Jak zostałem hurtownikiem-przemytnikiem
To wydarzenie miało miejsce w połowie lat 90. i dopiero jedna z niedawnych rozmów o rynku muzycznym tamtej dekady uświadomiła mi, że rzecz może być dla dzisiejszego odbiorcy muzyki egzotyczna i ciekawa. Otóż mamy rok 1995, ja współprowadzę zina „Off” (tej nazwy bynajmniej nie podwinęliśmy nikomu, bo kiedy pismo powstawało w roku 1993 w Polsce jakoś nikt się specjalnie słowem „Off” nie interesował), ale nie mam kasy na płyty – co dziwnym nie jest – za to kupę czasu, więc próbuję w zagranicznej branży psychodeliczno-progresywnej nawiązać listowne kontakty. A trzeba zaznaczyć, że jest to część tej stosunkowo nowożytnej ery, gdy nie ma jeszcze:
a. Facebooka;
b. Amazona;
c. Paypala;
d. Last.fm;
e. Google’a.
Nie, nie proszę o wybór opcji. Nie ma ŻADNEGO z tych wynalazków. Nie ma również empetrójek w masowym użyciu, więc żeby dotrzeć do tych mitycznych płyt z muzyką sceny Zeuhl z Francji, albo prog-psychodelicznymi nagraniami szwedzkiej Kaipy, albo do mitycznego longplaya amerykańskiego Lift „Caverns of Your Brain”, muszę sobie je sprowadzić bezpośrednio od zagranicznych wydawców, co jest operacją rozpisaną na wiele miesięcy. Dogaduję się z francuską Musea Records, która ma całkiem spory katalog różnych interesujących mnie nowości i staroci (sam katalog z dwuzdaniowymi notkami o płytach staje się dla mnie jednym z najważniejszych źródeł wiedzy muzycznej na całe miesiące). Kupuję dwie płyty, wysyłając pieniądze zamaskowane kawałkiem kalki w kopercie (czy wspominałem, że nie było wtedy w okolicy również placówki Western Union?). Metoda ryzykowna. Poza tym cholernie drogo – przebicie dwukrotne w stosunku do polskich wydawnictw na miejscu. Ale szefowie Musea, Bernard Gueffier i Francis Grosse, pytają mnie w liście, czy nie mógłbym czasem znaleźć im w Polsce kilku poszukiwanych wydawnictw. Na celowniku mają m.in. Niemena, SBB i Klan, bo ci sprzedają się we Francji nieźle, a pierwsze polskie reedycje CD ich płyt, które właśnie wychodzą, nie docierają nad Sekwanę. Od listu do listu (trwa to znów parę tygodni) dochodzimy do porozumienia: ja wyślę płyty polskie, bez plastikowych pudełek, żeby obniżyć koszty i ryzyko, że paczkę przechwyci cło. A oni odpowiedzą paczką z katalogu Musea Records. Wynegocjowany stosunek bezgotówkowej wymiany wynosi 1:1. Deal życia, więc wchodzę.
Umawiamy się na 50 płyt. To sporo, ale w końcu gadam ze sporym dystrybutorem, a nie detalistą. Nie mam nawet kasy do założenia, więc wciągam w proceder znajomych. Kolega z Rozgłośni Harcerskiej „zamawia” dwie lub trzy płyty, dwaj współtwórcy Offa też namierzają coś w katalogu Musea. Znajomy z giełdy płytowej w Hybrydach szuka jakiejś rzadkiej płyty elektronicznej, chce od razu trzy egzemplarze. Ja dopisuję swoje, zbieram przedpłaty, jadę do hurtowni gdzieś w okolice Dworca Wschodniego. To czasy, kiedy płyty się sprzedają, więc na miejscu bez trudu wynajduję 50 interesujących mnie wydawnictw. W domu wyjmuję płyty i grafikę z pudełek, przepakowuję do kartonu, wysyłam. Za trzy tygodnie przychodzi paka z Francji. Im się nie chciało wypakowywać, więc zostaję z pięćdziesiątką pudełek po CD jako bonusem. Kolportuję płyty po znajomych, zaliczam plusy w towarzystwie, inne odebrane wydawnictwa recenzuję w „Offie”. Czuję się jak małe dziecko na wycieczce do Disneylandu.
