Disco zamiast Opola
Nie było (na razie, prace nad imprezą we wrześniu trwają) festiwalu w Opolu. Bez perturbacji przebiegła za to telewizyjna gala na 25-lecie disco polo. To zgodne z tezą, którą postawiłem w tekście Discopolonizacja Polski o tym, że DP, jeśli mu otworzyć szeroko drzwi, wypełni sobą całą dostępną przestrzeń. Był więc wstęp rodem z dawnych kronik filmowych – z lektorem, który zachwycał się, jak 25 lat temu tłumiona przez lata przedsiębiorczość rozkwitała – nawet tuż pod Pałacem Kultury i Nauki, symbolem komunizmu (o dalszych perspektywach rozwoju tej przedsiębiorczości dużo mówił dobór sponsora głównego wydarzenia – kasy pożyczkowej, którą prezes PiS określał mianem lichwiarskiej, a UOKiK karał za naruszanie interesów klientów). I podkreślał, że akurat ten nurt muzyczny jest nasz własny, polski. Na scenie stadionu warszawskiej Polonii, niezbyt gęsto wypełnionego publicznością (kamerzysta pokazywał wciąż 20 tych samych osób), były podobne jak ćwierć wieku temu kolorowe marynarki, te same przeboje – z Mydełkiem Fa zaśpiewanym na początek przez Shazzę i lidera Boys Marcina Millera. Czy coś się zmieniło?
Nie uległo zmianie dokładnie nic. Nadawała ten koncert ta sama TVP2, która przez lata emitowała w podobnym okresie najcieńsze kabarety i równie kiczowate imprezy dance Radia ESKA. Nawet grafiki telewizyjne przypominały te sprzed 25 lat. Gdyby nie smartfony w rękach widzów i jakość HD przekazu z Konwiktorskiej, można by pomyśleć, że oglądamy pierwszą telewizyjną galę disco polo, dużo zresztą ciekawszą, bo odkrywającą jakieś względnie nowe zjawisko, a nie lokalną odmianę italo disco, którą przez ćwierć wieku gra się na 90 proc. wesel. Różnica była jeszcze jedna: Tomasz Kammel zapowiadający Top One słowami disco polo ma swoich Rolling Stonesów różnił się w swojej konferansjerce od ironicznego Janusza Weissa, który 25 lat temu miał ratować antenę publiczną przed telewizyjnym blamażem. Nawet to Mydełko Fa było, zgodnie z rosnącą dumą z tradycji DP, bardziej serio niż na początku, gdy zostało napisane jako parodia gatunku.
TVP nauczyła się też przez te lata omijać zapisy ustawowe i by – wzorem komercyjnych stacji – wyemitować więcej reklam, dzieli programy na części. Nie doczekałem do ostatniej, zastanawiając się po raz kolejny w ten weekend, po co komu właściwie główne kanały telewizji, gdy w nowoczesnych odbiornikach – które w istocie są po prostu wieloczynnościowymi ekranami – można w ten sam weekend oglądać powtórki świetnie zrealizowanych koncertów z festiwalu Glastonbury na stronach BBC, a gdy ktoś wiedział, gdzie szukać, to nawet obejrzeć pełny występ Radiohead, znakomity zresztą, na żywo i w pełnym HD.
Na tym etapie słuchałem już sobie – po raz kolejny w ten weekend – Sama Amidona, jego nowej płyty, którą sam – mało brakowało – niemal w tym nawale premier przeoczyłem. Dźwiękowo i pod względem swobody grania – raczej odpowiednik tego HD z Glasto. Amidon, którego znamy jako rewelacyjnego interpretatora tradycyjnych pieśni folkowych, czasem śpiewającego a cappella, otoczył się składem muzyków nieco przypominającym ten z poprzedniego albumu sprzed trzech lat. Są niezawodny Shahzad Ismaily na basie i organach oraz perkusista Chris Vatalaro, ale pojawiają się kapitalni goście. Przede wszystkim perkusista Milford Graves, grający tu w trzech utworach, w tym w długim, improwizowanym, wychodzącym daleko poza konwencję dotychczasowych nagrań Amidona April. Pojawia się tu także saksofonista Sam Gendel, który jest dla mnie (wielkość Gravesa to oczywista oczywistość) największym na tym albumie zaskoczeniem – gra miękkie, medytacyjne frazy, w których niby wychodzi od Coltrane’a, ale (znakomite Gendel in 5) ma własny język. Wreszcie w utworze Juma Mountain (też jeden z najmocniejszych punktów płyty) pojawia się Juma Sultan, kolejna legenda, muzyk niegdyś bębniący na kongach u Jimiego Hendrixa.
