Pierwszy śnieg – czyli do usłyszenia w Polsce, część 6
Miałem sąsiada. Jedni mają sen, ja miałem sąsiada. I nie miałem snu, bo on mi zakłócał sen. Ten sąsiad. Za każdym razem, gdy spadł pierwszy śnieg, facet wstawał o czwartej i szedł z wielką drewnianą łopatą (plastikowych, cichszych, wtedy nie było) odśnieżać. Robił to dzielnie cały czas – mimo tego, że śnieg walił z góry, a wiązanki od rozbudzonych sąsiadów – ze wszystkich stron. I w końcu, gdy już przestało padać, miał czysto. Inni dopiero rzucali się z łopatami, ale nie udawało im się zgarnąć całego śniegu, który w międzyczasie ludzie ubili nogami, a mróz ściął na kamień.
Nauczyło mnie to jednego: czasami trzeba odśnieżać nawet wtedy, gdy pada. Stąd dziś cała seria polskich płyt: Bel Air, Jazzpospolita, Miss Polski i Tres.B. Staram się odśnieżać, nadrabiać zaległości, nawet mimo tego, że kolejne premiery przysypują tamte.
JAZZPOSPOLITA „Almost Splendid” (Ampersand 2010)
Z jednej strony, ta grupa rozwija się tak szybko, że zanim się zorientuję, stanie się polskim Jaga Jazzist. Tylko skład mniejszy, więc może dać się zasugerować okładce i wskazać na HiM? Muzycznie Jazzspopolitą ciągnie jednak do Skandynawii, co słychać w motywach syntezatorowych, które są taką smoothjazzową wersją Supersilent. Momentami, gdy sięgają po jakiegoś klasycznego mooga, kojarzą się z Robotobibokiem („Tribute to Aerobit”). Jazzrockowe ciągoty, rozbuchana melodyka (mnie się skojarzyła z Jeanem-Pascalem Boffo i francuską firmą Musea, ale wątpię, żeby tego akurat słuchali w Jazzpospolitej), a wreszcie bardzo duży współczynnik akceptowalności dla fanów innych gatunków i spora, fantastyczna otwartość na elektroniczne brzmienia – to cechy rzadko występujące razem w takim natężeniu. Z drugiej strony, im dłużej słuchałem, tym więcej słyszałem drobnych płycizn w tym, co grają – sfera wykonawcza to na razie największa bolączka JP. Ale to praca nawet nie na lata, tylko na dekady. A jeśli dobrze czytam, muzycy z JP uczą się bardzo szybko. Konkludując: nie zgadzam się z większością tego, co dotąd napisano o tej płycie (piszą o braku wzorców i precedensów, bo a tu chodzi właśnie o zgrabną kombinację wzorców i precedensów, są one zresztą dość czytelne), ale płyta mi się podoba i tak, i będę kibicować jej autorom.
BEL AIR „Monday Dream” (MP Production 2010)
Brzydko wydana, ale za to dość wirtuozowska i momentami świetnie brzmiąca płyta z okolic fusion – pod warunkiem, że poza tę stylistykę nie wychodzi. Znakomita praca sekcji rytmicznej (Jan Młynarski i Piotr Gucia). Aż się ręce składają… Ale zaraz, po co te wokale? Po co nagle takie „Everything”? Hit do radia? OK, ale przy okazji obniżenie temperatury płyty… Po co mydło i powidło w postaci orientalnych motywów w „Molino”? Ja tam tego nie potrzebuję, mnie się do reszty lepiej klei latino jazz w „Paris Volcano Dance”. Ten zespół ma w sobie mnóstwo pary – przydałoby się tylko sensownie coś nią napędzić. Może wspólna sesja z Jazzpospolitą?
