So Long You Prett Things”. Słuchałem wersji pre-release, a z tego, co wiem, Pierce do ostatniej chwili pracował nad ostateczną, więc nie odpowiadam za różnice. Ale jeśli będą, to obiecuję je opisać.
Stream (and scream):
A do tego jeszcze klip (bo się nie mogę powstrzymać):
Komentarze
Rozumiem, że słuchał Pan tej wersji wysłanej na cd dziennikarzom jeszcze przed ostatecznym miksem? Jakie wrażenia co do jakości dźwięku?
Miałem okazję słuchać płytę i to co mnie razi to kiepski mastering i miks. To, że płyta jest nagrana zbyt głośno już mnie niestety nie dziwi, ale miks też wydawał się dziwny i moja opinia nie jest tu odosobniona.
Cóż, starałem się nie oceniać samej jakości dźwięku – dokładnie w takiej postaci dostałem płytę, CD-R dla dziennikarzy. A czy słuchał Pan już wersji ostatecznej, handlowej? Sam – tak jak obiecuję w głównym tekście – powrócę do sprawy, kiedy ta ostateczna wersja miksu do mnie dotrze.
tak, pomijając aspekty całej produkcji & brzmienia, muzyka świetna. ale, czy to „najlepsza jak dotąd płyta w tym roku”, to zależy kto czego & ile słucha…
mnie ujęła w całości płyta Ilya – Fathoms Deep (2012 RealWorld), a z innego zupełnie kierunku, japońska double EP (o długości LP) Buriala: Street Halo/Kindred (2012 Hyperdub), gdzie nawet „Street Halo” wydaje się delikatnie podretuszowane na początku. może wyrażę się sztampowo, lecz cenię faceta za nieustanny rozwój przy zachowaniu oryginalnych cech własnego stylu & chyżą ucieczkę z dubstepowego rytmicznego getta.
No, Kindred EP jest fantastyczna, chociaż nie bardzo widzę związek z omawianym tu materiałem.
Słuchałem tylko streamu, ale jestem skłonny uważać, że to może być najlepsza propozycja Spiritualized jak dotąd, więc może z opiniami zaczekam aż trochę ochłonę :>
@krzysiek–>Zgadzam się w pełni z Twoim zdaniem. Nie widzę związku pomiędzy płytami Ilya – Fathoms Deep i Buriala: Street Halo/Kindred, a powyższym tekstem dotyczącym SPIRITUALIZED 🙂 . Również muszę ochłonąć, aby podejść obiektywnie do nowego albumu SPIRITUALIZED. @Bartek–>Zdecydowanie Bartku jeden z najlepszych albumów w tym (jak na razie słabym muzycznie) roku. Płyta która będzie nie w jednym poważnym podsumowaniu – na 100%.
Właśnie znów wysłuchałem wzruszających ostatnich trzech minut i znów powściągnąłem pragnienie, żeby puścić płytę od początku. Podtrzymuję – ten album sprawia mi zdecydowanie więcej radości niż próby powrotu do „…Floating in Space”. Po prostu. Czuję też paradoksalnie więcej nostalgii.