Sam skład nie gwarantuje udanej sesji, ale duch totalnej otwartości unoszący się nad muzyką Amidona temu sprzyja i znajduje spełnienie w formule, którą można swobodnie nazwać free folkiem. Melancholia niby ta sama, ale poszukiwania muzyczne w wypadku tego artysty zupełnie nowe – nie jest to może łatwy przy pierwszym kontakcie i przebojowy album, ale uwielbiam sytuacje, gdy nie wiem, co się wydarzy dalej, za następną górą.
Podłączam więc dziś notkę o The Following Mountain pod ten głośny polski nurt, żeby nie zginęło. A ja już słucham nagrań Gendela jako INGA – ale o tym może następnym razem.
SAM AMIDON The Following Mountain, Nonesuch 2017, 7-8/10
Komentarze
„Disco zamiast Opola”
Ten tytuł doskonale nadaje się do porównania poziomu POLITYKI sprzed kilku dekad z tym co teraz serwujecie swoim czytelnikom.
Być może w szczególności nadaje się do porównania poziomu działu kultury pod Pana kierownictwem ze swoim odpowiednikiem za rządów Pana Tadeusza Drewnowskiego w latach 1960. i 1970.
Też chyba nie od rzeczy będzie stwierdzenie, że zupełnie nieźle nadaje się do porównania poziomu kultury jako takiej w ostatnich latach z tym w latach 1960. i 1970. Weźmy choćby kino, teatr, literaturę, prasę kulturalną. Czy Panu np. wiadomo, że ukazywały się wówczas doskonałe tygodniki KULTURA, LITERATURA, ŻYCIE LITERACKIE, FILM; że wychodził świetny miesięcznik FILM NA ŚWIECIE; że ówczesny miesięcznik DIALOG fachowcy postrzegali jako najlepsze pismo teatralne na świecie?
@grzerysz –> To zjawisko nazywa się retromanią – często o tym piszę na tym blogu. 🙂 Dziękuję za słowa krytyki, ale proponowałbym je odnosić do tekstów drukowanych w „Polityce”, a nie do mojego autorskiego bloga. I przesyłać mailowo: listy(at)polityka.pl. Chętnie poczytam o tych artystach i tych sferach kultury, które (których) w dziale kultury zaniedbujemy.
Warto zauważyć, że disco polo skończyło się w Polsce w latach 90. Obecnie mamy jedynie do czynienia z tzw. nurtem ‚dance’. Różnica jest kolosalna. Wystarczy dla porównania przesluchać pierwsze propozycje Akcentu czy Korony i dzisiejsze „przeboje” powszechnie, błędnie, przypisywane do tego kręgu muzyki.
Tonący brzytwy się chwyta.Pietrzak ,disco,.Tak być może się wydaje.Nic bardziej mylnego.Gieniusz miał czas i realizuje swoje długoletnie w odstawce przemyślenia.Aby rządzić ,należy mieć posłuszny głupi lud.Wraca się więc do ludu z ze słusznie minionych czasów.I wychowywać się będzie go w nowej średniowiecznej szkole ,No i trzeba mieć flanki siły.Jeden ma bataliony donosicieli na sąsiadów ,to drugi pokazał w Radomiu siły szybkiego reagowania ,w skrócie, bojówki słusznej zmiany.A nad wszystkim czuwa pierwszy katolik świata ,biznesmenem zwany.
@Bartek Chaciński
26 czerwca o godz. 11:32 1154869
„Chętnie poczytam o tych artystach i tych sferach kultury, które (których) w dziale kultury zaniedbujemy”.
Szanowny Panie Redaktorze,
Przyznaję, że zagrałem trochę nie fair, ale próbowałem to naprawić w ostatnim akapicie.
Oczywiście, że trudno prowadzić dział kulturalny na wysokim poziomie jak, po pierwsze, nie ma twórców (i dzieł) miary Munka, Wajdy, Hasa, Kawalerowicza, Skolimowskiego, Morgensterna, Konwickiego (film); Dejmka, Axera, Swinarskiego, Kantora, Grotowskiego, Szajny, Wajdy, Grzegorzewskiego, Hübnera, Warmińskiego czy Bardiniego (teatr; Lupa, zresztą doskonale i wszechstronnie wykształcony w czasach PRL, to bardzo chwalebny wyjątek); Różewicza, Szymborskiej, Herberta, Białoszewskiego, Kapuścińskiego i wielu innych (literatura).
