LOU REED & METALLICA „Lulu”
Vertigo 2011
3/10
Trzeba posłuchać: Hmm, tytuł jednego z poprzednich ambitnych przedsięwzięć Metalliki „S&M” lubiłem rozszyfrowywać jako sado-maso, ale ta płyta jest już tylko maso-. W każdym razie najlepszy jest „Junior Dad”, tylko kto doczeka…
Komentarze
Na czym skończyła się Metallica wszyscy wiemy, a solowy Lou Reed też częściej pudłował niż trafiał, w dodatku obecnie jest w bardzo kiepskiej kondycji fizycznej, ale ta płyta to już objaw demencji :/
Nie wiem czy podziwiać, czy współczuć, jeśli dałeś radę do końca
Nawet się wysiliłem: poszukałem co nieco w sieci i mogę powiedzieć tylko jedno – ŻENUŁA ŻENETĘ !!!
Na szczęście można już odsłuchać nowe megadeth i tu bardzo pozytywna niespodzianka. choć countdown to extinction to nie jest – to jednak 13 to bardzo dobra płyta. obok nowego opethu 2 dobre płyty tej jesieni. a co do solowych wyskoków lou reeda to podpisuje się rękami i nogami:)
Aż 3/10? Ale fakt, nie dotrwałem do Junior Dad, odpadłem na 4-tym kawałku.
ja dotrwałem i „junior dad” nawet dwa razy puściłem. mam wrażenie, że podczas nagrywania tego utworu w studiu był wyłącznie Reed.
Zacznę od tego, że nie mam zamiaru bronić tej płyty. Mnie też rozczarowała i zamiast umilić oczekiwanie na kolejny pełnoprawny album Metalliki tylko wzmogła moją niecierpliwość, żeby w końcu usłyszeć coś nowego i dobrego z ich strony.
Chciałbym natomiast zauważyć, że nie mniej od samej płyty rozczarowująca jest recenzja. Mogę zrozumieć, że płyta jest zniechęcająca tak bardzo, że pisanie pełnej zdaje się być niewarte zachodu, ale zamiast silić się na niezbyt bystre i nieuprawnione porównanie do S&M Autor mógł po prostu napisać „nie podoba mi się”. Byłoby to tak samo informatywne, a brzmiałoby lepiej.
Piszę to tylko dlatego, że dotychczas Autor nawet przy bardzo krótkich recenzjach utrzymywał wysoki i profesjonalny poziom.
P.S. Najlepszy opis jaki dotychczas słyszałem to to, że Loutallica brzmi jak „początkujący garażowy zespół, który za frontmana wybrał sobie staruszka z demencją” 😉
@t. –> Ech, widzę, że nie mogę sobie odpuszczać pisania co rusz przydługich recenzji, bo potem wychodzi na to, że zbyłem rzecz milczeniem. 🙂 Pisanie, że „coś jest gorsze od czegoś”, nie oznacza w moim mniemaniu porównywania zawartości, tylko porównywanie wartości. Więc przyjmijmy, że nowa Metallica jest gorsza niż ból zęba, żeby nie było niepotrzebnych skojarzeń z S&M. A podobnego argumentu do tego z post scriptum właśnie przed paroma godzinami użyłem w recenzji dla WOK-u, więc muszę powiedzieć, że się zgadzam. Lou z ryzą zadrukowanego papieru wszedł do sali prób amatorskiej kapeli metalowej.
@warna –> To pewnie przez sentyment.
Ok, trochę się uniosłem, ale to dlatego, że moim zdaniem niezależnie od tego, jak kiepska by ta płyta nie była, Metallica i Lou Reed są wystarczająco zasłużeni dla muzyki, żeby przynajmniej oddać im sprawiedliwość recenzując. Myślę że Dom Lawson z brytyjskiego Metal Hammera świetnie to zrobił http://www.metalhammer.co.uk/news/loutallica-dom-lawson-reviews-lulu/#more-33947
Blisko 15 minut, ale zdecydowanie polecam.
co do tematu(s&m) polecam grupy niemieckie:
rammstein i böhse onklez.
A ja będę bronił, za ten luz, odrobinę młodzieżowości. Naprawdę mi się podoba, poprawia mi humor, będę słuchał częściej. Bez patrzenia przez pryzmat starszych nagrań.
Za przebojowość „Brandenburg Gate”.
Za sabbathowość „The View”.
Za smyki w „Pumping Blood” i za to, jak się ten utwór rozwija (chociaż nie do końca, wdziera się tu niedoskonałość).
Za „Mistress Dread”, które brzmi jak black metal po LSD.
Nawet za „Iced Honey”, chociaż w pierwszej chwili zraziło mnie przeciętnością.
Za hipnotyzujące „Cheat On Me”.
Za niepokojące fragmenty „Frustration”.
Za nastrój „Little Dog” (najlepszy numer na albumie).
