Jeszcze nowszy Rzym

Mam liczne dowody wsłuchiwania się w muzykę New Rome czy innych projektów Tomasza Bednarczyka. Włącznie z obecnością albumu Nowhere na liście płyt roku Polifonii. Cała trylogia Nowhere SomewhereElsewhere to pewnie jedna z najwybitniejszych serii polskiego ambientu. Dlatego na nową płytę Nowego Rzymu – zatytułowaną po prostu New Rome – rzuciłem się z dużą ciekawością. I tak wracam, i wracam. Za każdym razem się dziwiąc.

Za każdym razem jednak dziwi mnie co innego. Najpierw to, jak z ambientowego fluidu albo mgły wyłaniają się kontury wyraźniejszej elektronicznej formy. Twardsze arpeggia, pulsacje, rytmy. To już samo w sobie zasługuje na płytę z nazwą przedsięwzięcia w tytule, czyli artystyczne nowe narodziny. Nic dziwnego, że zbiegł się tutaj niezły tłum ludzi gotowych nie tylko przysłuchiwać się, co Bednarczyk zrobił, ale nawet przyłączyć i wspólnie dźwignąć ten szkielet nowej formuły. Są wśród nich m.in. Baasch, Misia Furtak, Hania Rani czy Tomasz Mreńca. Innym razem zdziwiła mnie okładka, stosująca zabieg z drugiej strony muzycznego spektrum, czyli udająca, że New Rome to jakiś ciężki metal. Bardzo zresztą udany projekt świetnego grafika komiksowego Sebastiana Skrobola. Dziwią wreszcie poszczególne utwory, gdy okazują się opakowanymi w mrocznawe elektroniczne pejzaże piosenkami.

Koncepcja zakładała różnorodność gości i przeciąganie autorskiej estetyki w różne strony. Brzmi ambitnie – i za każdym razem znajduję na albumie jakiś punkt oparcia. Należą do nich Broken Harmony nagrane z perkusistą Wojtkiem Kurkiem czy Something z operującym w bliskich rejonach Tomaszem Mreńcą (to właściwie stary dobry Nowy Rzym), a wreszcie – co może mniej oczywiste – Set to Fail x Snail Oil z wrocławskimi krajanami z formacji Torn Shore. Wszystko to jednak estetyki w miarę nieodległe od tego, co Bednarczyk robił do tej pory. Trudniej mi się odnaleźć w innych fragmentach. Może autor się zmienił, a ja jako słuchacz nie nadążam?

Odpowiedzią są dla mnie te momenty, gdy New Rome najmocniej zbliża się do popowej konwencji. True Love z Mikaelem czy Childish Comeback z Baaschem. W tych nagraniach słychać coś jeszcze bardziej dla mnie zaskakującego niż wyżej wymienione odkrycia. Otóż słychać, że język, którym posługuje się Bednarczyk, teoretycznie odległy od mainstreamu, staje się w tym momencie uderzająco typowy. Pop czy nowoczesne R&B zaszły już tak daleko w inkorporowaniu elektronicznych brzmień, nieoczywistych rytmów, efektów, przybrudzeń, że te utwory wydają się bardziej płaskie i mało oryginalne niż te instrumentalne. Zaskoczeniem jest więc brak zaskoczenia. To samo, choć w mniejszym stopniu, słyszę w Cold Farewell z wokalizą Lass czy amorficznym trochę Authentic z Misią Furtak i Garym Holldmanem. What If I z Hanią Rani interesujące robi się dla mnie pod koniec, w części czysto instrumentalnej, może więc jest w tym jakiś aspekt wokali odrywających uwagę od subtelności drugiego planu muzyki New Rome? Mam nadzieję, że dla innych te piosenkowe formy będą olśnieniem w większym stopniu. Zdaję sobie też sprawę, że odważny ruch godny jest większego szacunku niż autorska stagnacja, w ramach której Bednarczyk mógłby wydać trzy kolejne perfekcyjne płyty z ambientem, ale nie mogę nie zakończyć tej recenzji myślą, że jeśli repertuar jest tu mieszany, to takież same są emocje słuchającego

NEW ROME New Rome, Instant Classic 2019, 6/10