Skontaktuj się ze swoim psychiatrą

Dzień warsztatów i dyskusji pozaredakcyjnych kompletnie wybił mnie z rytmu słuchania bieżących wydawnictw, więc wykorzystam moment na szybkie odrabianie zaległości. Dziś przypadek niewdzięczny, bo choć Swans był – a po reaktywacji 13 lat później wciąż jest – kapitalnym zespołem, to nie stanowi łatwego tematu. To właściwie kilka różnych zespołów. Od zimnego, ascetycznego, brudnego i brzydkiego na początku („Filth”), przez emocjonalnie rozdzierający, niemal gotycki, industrialny, repetytywny, ale też bardziej rozbudowany aranżacyjnie środek, okres „Children of God”, aż po neofolkowy (wtedy tego pojęcia nikt nie znał), bardziej melodyjny moment w okolicach „White Light…” i „Love of Life”. Każdy czas przynosił świetne płyty, a i później konsekwencji ani talentu nie brakowało. Po zamknięciu Swans lider grupy, Michael Gira, ciągle nagrywał znakomitą muzykę z okolic folku pod szyldem Angels of Light i wynajdywał talenty (Devendra Banhart, Akron/Family). I to ten ostatni okres przyniósł mu popularność w serwisach internetowych. Dyskografia Swans – w porównaniu z dokonaniami ich nowojorskich ziomków z Sonic Youth na przykład – jest stosunkowo niedoceniona. Szczególnie w nowej niezal-rockowej krytyce. Wystarczy rzut oka na Pitchfork, żeby się dowiedzieć, że wyżej niż „Children of God” (co prawda w wersji sparowanej z „World of Skin”, ale to była też świetna płyta) oceniają nowy album „My Father Will Guide Me Up a Rope to the Sky”. Bez sensu, ale chyba wiem dlaczego.

Wraz z odejściem z grupy Jarboe ulotniła się gdzieś ta lekko przerysowana gotycka nuta. Po obejrzanym niedawno dość kiczowatym koncercie eks-wokalistki Swans utwierdziłem się w przekonaniu, że to ona musiała wnosić ten klimat z pogranicza kiczu. A zespół zarazem coś zyskał i stracił. Na „Children of God” przerysowanie dało efekt oszałamiający, tutaj Gira kalkuluje dość chłodno, próbując nawiązać do ciężkiego brzmienia z tamtego okresu – i zyskuje efekt już „tylko” bardzo dobry. Płyta „My Father…” słuchana bez kontekstu wydaje się albumem wybitnym. Momenty zapętlania się grupy w „My Birth” czy „Inside Madeline” budzą podziw, mnóstwo klimatu wnoszą cymbały (gra na nich Thor Harris z Shearwater), dające kopa wtedy, gdy już całe spektrum dźwiękowe wydaje się wypełnione hałasem i z pozoru nic już nie może wygenerować więcej energii. Nieźle wpisuje się ta płyta w dość dołerskie dwa dni, jakie miałem. Ale gdzie tam do wywoływania tak ekstremalnych uczuć jak Swans w latach 80.! Przed wysłuchaniem ówczesnych albumów warto na wszelki wypadek skonsultować się z psychiatrą.

SWANS „My Father Will Guide Me Up a Rope to the Sky”
Young God 2010
7/10
Trzeba posłuchać:
„No Words/No Thoughts”, „Jim”, „Eden Prison”.

W grudniu Swans dwukrotnie zagrają w Polsce. Poniższa wersja piosenki „Jim” niech służy jako zapowiedź. Thor Harris to ten z warkoczykami 😉