Poproszę kanapkę ze wszystkim
Starszy kolega, szanowany przeze mnie autor, uświadomił mi niedawno (po raz kolejny) pewną rzecz. Literatura albo teatr. Literatura albo teatr. To jest kultura. Muzyka się nie łapie. Choć jest stuprocentowo najstarszą ze wszystkich dziedzin i z dużym prawdopodobieństwem najszerzej uprawianą, pozostaje ostatnią kolejnością odśnieżania. I po weekendzie kończącym Sacrum Profanum (wielki koncert w hołdzie Reichowi w hali ocynowni ArcelorMittal) i rozpoczynającym Warszawską Jesień łatwo było znaleźć dowody tego stanu rzeczy, gdy otworzyło się rano „Wyborczą” i „Rzepę”. „Rzeczpospolita” za wydarzenie weekendu uznała festiwal „Młodzi i Film” i premierę „Sprawy” Jarockiego. O żadnym z festiwali nie było nawet dwóch zdań. „Wyborcza” opisała wystawę Aliny Szapocznikow w Brukseli, tydzień po otwarciu, serial „Mildred Pierce” (w punkt akurat, trzeba przyznać) i grupę Superheavy. Nawet w „Stołecznej” ani słowa, chociaż napisali o Festiwalu Latawców i Lampionów. Muzyki współczesnej, choćby była opakowana w najatrakcyjniejszy papierek, w ogólnopolskich mediach brak.
Najgorsze jest to, że nie wiadomo, gdzie skutek, a gdzie przyczyna – inauguracja Jesieni błyszczała niestety głównie pustymi fotelami (utwór pamięci ofiar 10 kwietnia 2010, który miałem okazję usłyszeć, to jak na moje ucho ledwie dwa oczka powyżej poziomu Rubika), gdzieś przepadła publiczność pchająca się drzwiami i oknami, mieliśmy więc z małżonką cały rząd dla siebie. Podobno później było dużo lepiej, jeśli chodzi o repertuar, ale niekoniecznie gdy chodzi o publiczność. Ale chciałbym się o tym, do cholery, dowiedzieć z jakiejś gazety. Tak samo, jak chciałbym usłyszeć, jak wypadła wersja „Piano Phase” na dwa fortepiany, którą solo (!) wykonał Leszek Możdżer na Sacrum. A tu klops. I jedni, i drudzy na taką uwagę zasługują.
No to skupmy się na tym Superheavy w takim razie. Będzie to skupienie podobne do tego, jakie musi panować w kuchni budki z hamburgerami, gdy klient (czyli my) podchodzi, wyciąga kasę i prosi o kanapkę. „A z czym?”. „A co macie”. „No, mamy odgrzewanego hamburgera z Jaggerem, kanapkę z kurczakiem tandoori wg przepisu AR Rahmana, wegetariański placek z Joss Stone, tradycyjne tosty Dave’a Stewarta z Eurythmics i jeszcze nowość, ryż z fasolą a la Damien Marley”. „To poproszę ze wszystkim!”.
Tu zaczyna się chwila skupienia, która trwa i trwa – prawie 53 minuty. Słychać z zaplecza krojenie i przygotowywanie składników, które są pakowane we wczorajszą bułę, której potem nie będziecie w stanie nadgryźć, choćbyście byli wyposzczeni, bo mimo całej otwartości nie da się tego zmieścić w ustach tak, żeby poczuć smak wszystkiego naraz. Tym bardziej, że kucharz od siebie doda parę składników przypadkowo walających się na desce i splunie, żeby całość udało się związać (sos za drogi) – zarazem na dobry początek trawienia i jako wyraz obrzydzenia dla klienta, który nie wie, czego chce. Oczywiście trudno będzie wyczuć jakiś smak na poziomie ogólnym – najmocniejsze w takim zestawieniu muszą się okazać kuchnie egzotyczne – jamajska (młody Marley) i hinduska (znany z muzyki do „Milionera Slumdoga” Rahman). Stłumią nawet dobrze znany smak Jaggera, który – trzeba przyznać – mimo wielokrotego odgrzewania (a może dzięki niemu) nie stracił charakterystycznego aromatu spalonego tłuszczu. Zresztą po co się wczuwać – gdybyście się skupili nad smakiem, uznalibyście co najwyżej, że Jagger smakuje jak Jagger, a Joss Stone – jak Joss Stone. Choć większość i tak zada sobie pytanie, czy nie będzie aby sensacji następnego dnia.
Nie, nie będzie sensacji. Wstałem, przeciągnąłem się, świat był taki jak przedtem.