Po drugie, tematyka kultury – szczególnie tej wysokiej – interesuje w naszym kraju już tylko bardzo małą garstkę ludzi.
Upadek kultury i poważne odmóżdżenie (z wtórnym analfabetyzmem i prawie zerowym czytelnictwem książek) społeczeństwa to jedno z wielu „osiągnięć” okresu „sukcesu transformacji”.
@grzerysz –> Tu się z Panem w znacznej mierze zgodzę (choć ze smutkiem, biorąc pod uwagę, o jakim zjawisku rozmawiamy). Zmienił nas okres transformacji, tyle że przestrzeń kultury się poszerzyła i ważne zjawiska teatralne, literackie i filmowe nagle stały się tylko częścią tej przestrzeni. Ale są i mają publiczność. Tylko z anteny telewizji tego nie widać, bo tę – jak utrzymuję – w warunkach komercyjnych disco polo jest w stanie ją wypełnić do końca.
Disco polo – to ni pies ni wydra coś na kształt globalnego świdra , którym przewierca się łepetynę telewizyjnego klienta zmuszanego do płacenia abonamentu TVP.
Wasz ulubiony prezydent uwielbial disco-polo…wiec o co tu chodzi?
@Andrzej Falicz –> Rozejrzałem się i spojrzałem w lustro – i ciągle jestem w jednej osobie. Słownik proponuje wprawdzie formę grzecznościową „Towarzyszu, czy już głosowaliście?”, ale nie skorzystam.
Odnosiło się to do wszystkich współpracowników POLITYKI.
Proszę przetrzeć lustro…
@Andrzej Falicz –> Pudło. 🙂
Bardzo mi przykro, że nie podziela Pan sympatii większości współpracowników POLITYKI do prezydenta tysiąclecia …znanego miłośnika disco-polo
https://youtu.be/gQ_8LAYId9Y
I chyba nawet za dużo nie wypił…tym razem.
Disco-polo to zapewne jedyna nasza autentyczna muzyka popowa…ze tak się wyrażę . Nie nabijałbym sie z niej tak jak nie nasmiewałbym sie z beretów moherowych…itp. W remizach podryguje tysiące Polaków ani troche nie gorszych od wielkomiejskich snobow
Panie Falicz, w pewnym sensie wielkomiejski snobizm jest tak samo szkodliwy, jak tłumy podrygujących, bezmyślnych discopolowców. Chyba Panu, mi i naszemu gospodarzowi tego bloga zależy bardziej na świadomych i myślących odbiorcach? Prawda? No, chyba że „świadomość” i zdolność do refleksji nie jest pożądaną cechą w pańskim wyobrażeniu obywatela, który ma zwalczać przebrzydłą żydokomunę?
PS. Snobizm w ogólnym rozrachunku jest bardziej pożądany w kontekście samostanowienia i rozwoju kultury. Wprawdzie bucowaty snob jest śmieszny i karykaturalny, mimo to istnieje dużo większa szansa merytorycznej rozmowy z nim na temat sztuki, niż z odmóżdżonym jełopem discopolowym.
Nie każda zabawa musi sie opierać na głośnym deklamowaniu Kanta i Spinozy.
Nie widzę niczego złego w przytupywaniu w czasie kiszenia kapusty w rytmie dusco-polo.
Spuśćmy trochę powietrza…
@Andrzej Falicz –> W Polsce mamy problem z dużą liczbą imprez, na których deklamuje się głośno Kanta i Spinozę, błyskotliwa diagnoza sytuacji.
Dzień dobry; i ja w snobizmie nie widzę nic złego, bo często poniekąd i od niego (ale już „nie bucowatego”, bo buc raczej nie potrafi rozpoznać w świecie siebie) bierze się autentyczne poznanie. Rozpoznanie i poznanie, i poznawanie wciąż i wciąż swych mentorów np. Tak by kiedyś może i samemu zaśpiewać „wysokie drzewa z mych stron”…
No co by się to działo, no i jak by się to działo, gdyby Herbert, albo Górecki nie spotkali na swojej drodze Henryka Elzenberga? To jest dla mnie arcyciekawe filozoficzne (skoro i filozofii dotykamy) pytanie dotyczące polskiej sztuki drugiej połowy XX w. Może by faktycznie byli „artystami PRL”, albo wszyscy przywołani mówiliby do siebie na Wy 🙂
A disco-polo… cóż – tego się nie robi w towarzystwie…
Media publiczne to są instytucje, które nadzielone są odpowiednimi obowiązkami przez społeczeństwo i mają te obowiązki w imieniu tegoż i na jego rzecz realizować. I to jest (powinna być) wartość, która jest (powinna być) niezbędna w każdym społeczeństwie demokratycznym.