Za „Dragon” z dziwacznymi solówkami.
Za ogólne zaskoczenie.
Tak, brzmi garażowo i jak niedopracowane, jak „St. Anger”, ale jest w tym więcej energii i świeżości.
To jest najlepszy album Metalliki od ponad 20 lat.
7/10
A ja jednak z drugiej strony. Mi się podobało. Nie jest to Metallica jakiej zapewne oczekiwaliby zatwardziali fani zespołu. Tu raczej tworzy podkład pod to, co śpiewa Lou. I robi to całkiem dobrze. Brudne, garażowe brzmienie, bez nadmiernego słodzenia.
A Lou? Cóż, to kolejna tzw. ledwo żywa legenda. Śpiewanie w taki sposób ma swój urok, kojarzy mi się z Johnnym Cash’em w przejmującym „Hurt” NIN. Zmęczony głos nadaje wiarygodności.
Reasumując – płyta nie dla każdego. Może nie nadzwyczajna, ale na pewno nie jest zła.
Kawałki warte uwagi: „Cheat On Me”, „Pumping Blood”, „Iced Honey” – reszta średnia.
Jest to album dla ludzi kupujących muzykę w sieci ponieważ okładka jest tak
brzydka że ktoś kupujący w sklepie cofnie rękę i wybierze coś innego.
Ambicją Metallicy od czasu „Load” jest nagranie jak najdłuższej nie patrząc
na jakość pomysłów.Na „Lulu”osiągnęli szczyt ponieważ nie mając żadnych
nagrali album 2-płytowy.
Nigdy sie nie uwazalem za „zatwardzialego” fana Metalliki, szczerze mowiac z zespolem zapoznalem sie, gdy wydali plyte Load, do ktorej mam sentyment, wedlug mnie S&M tez ma swoje momenty, a Death Magnetic jest jak najbardziej godna uwagi, totez z duza doza ciekawosci podszedlem do nowego projektu.
Naczytalem sie recenzji ‚prawdziwych metalowcow’, co to wieszaja psy na czymkolwiek, co troszeczke obiega od ich oczekiwan (Opeth bez growlingu? Morbid Angel industrialnie?), a ktorzy suchej nitki na Lulu nie zostawili, wiec podejrzewalem, ze plyta mi sie spodoba.
Moj Boze! Jak ja sie pomylilem! Odtworzylem album pelne trzy razy, myslac, ze moze juz-juz teraz odkryje, o co w tym biega. Niestety, poki co, jest to najbardziej niesluchalna rzecz z jaka mialem do czynienia. Poddaje sie.
Z internetowych komentarzy zas najbardziej podobalo mi sie stwierdzenie: ‚na wokalu zawodzacy Dziadek Simpson’ – jakze prawdziwe!
A jesli ktos jescze nie wie, to metalowa plyta roku, a moze i dekady, jest The Hunter zespolu Mastodon – melodyjna, ciezka, niesamowicie pomyslowa ze spora dawka humoru. Polecam!
What would Cliff say? :))
„Lulu” to rockowy album roku 2011. Jest właśnie taki, jaki oczekiwałem, aby był. Oczekiwałem, aby to Reed zdominował charakter przedsięwzięcia i aby wykrzyczał obłęd temu światu w jego zakłamaną twarz. Oczekiwałem, aby Metallica zagrała bez oporów brutalnie prawdziwego rocka, i tak się stało. „Lulu” to artyzm w czystej, nieskalanej oportunizmem postaci. Czapki z głów, plastikowa maso.
Najgorsza? Nie. Najbardziej niezrozumiala plyta 2011. Miejscami genialne granie. Odrzuccie oczekiwania wobec Metalliki, od Lou tym dalej odrzuccie. Kilka numerow zabija. Hipnotyczne, transowe granie. Na odbior calosci zaważyło może 5 minut zawodzenia. Co ciekawe: przeczytalem kilkanaście recenzji. Każdemu coś innego się podobalo, każdy „krytyk” coś innego w czambuL potepial. I w tym rzecz. Każdy patrzy na szczegóły. Nikt nie ogarnia calości. A to po prostu bezkompromisowa jazda bez trzymanki. Slayer po SLD, Doorsi po zmartwychwstaniu? Wiem jedno, nic lepszego od lat nie slyszalem. Artyści majacy w dupie wszystko. I o to chodzi. O wolnośc nieskalana chodzi. Swietna plyta. W większosci hipnotyzujace granie polaczonych sil geniuszy muzyki. I świetna rzecz na wspolczesne czasy okrucieństwa i upadku. Posluchajcie jeszcze raz.
A mnie sie podoba 🙂 – fajna plyta, metallica mnie zaskoczyla (od kill em all), lou reed super jak zawsze potrafi wkurzyc fanow nothing els maters i nie tylko ha ha ha! „The View” im w uszy!
metalika skończyła się na kill em all 🙂 i tyle!