SUPERHEAVY „SuperHeavy”
A&M 2011
5/10
Trzeba posłuchać: „Satyameva Jayathe”, żeby sobie wybić z głowy całość w przyspieszonym tempie.
Komentarze
Z całej płyty najlepsza jest okładka Sheparda Faireya. The End.
Bez względu na to, czy media piszą o wydarzeniach muzycznych, czy też nie biorę w nich udział. A może właśnie dlatego biorę, że nie piszą. Ba, nawet słabo reklamują te wydarzenia. Nawet „Teraz Rock”, który czytam gdzieś tak od 1994 roku pisze o koncertach tak, że lepiej by było dla muzyki, gdyby w ogóle nie relacjonował koncertów. (W ogóle ten miesięcznik poszedł w kierunku „donikąd” – kupuję wyłącznie z przyzwyczajenia).
Na Sacrum Profanum oczywiście byłem.
Literatura i… I co? A teatr muzyczny? A opera?
Hamburgera nie oceniam, bo jest z gatunku dla mnie super-heavy-strawnego.
@yo
Wymieniłbym jeszcze kilka dwu- i miesięczników, które poszły… Olać media. Chyba że się okaże, że jestem jedynym, który jest w stanie dane wydarzenie opisać – to już jest okazja, którą muszę wykorzystać.
@Krasnal Adamu –> Ciężkostrawna jest rzeczywiście. Dobrą robotę wykonał na pewno młody Marley, nie przeczę. Ale te solówki w „Satyameva…” to coś okropnego. Na prawach Bollywood by się może broniły, ale tutaj…
Krakowskie gazety po Sacrum profanum:
-negatywnie, z ignorancją: http://www.dziennikpolski24.pl/pl/aktualnosci/kultura/1174144-profanacja-sacrum-profanum.html
-pozytywnie, ale z błędami: http://cjg.gazeta.pl/CJG_Krakow/1,104365,10311026,Final_Sacrum_Profanum__Muzyczne_i_laserowe_fajerwerki.html
Dobrze, że GW zająkneła się po otwarciu SP chociaż.
Ale jeśli w TVP w jednym z kulturalnych programów pojawiło się zdanie, że „na zakońćczenie festiwalu SP będzie można posłuchać Jonnego (dla nich to pewnie Jonny przez „h”) Greenwooda” … może lepiej niech nie mówią.
Zresztą wyszło na to, że o SP najciekawiej poinformowało „Dzień Dobry TVN”. Takie czasy
Służę: http://www.t-mobile-music.pl/koncerty,5392,relacja_reichum_profanum.html 😉
Bartku – od niedawna ruszyła akcja wydawania remastrów Skaldów w wypasionych wersjach , z bonusami itd. W ograniczonym nakładzie ale jednak, może jakiś okolicznosciowy tekst w Polityce? Ich dyskografia z lat 60/70 dosyć zajmująca zdaje się i ważną przecież
Myślę, że jedno (słaba frekwencja) i drugie (brak poważnych wzmianek w mediach) tworzą rekację przyczynowo-skutkową. Należy sobie zadać pytanie, czy w ogóle jest sens organizowania tego typu festiwalu? Ja uważam, że od co najmniej 40 lat jest to sprawa wątpliwa. Mocne słowa? Po pierwsze, czy ten festiwal i nagrania tam prezentowane miały wymierny wpływ na publicznosć? Czy dorobek festiwalowy przez ostatnie 40 lat stał się chociaż w umiarkowany sposób punktem odniesienia dla rozwoju muzyki współczesnej? Dla mnie jest to agonalny stan pacjenta, którego na siłe się podtrzymuje przy życiu. Akademicka muzyka eksperymentalna miala swoje 5 minut w latach 50. i 60.. Przykro to pisać (bo jest to pewnego rodzaju kuriozalny absurd), ale ludzie, którzy nie przystąpili do nauki w uczelniach muzycznych zaczeli robić muzyke dużo ciekawszą i inspirujacą. Myślę, że nie nie ma nad czym ubolewać 🙂
Nie siedzę w muzyce współczesnej, ale muzyka prezentowana w tym roku na SP stała się potężnym punktem odniesienia dla muzyki popularnej w ostatnich 40-stu latach i jest nim do dziś. Muszę to uzasadniać? 🙂 Ja jestem bardzo na tak. Poprzednie edycje miały lepszą prasę, prawda, ale i głosów zbulwersowanych z lat poprzednich pamiętam sporo.
Nic nie musisz…. kultura rozmowy jakoś na to wskazuje, by posługiwać się jakimiś argumentami.