Najpierw jest uznanie pewnych wartości, potem wybór wartościowych celów, a potem sens, a człowiek po prostu sens poznaje, poznając wartości, które są często od niego niezależne – że powrócę na chwilkę do Elzenberga…
Disco-polo nie jest dla mnie „jedyną naszą autentyczną muzyką popową”, ani zresztą ludową. Nie wiem, czy jest „bardziej kapustą, lipą, barszczem, czy burakiem”?
Ale wartością być nie może i chyba nawet nie chce. Niestety jednak, b. często, zwłaszcza tę ludowość też się tu zupełnie niedorzecznie do disco-polo wprowadza. W tej ludowej kulturze uniwersalna refleksja ma często postać zaśpiewu. W jednej frazie potrafi wyrazić całego człowieka… Dziś ta ludowa kultura zanika, albo jest zastępowana zespolikami imitującymi tę sztukę, której wszak imitować się nie da… Ale w PRL… 🙂 i ta właśnie ludowość była częścią naszej kultury, ale znów… by przywołać prace Andrzeja Bieńkowskiego… a nie być interpretowanym, że oto jestem spadkobiercą Grunwaldów albo zespołu No To Co 🙂 m
Panie Falicz, nabijanie się z kogoś lub czegoś jest na porządku dziennym i nie powinno nikogo omijać. Oczywiście można to robić na jakimś poziomie, albo po chamsku, ale z zasady trzeba mieć do siebie dystans. I ma pan rację, by spuścić trochę powietrza… Szczególnie, gdy dotyczy to spraw narodowo – „godnościowych”. Ludzie Pana pokroju i z pańskiego obszaru światopoglądowego napompowali już taki wielki balon własnego nabzdyczenia, że sprawa snobizmu i tęsknot za czymś wartościowym w mediach publicznych nie są w stanie wznieść się ponad ten rozdmuchany do granic możliwości mesjanizm oraz metaetyczny wizerunek wiecznie pokrzywdzonego narodu.
@Rafał Kochan
W punkt.
@ dalek i Rafał
Co tu jest w punkt i a propo’s?
… jakiego…pokroju są ludzie, którzy uważają, że w disco-polo nie ma nic złego i kto właściwie ma spuścić powietrze z nadymanego snobizmu i co ma disco- polo wspólnego ze sprawami narodowo-godnościowymi…?
Kto tu się nabzdyczył …i po co?
Andrzej Falicz
30 czerwca o godz. 8:56 1154896
Tu nie chodzi o to, czy coś jest złego w disco polo. To przecież Pan zaczął od próby wartościowania, co jest a co nie jest gorsze od „wielkomiejskich snobów”.
A skoro mowa o tym, co w muzyce lub w sztuce może być „gorszego”, to może warto zacząć od tego, co jest złego w sztuce „Klątwa”?
Co do nabzdyczenia… To Pan pierwszy apelował o spuszczenie powietrza, więc ja w kontrze przypomniałem Panu, że to właśnie ludzie Pana pokroju są nabzdyczeni, wprawdzie nie w sprawach disco polo, ale w wielu innych sprawach, jak chociażby w sprawie wspomnianego przedstawienia „Klątwa”.
Mi muzyka disco polo w ogóle nie przeszkadza. Nie oglądam tzw. polskiej telewizji publicznej, nie płacę i nie będę płacić za nią abonamentu, więc jej misyjność w postaci popularyzacji disco polo całkowicie lata i powiewa. Skoro suweren tego chce, to niech ma.
Po cichu, w skrytości swoich czterech ścian, wspólnie z tymi osobami, które są mi bliskie, pozostaje mi uśmiech pobłażliwości nad tym, co ten suweren pierwszego sortu preferuje w zadawalaniu swoich estetycznych i duchowych potrzeb. Czasami tu czy tam jeszcze napiszę o tym, ale moje zdanie jest tak naprawdę nieistotne. Przecież „kiszenie kapusty” na przemian z kiszeniem ogórków i żarciem cebuli przy rytmie disco polo kształtuje katolibański wizerunek Polaka-katolika, jedynego, prawdziwego sukcesora dziedzictwa najwyższej cywilizacji łacińskiej.