Przy okazji sięgam na półkę po dodatkowy egzemplarz „Mrowiska” Klanu, który dokupiłem w hurtowni. Całkiem niezłe! Kojarzy się z Niebiesko-Czarnymi i grupą Anawa. W dodatku przypomina różnymi elementami ciekawe zagraniczne zespoły sceny prog-, jazzrockowej i psychodeliczno-rockowej. W tym na przykład rzeczoną Kaipę – są świetne partie organów. Albo liczne francuskie zespoły, u których też ważną rolę gra flet i pojawiają się wpływy nieeuropejskich kultur. Reedycja Digitonu, na którą trafiam, zawiera dodatkowo utwory z pierwszej EP-ki Klanu, więc mam wszystko, co najważniejsze w dorobku tej formacji, na jednej płycie.
Wszystko? Oczywiście, że nie. Ten sam Digiton w roku 1992 wydał nową płytę reaktywowanego Klanu. To może chociaż wszystkie nagrania archiwalne? Teraz wiem, że i to nie. Bo właśnie wyszła nakładem firmy GAD Records płyta z niepublikowanymi utworami z sesji nagraniowych w Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie. Nosi tytuł „Senne wędrówki” i zawiera m.in. instrumentalne, bardzo ciekawe brzmieniowo (moim zdaniem pełniejsze niż oryginały) wersje szlagierów: „Automaty” i „Z brzytwą na poziomki”, ale też zupełnie nieznane nagrania – choćby inne utwory pod tytułami znanymi z „Mrowiska”: rewelacyjny „Sen”, „Epidemię euforii” czy „Pociągi” zamienione w utwór jazzowy. No i wreszcie inne wersje znanych tematów, np. utrzymanego w filmowym klimacie nagrań Bo Hanssona „Kuszenia” – nieco dłuższą, może gorszą od tej, która trafiła na „Mrowisko”, ale jednak wartościową od strony archiwalnej. Co ciekawe, te nagrania zostały zrealizowane dla WFDiF dla potrzeb różnych ilustracji filmowych, więc ich fragmenty mogliśmy słyszeć, wykorzystane na zasadach library music, w różnych polskich produkcjach filmowych. Stąd też czysto instrumentalny charakter całości.
Mam nawet wrażenie, że płyta kosztuje mniej więcej tyle, co tamte, kupowane w hurtowni, wydania „Mrowiska” i innych polskich płyt z lat 70. Przynajmniej w relacji do innych produktów. I właściwie przynosi nawet ten sam smak odkrycia. Może dlatego przypomniał mi się cały ciąg wydarzeń? A może to tytuł płyty i klimat nagrań tak podziałał?
KLAN „Senne wędrówki”
GAD 2011
8/10
Trzeba posłuchać: „Sen”, „Senne wędrówki”, „Szkoła” (hard rock w wydaniu Klanu).\
Komentarze
„Z brzytwą na poziomki” klasyk w pewnych kręgach, ale to chyba było z EP-ki, a nie z krążka. Kapitalna piosenka:
http://www.youtube.com/watch?v=wB_05Bz6KN8
@warna –> Zgadza się, z EP-ki. Ale nowe wydania „Mrowiska” to zwykle oryginalny LP+EP-ka, więc kupując jakąkolwiek reedycję, dostaniesz i to.
Nie dotyczy to tylko winylowej reedycji, która też się pojawiła. 🙂
Kapitalna opowieść – ależ przedsiębiorczość.
Opowieść kapitalna i przesuwa nieco akcent z Klanu na pamięć o tych pięknych czasach, kiedy płyt oczekiwało się i słuchało z wypiekami na twarzy… Czy to czasy empetrójkowego/paypalowego/google’owego przesytu pozbawiły nas tych wypieków…? 😉
No, jak Bartek dostał w jednej paczce kilkadziesiąt płyt, to już wtedy musiał posmakować „słuchania empetrójkowego”.
Bartku, ja naprawdę czekam na tekst o skaldach, więc do dzieła!
@pszemcio –> Na razie musiałem po raz kolejny przesłuchać „SMiLE”, znów w nieostatecznej wersji, ale już bliższej (można domniemywać) oryginału. Szczegóły w nowszym wpisie.
Pamiętam mnogość recenzji Musea Records w Offie. Teraz po latach z zaciekawieniem czytałem kulisy zdobywania płyt. A były to jeszcze czasy istnienia przegrywalni płyt 🙂 na kasety. Zwłaszcza tych trudno dostępnych. Rozkleiłem się … 🙂