MISS POLSKI „Fitness” (EMI 2010)
Zespół ten zadebiutował na naszym rynku, reklamowany jako muzyka w stylu Roxy Music, Pet Shop Boys czy Kings Of Convenience. Tymczasem ja przez pierwszą minutę zidentyfikowałem muzykę grupy Romana Szczepanka (znanego także jako Graftmann) jako romantyczne post-disco-polo. Potem to wrażenie zniknęło, za to przychodziło mi do głowy mnóstwo rodzimych nazw, które są również mocnymi punktami odniesienia w wypadku Miss Polski: Elektryczne Gitary, Formacja Nieżywych Schabuff, Papa Dance. To ważne (jak by nie patrzeć) zespoły balansujące, raz lepiej, raz gorzej, na krawędzi kiczu. No dobra, dodam, że jest trochę Erlenda Oye i Pet Shop Boys (w „Pół sypialni twoje jest”), bo mi uciekniecie z tekstu i nie dobrniecie do puenty. Teksty Miss, spójne w tematyce i opowiadające o meandrach konkursów piękności i wyścigu zblazowanych modelek, wręcz proszą się o romansowanie z kiczem – i go dostają. W ilościach nawet nieźle wyważonych – bo muzycy tria Miss Polski są zdystansowani na każdym kroku. Sam nie padłem przed tą Miss na kolana, ale doceniam to, że ci trzej panowie mają precyzyjny i konsekwentny pomysł na muzykę.
TRES.B „The Other Hand” (EMI 2010)
Zaprawdę powiadam wam, każdy Polak, który zahaczy o Danię, ma szanse na sukces we własnym kraju. Przynajmniej Misia Furtak o tym wie, ale nie podejrzewam jej, żeby po to tam jechała. Milutka płyta, próbowałem znaleźć powody do zakochania się w niej i szło mi trudno. Ale kompletnie nie chciało mi się jej wyłączać. Jak zwykle emigracja i obcy język oddalają od realiów (wspólnie z tym zespołem powyżej stworzyliby album idealny) i nie sądzę, by Tres.B mieli szanse na złote płyty i uwielbienie na miejscu. W zamian za to Misia Furtak ma ważny bonus – szansę na promocję na Zachodzie. I jeszcze jeden – w duńskim klimacie praktycznie nie trzeba odśnieżać.
UPDATE: Misia, jak się okazuje, stacjonuje obecnie w Holandii. Co niewiele zmienia – w Holandii też nie trzeba machać łopatą.
Komentarze
„romantyczne post-disco-polo” dokładnie tak. skłaniałbym się także do określenie „muzyka post-weselna” jeśli chodzi o dawkę kiczu. jak dla mnie „miss polski” to płyta okropna.
za tres.b bardzo milutkie, owszem. podoba się bardzo, choć tych mocniejszych momentów, jak piosenka tytułowa mogłoby być więcej.
Z tego zestawu słuchałem tylko Jazzpospolitej. Moja ocena jest podobna do wyrażonej przez B.Chacińskiego, płyta dobra ale czekam na następny krok (będzie lepiej!). Reszty raczej nie posłucham. Szkoda czasu. Natomiast na nowego Dezertera,jak zwykle,warto zarezerwować kilkadziesiąt minut.
Nauka niewatpliwie sluszna, ale moze pozwolic mu padac i zalozyc dobre buty, rakiety sniezne czy lancuchy na kola 🙂
@vlad.palovy –> U mnie cały problem rozwiązało też przeniesienie się z domku do mieszkania w bloku. 🙂
@Bartek Chaciński –> Ok, czy to progress? 🙂
Pod tym względem tak.
byłem w małej restauracji na Kępie na spotkaniu, parę godzin. spadł śnieg? kiedy? jest zajebiście ciepło jak na listopad. 11.11 następna knajpa z ulubioną koleżanką, hiszpańska na Powiślu, więc na pewno nie będzie padać, co? poddaję się życiu, nie chcę z nim walczyć…
nie znam tych płyt, ale nowy Dezerter… śpiewaliśmy z kumplem: „co oni nam dają, kotlet mielony ze zgniłych ideałów, więc chociaż ty mnie kochaj!” przyszłym lalkom z Mickiewicza i Prusa, zakładając zespół… były nagrania w Radiu „S” wtedy. ale Dezerter… „chcę wyrwać się z mąk beznadziejności, otrząsnąć się ze skorupy zniewolenia, chcę przejść na drugą stronę rzeki, chcę być Dezerterem, który ma szanse powodzenia….” (z pamięci).
z domku do bloku nigdy bym się nie przeniósł, chyba, że stałby na mojej gównianej działce pod P. Kampinoską… naprawdę gówniana. ale śnieg daje popalić. 🙂
@Sosnowski –> Z tym śniegiem to była tylko taka prowokacja.
tres.b raczej niewiele mają obecnie wspólnego z Danią (oprócz tego, że tam został założony). zespół stacjonuje w Holandii.