„Przecież „kiszenie kapusty” na przemian z kiszeniem ogórków i żarciem cebuli przy rytmie disco polo kształtuje katolibański wizerunek Polaka-katolika, jedynego, prawdziwego sukcesora dziedzictwa najwyższej cywilizacji łacińskiej” – w Pana wyobrażeniu, tudzież oglądzie sytuacji. Pan prawo, i Pana słowa, ale nic więcej i nic mniej.
W skrytości swoich czterech ścian, wspólnie z tymi osobami, które są mi bliskie, pozostaje i mi nieraz uśmiech pobłażliwości nad tym, co Pan tu tak kategorycznie wygłasza… A nabzdyczyłem się… wymijająco ja 🙂 lecz „byle wiatr nie przegnie mnie i byle strach mnie nie odmieni”… w to też wierzę. m
mp/ww
30 czerwca o godz. 10:31 1154898
” co Pan tu tak kategorycznie wygłasza”
A jak mam wygłaszać swoje zdanie? Z niepewnością? Jeśli nie jestem pewny swoich opinii, to ich głośno nie wyrażam… w przeciwieństwie do Pana?
Pierwszym wykonawcą piosenki „Mydełko Fa” był duet Marlena Drozdowska i Marek Konrat: https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Mydełko_Fa
@ydc99 –> Kondrat. Poza tym wszystko się zgadza i jest to dość dobrze znany fakt z historii gatunku 🙂
Dzień dobry; „powszechna klątwa” i „Polak-katolik” powrócili, więc po urokliwych spotkaniach z naturą i po powrocie z nich (a dopiero będą!) a i po obejrzeniu wczorajszego telewizyjnego wywiadu z Panią Różą Marią Barbarą Gräfin von Thun und Hohenstein (gdzie to wielokrotnie przypominała polskiemu politycznemu światu, jak ważna jest Ewangelia) postanowiłem, i być może po raz ostatni – nabzdyczyć się tu znów 🙂
„Rafał Kochan” to jest jakiś pseudonim artystyczny przewodniczącego komisji propagandy i bezpieczeństwa Komitetu Obrony Demokracji W Sztuce? 🙂
Sądzi Pan, że tyle samo miejsca i czasu, również naszej wiedzy (ciągłego jej zdobywania), także naszej emocji, ba; naszego zachwytu, można poświęcić analizie obierania ziemniaków w galerii, albo gestu z Pani Nieznalskiej, co dziełom Michała Anioła, analizie roli kobiety w dziełach Dantego, Goethego i Bułhakowa?
Odgłosom i rymom dico-polowców, albo jakiejś mechanicznej od drwala piły, co słowom Norwida, Pawła Hertza, piosence Niemena, dziełom Bacha i Coltrane’a, a także słowom Brzechwy (i tego nie dla dzieci) albo też trelom kosa? (siedzącego sobie jednakowoż nie na pokrzywie i w piaskownicy, ale zawsze na wysokim drzewie).
Sztuka (jej uprawianie i odbiór) to jest w zasadzie jedyna przestrzeń fantastycznie wszystko wartościująca, świadczy o tym i nawet tytuł wpisu pod którym teraz komentujemy… Skądś się chyba i on wziął? Czy już nie?
Dla mnie niedobrze jest już tylko, gdy np. propagandowa tuba, powiedzmy rodem z pisemka „fakty i mity”, zaczopowuje (gdy już np. zdecydowanie ponadpodstawowych narzędzi muzycznych poznawczych brak) obiór muzyki tworzonej np. przez Pośpieszków. No bo co to i skąd to wartościowanie?
W przypadku spotkań z Jurkiem Maksymiukiem ja jakoś nigdy nie miałem potrzeby pytania go, czy aby wierzy on w mojego Boga. W przypadku Marcina, czy Mateusza Pospieszalskiego, nie wywyższam oto i ich muzyki, i ich fachu, i talentu, właśnie i po pierwsze dlatego, że akurat wierzą oni w mojego Boga. A w przypadku Alima Qasimova nieraz zwyczajnie milknę, i płaczę… choć wierzyć to on może przecież w Boga zupełnie mi Nieznanego…
Myślę natomiast, że tylko dzięki tupetowi (bo już nie talentowi) możemy z kolei zawdzięczać pojawienie się n.n. gościa w powszechnym jakby nie było obiegu ze swą „powszechną klątwą”. Ale nie proponowałbym mu by kiedyś mierzył się też z Szekspirem, albo Fredrą… Czyli też np. i z Andrzejem Sewerynem, albo Andrzejem Łapickim. Tyle.