Racja, słyszałem o tej Holandii, ale wyleciało mi z głowy – dorzucam update, który nie zmienia postaci sytuacji o tyle, że w Holandii klimat jeszcze łagodniejszy 🙂
Troche napadalo sniegu, wiec bede musial nieco odgarnac sprzed domu.
Ale nie zanosi sie, ze polezy dlugo. Jest nieco powyzej +1C. Duza jodly kolo domu pokryly sie swieza biela.Oby do jutra.
a ja jestem zdumiony i przerażony tym co Pan pisze o plycie miss polski. posiadam album, sluchalem wielokrotnie i musze sprostowac, ze nie ma tam zadnych tekstow „o meandrach konkursów piękności i wyścigu zblazowanych modelek”, nie wspominajac o elektrycznych gitarach.. chyba sluchalismy innych plyt , tylko szkoda, ze jeden z najciekawszych i moim zdaniem najoryginalniejszych debiutow ostatnich lat na polskiej scenie okresla Pan jako „post discopolo”.. az niewiarygodne. zainteresowanych odsylam na ich myspace. tam mozna posluchac kilku piosenek i samemu ocenic.
@eliottxx –> Co do tekstów: no dobra, z „meandrami…” przesadziłem, ale prawie wszystkie wyszydzają gonienie za żurnalem, kult piękności, modelek, aktorów i sławy, więc obawiam się, że rzeczywiście słuchaliśmy innych płyt.
Co do Elektrycznych Gitar – beznamiętność i ironia Kuby Sienkiewicza z tym, co robi Roman Szczepanek na tej płycie, ma sporo wspólnego. Więcej niż maniera Ferry’ego czy naiwność Oye’a. A teraz ćwiczenie z wyobraźni muzycznej: proszę sobie wyobrazić piosenkę „Lewy amant” w wykonaniu EG. Owszem, zabrzmi trochę inaczej, ale moim zdaniem nie będzie to ciało obce.
Co do post-disco-polo: obawiam się, że „post” postawiony przed terminem oznacza dla nas zupełnie coś innego. Proszę kojarzyć z post-rockiem, postmodernizmem czy post-techno. To nie jest to samo, co bez „post”.
I mam jeszcze zasadnicze pytanie: czy Pan to wszystko bierze poważnie? Bo to byłby taki odbiór płyty, o jakim nawet nie pomyślałem.
teksty – uważam, że jest w nich sporo ironii, a nie bezpośredniego szyderstwa, a sposób śpiewania nostalgiczny, nie ma tam żadnych zgryw typu tymon albo elektryczne gitary, gdzie jak ktoś śpiewa „ona jest pedałem” robi sobie kabaret przy okazji.
bardziej jestem jednak w stanie sobie wyobrazić np. kings of convenience śpiewające o francuskich kryminałach tylko po angielsku, niż elektryczne gitary o amancie, bo to nie ta liga jeśli chodzi o same aranżacje.
ja ten album odbieram jako pewną stylizację, z dystansem, smutno, dancingowo, ale na pewno nie z założenia prześmiewczo, czy post-discopolowo, bo wydaje mi się, że te skojarzenia nie naprowadzają w dobrym kierunku… post kombii czy kapitan nemo okej, ale poziom tekstów i muzyki discopolo jest jednak „trochę” niższy i tego Pan nie zaprzeczy, więc to o określenie jakoś nie najlepiej się kojarzy.
będę się jednak upierał, że to bardziej płyta dla fanów erlanda oye i ferry’ego niż elektrycznych gitar czy formacji nieżywych schabuff. taka moja opinia. pozdrawiam
@elliottxx –> Disco-polo źle się kojarzy, ale „post” oznacza rozbicie na czynniki pierwsze jakiegoś gatunku i złożenie go w zupełnie inny sposób, zanegowanie jego klisz i mechanizmów. Dla mnie disco-polo ma w sobie mnóstwo kiczu, ale też pewien naiwny romantyzm i tyle, ile go w tej muzyce było, Miss Polski potrafi wyciągnąć i wykorzystać.