„Wojewódzki zamiast Waldorffa” – powiedziałbym, że to jest to właśnie owo tup tup tupet-mizerne znamię naszych (już prawie zmodyfikowanych genetycznie) czasów. Szpilki zamiast Zawratu, albo lepiej – na szpileczkach na Orlą Perć. Są amatorzy 🙂 Ale wszyscy wartościujmy! Wszystko jest wszak ocenne…
Kiedyś dowiedziałem się od Pana, że zna Pan, i to „z samej Wikipedii dla gimbazy”, definicję „politycznej poprawności”. Cudna i sprytna ona była 🙂 Zauważyłem też, że frazuje Pan i żongluje w stylu „katoliban i katoliban”… Jak „pomidor i pomidor”…
Ma Pan z tym jakiś problem osobisty? Nerwicę jakąś? O Elzenberga nie pytam. Pryncypialny, i dla wielu katolików bardzo ważny. We wszystkim – i w słowie własnym, ale i własnej postawie życiowej. W stronę lipy, barszczu sosnowskiego nie szedł… I o jakiejś „kulturze wyczerpania” mowy u niego nie ma. A ponieważ raczej dość nieroztropnie do swojego frazowania wplótł Pan ostatnio (no do tego rozważania o disco-polo i „Polaku-katoliku”) i „cebulę” chciałbym teraz – poszerzająco więc – zapytać Pana co następuje:
Czy oto więc całą swą wiedzę o jakby nie było wielowiekowej spuściźnie sztuki cywilizacji powiedzmy euro-amerykańskiej (czerpiącej wszak całymi wiekami i to z zachwycającą dla mnie ciągłością, niezakłóconą nikim i niczym… z religii i tradycji tak chrześcijańskiej, jak i judaizmu, a także starożytnej filozofii, zarówno greckiej, jak i rzymskiej) bierze Pan z oglądu i smaku: cebuli, albo wielce wymownej lipy?
A może z wydmuszki marksizmu? (okazał się dla jego miłośników wszak wydmuszką – czy jeszcze wciąż nie?) A może z bąków na keyboardzie kaszana dico-polowców? (szukam wszelkich możliwych związków i z moją religią… nie znajduję), no i z tej „odważnej powszechnej, i jakże wymownie nowoczesnej klątwy”? (szukam wszelkich możliwych związków… nie znajduję), a może z „transgranicznych” happeningów np. tego palenia z Pana Nergala? (jakiś związek z tym paleniem u Bułhakowem może?). Może Pan z tych pustych (a zadartych) dla mnie wciąż wiader czerpie i nie będę się czepiał, bo będę miał (i ja) jasność. I tyle. A jeśli nie, albo nie tylko, chętnie posłucham czegoś więcej… Coś Pan chyba jednak po szkole podstawowej przeczytał. Coś chyba w galeriach zobaczył. Coś też chyba usłyszał? Z klasyki, jazzu, piosenki, i oczywiście również z tej największej z największej awangardy. Jak już chyba wiemy, zakorzenionej w naturze, kulturze, a niejednokrotnie w Bogu. A w tym teatrze to był Pan już chyba wcześniej na czymś przed „nowoczesną, powszechną klątwą”? Czy też nie był? Wszystko Pan z tych całych wieków odrzuca? Pomija, olewa, burzy? (no bo może, jak wyznał zresztą kiedyś na finał pewnego śniadania telewizyjnego pewien były uliczny pieśniarz: no to trzeba będzie przejść na Islam, a ja pytam: Z Czego?) Czy niczego Pan z tych wieków po prostu nie zna? Pokory brak, czy narzędzi poznawczych brak? Czy nie brak niechęci jedynie?
Ostatnio czytałem z zaciekawieniem, że oto sroka (ten szczwany, i jak się okazuje bardzo mądry ptaszek) potrafi rozpoznać się lustrze… Sroka potrafi… A może więc w tych czterech ścianach intymnych gości u Pana czasem jakiś przedstawiciel owego „katolibanu” i musi się Pan dla niego „poświęcać”? A może „dla takich” ma Pan zawsze zamknięte swe drzwi i swój umysł? Siebie… Czy to pomaga w poznawaniu czegoś i wyrabianiu sobie zdania na jakiś temat? Również w poznawaniu Siebie… Słabe rozpoznanie siebie (swej tożsamości, historii, religii, własnej drogi, owego Własnego Pokoju) rzutuje najczęściej na myślenie karykaturalnie stereotypowe, i b. znamienne zamknięcie się, zaczopowanie się, na każdą Inność, że bardziej znów do Vaniera tu teraz powrócę (bo wielki) niż np. do obecnych rządów ekipy PIS.
Czy oto dodamy sobie jednak na samiuśki finał i jak najbardziej również ni z gruszki ni pietruszki (jak ten u Pana katoliban katoliban – pomidor pomidor) tego Witkacego (a w przypadku jego pisania lubię jednak czasem zapytać: to diagnoza? czy to prognoza?) no więc może lepiej tego Witkacego dla tej Pana ulubionej gimbazy, czyli np. tego od porad proktologicznych. I będzie to swoista parapuenta. „Para dance, para nic” – jak śpiewa (też nie dla gimbazy) Leszek. M
mp/ww
3 lipca o godz. 9:51 1154909
Zdobył się Pan na długi tekst, który jest jałowy i który nic nie wnosi w tej rozmowie. Ale dzięki temu obnaża w nim Pan, ponownie, swoją ignorancję w operowaniu wybranych terminów i kojarzeniu niektórych zjawisk w sztuce.
Tak się zastanawiam, jakimi się Pan kierował emocjami, by napisać taki tekst? Wygląda to tak, jakby tupał Pan nogami, jak rozwydrzony bachor, i domagał się szacunku dla pańskich faworytów, o których tak naprawdę Ma Pan tak naprawdę blade pojęcie. Chciałby Pan udowodnić czyjąś wyższość? Wyższość sztuki klasycznej nad awangardową/po-awangardową? Ażeby podjąć taką próbę musiałby Pan najpierw zapoznać z podstawowymi terminami i zjawiskami w tejże sztuce.
Pisze Pan: „Sądzi Pan, że tyle samo miejsca i czasu, również naszej wiedzy (ciągłego jej zdobywania), także naszej emocji, ba; naszego zachwytu, można poświęcić analizie obierania ziemniaków w galerii, albo gestu z Pani Nieznalskiej, co dziełom Michała Anioła, analizie roli kobiety w dziełach Dantego, Goethego i Bułhakowa?”
Proszę Pana „obieranie ziemniaków” lub „gest Nieznalskiej” wynikają z takich form w sztuce, o których Michał Anioł, Dante i Buhłakow nie mieli zielonego pojęcia. Instalacje multimedialne, happening i performance są nowym znakiem czasu w rozwoju sztuki, który nie ma nic wspólnego z tradycyjnym malarstwem czy literaturą. Na litość (nie-)boską, jak można takie farmazony wypisywać? Jak można porównywać sztukę multimedialną, której reprezentantką jest Nieznalska, do klasycznych konwencji w sztuce, malarstwa i literatury? Czy Pan się zastanowił uprzednio nad tym, co chciał napisać, czy napisał co wiedział, czyli wyświechtane komunały rodem z Frondowego oddziału głupizny i kalectwa intelektualnego? Chętnie Panu udowodnię, że sztuka nowoczesna podlega głębokim analizom, tyle że, jeśli Pan nie uzupełni podstawowej wiedzy na jej temat, moje zadanie będzie w oczywisty sposób utrudnione. Dlatego namawiam do przestudiowania literatury, a przede wszystkim, do zmiany mentalnościowej ukierunkowanej na chęć poznania czegoś nowego; pozytywnym otwarciem się na to, czym Pan tak gardzi.
Pisze pan dalej: „Myślę natomiast, że tylko dzięki tupetowi (bo już nie talentowi) możemy z kolei zawdzięczać pojawienie się n.n. gościa w powszechnym jakby nie było obiegu ze swą „powszechną klątwą”. Ale nie proponowałbym mu by kiedyś mierzył się też z Szekspirem, albo Fredrą… Czyli też np. i z Andrzejem Sewerynem, albo Andrzejem Łapickim. Tyle.”