Co do KoC śpiewających o kryminałach – OK, tu się zgadzam. W paru momentach mi ten Oye prześwieca, no i PSB – tak jak napisałem. Ale Roxy Music w tym nie słyszę.
Kapitan Nemo – to moim zdaniem też trafne spostrzeżenie, bo i u KM była konwencja kogoś „nieobecnego” na parkiecie, gdzie wszyscy inni się bawią. Chociaż Nemo był dość poważny w tym, co robił, a tu jest jednak pewna (będę się upierał) ironia.
Rzeczywiscie, niewiele tego sniegu zostalo. Niewiele tez moge napisac o wyzej rzeczonych albumach, gdyz nie znam.Zreszta ani Roxy Music ani tez
Pet Shop Boys z wolnej woli nigdy nie sluchalem, jako ze Miss Polski do nich sie przyrownuje. Polskie disco, nawal roznych „przesnych” gwiazd tego genre´u, kiepskie produkcje muzyczne to najmniej ciekawe, wrecz nudne okolice polskiego popu. Bardzo chcialbym, by przynajmniej ulamek
tej produkcji mogl sie dorownac jakosci szwedzkich licznych dansbandow.
I znowu cieplej…troche padalo.
Wszystkiego najlepszego w rocznice Dnia Niepodleglosci 11 lstopada.
„Czlowiek jest stwarzany takze przez pojedynczego czlowieka, przez
inna osobe, w przypadkowym zetknieciu, w kazdej chwili” (s.10)
(Witold Gombrowicz, Dziennik /1957-1961/, Kultura, Paryz 1982
Nie rozumiem jak można wykazać się takim poziomem ignorancji w recenzji plyty, chodzi mi o zespol miss polski. Przyrownoje ten zespol do elektrycznych gitar i papa dance a co najgorsze do disco polo nie zdajac sobie chyba do konca sprawy z wagi swojej opinii-Wypuszcza pan w swiat komunikat ze zespol miss polski nagral plyte zawiarajaca disco polo- nie wierze ze o to panu chodzilo-chyba ze nie zrozumialem ironii….
@pablo –> Tu nie chodzi o to, że nie zrozumiał Pan ironii. Nie zrozumiał Pan tego, co pisałem zupełnie serio. Zwracam uwagę na zdanie: „Potem to wrażenie zniknęło”. Dokładnie „po pierwszej minucie”. Oraz na to, że określenie „romantyczne post-disco-polo” to nie to samo co „disco-polo”. O tym zresztą było już wyżej w komentarzach.
Porównania do EG i PD są też na poważnie. Chodzi w nich o podobne dozowanie kiczu, co dość dokładnie wyjaśniam w tekście. Pan może inaczej to odbierać, na tym polega odmienność opinii – nie mylić z „ignorancją”.
Drogi Panie Bartku,
z ciekawością czytam, co Pan pisze o nas.
Powiem Panu jak to było z tą Danią – pojechałam tam do szkoły muzycznej, gdzie poznałam chłopaków i mieszkałam przez rok. Potem razem przeprowadziliśmy się do Holandii i zostaliśmy tam 5 lat.
Ostatnia zima w Amsterdamie była dosyć ciężka, musieliśmy porzucić rowery i przedzierać się przez wielkie, jak na Holandię, śniegi. Od września wszyscy mieszkamy w Warszawie. I bez względu na to czy mamy szansę na uwielbienie czy nie, powiem Panu, że kupiłam łopatę. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Wesołych Świąt,
Misia Furtak