Dla Pana wiadomości. Sztuka nie polega na mierzeniu się z kimkolwiek. Co najwyżej artysta może mierzyć się ze sobą, ze swoją samotnością, przemijalnością i trudem uchwycenia esencji swojego istnienia. Pana tekst dobitnie świadczy o tym, że Pan nie ma zielonego pojęcia czym jest sztuka. Proszę sobie uzmysłowić, że sztuka nie musi, a wręcz (w niektórych środowiskach naukowych jest to niepożądane) nie ma polegać na perfekcjonizmie warsztatowym. Sztuka polega bowiem na stworzeniu swoistej komunikacji, w której panuje zasada przekazania jak największej ilości informacji w jak najprostszej formie i za pomocą jak najmniejszej ilości znaków (dźwięków, słów, gestów, kolorów, obiektów). Pan sie zatrzymał na wiedzy i rozwoju o sztuce (i chyba nie tylko na niej) z 200 lat temu co najmniej.
Potem Pan coś bredzi o marksizmie, jakoby alternatywy do pozyskiwania wiedzy. Tak, powiem Panu w sekrecie, ze więcej o współczesnym świecie można się dowiedzieć z dzieł Marksa niż z tzw. świętych, niebieskich książeczek, w które Pan wierzy, jak mniemam. Ja Biblię i Koran kilka razy przeczytałem, ostatni raz jakiś rok temu, a Pan Marksa, choćby jego „Kapitał”, kiedy czytał? Gdyby kiedykolwiek Pan czytał, to miałby zupełnie inne zdanie na temat poglądów społecznych i gospodarczych tegoż jegomościa. W kolejnym sekrecie Panu powiem, że jego (Marksa) wnioski na temat współczesności (krytyka idei pieniądza, który deprawuje świat tradycyjnych wartości i sztukę, sic!) byłyby zbliżone do pańskich. Niech Pan odrobi pracę domową, puknie się w pusty łeb, które powtarza jakieś banialuki idiotów, a potem rozgłasza swoje epifanie na temat Marksa, sztuki i Seweryna.
Widzi Pan – jestem katolikiem, i staram się być nie tylko „cichym sympatykiem” tej religii. A w swoich słowach (i myślę, że również w swoim życiu) nie rymuję w stylu: katoliban, żydo-komuna, czy czarno-brudas. Itd., itp. Moi mistrzowie (od których chcę się uczyć, by się w nich przejrzeć), mistrzowie również z b. szeroko rozumianej sztuki, uczą mnie np. jak „ożywiać mnie swoją wielką sztuką” – że nieco strawestuję Wagla. Mam za to za mało czasu tu na tej Ziemi, by czas swój poświęcać historiom ze świata sztuki marginalnym, których to autorzy wykonują wprawdzie mało skomplikowane gesty, by być zauważonymi… lecz więcej już nic… Przecież takim gestem jest – co tu daleko szukać np. w naturze – kupa w piaskownicy. Są tacy, którzy takie właśnie wzory przenoszą dziś do telewizji, teatru, czy galerii. Chciałbym mieć tylko dość zdrowia, energii i pomyślunku, by z moich stron gonić ich grzecznie, acz bezwzględnie. I by ktoś nie powiadał z pewnością w swym (nie wiem na czym zbudowanym glosie?) – że „ta kupa to katolik-kupa, więc i ja”… Tyle. M
I jak żeś Pan czytał i Biblię i Koran i Kapitał Marksa – to na czym Pan budujesz swój świat?
Co dla Pana okazało się lokatą kapitału? (choćby tylko uczuciowego)
A co wydmuszką?
mp/ww
3 lipca o godz. 11:33 1154911
A ja nie jestem katolikiem, nie tylko „cichym antagonistą” tej religii. Wiec zawsze, gdy spotykam się z prymitywnymi zachowaniami o podłożu katolibańskim, to nie omieszkuje nazywać rzeczy po imieniu – w imię kwestionowania tzw. poprawności politycznej, a do tego przecież dążymy, prawda?
Jeśli nie ma Pan dostatecznej wiedzy na temat sztuki, dla której nie ma czasu, to po co sili się Pan na jakieś próby jej wartościowania? Taka postawa nie jest godna katolika, Polaka – katolika szczególnie.
mp/ww
3 lipca o godz. 11:41 1154912
Swój świat buduję na niszczeniu. Ot co!
dzięki więc za tę odpowiedź! m
https://www.facebook.com/sokzkroku/videos/350753931991232/
Polska elita.
Doktor filozofii…na pierwszym planie
No i co tu jest niewłaściwego, oburzającego?
@Andrzej Falicz –> Jeśli potrzebuje pan zabawy – droga wolna, byle nie zepsuć wieczoru sąsiadom. Jeśli tęskni pan za doktoratem z filozofii – zrobić. A jeśli będzie pan miał coś merytorycznego do dodania – komentować.