Kto dostanie Oscara za muzykę?

Miłośnicy filmu łudzą się wciąż, że najważniejszymi elementami sztuki filmowej w roku 2016 były praca kamer, kunszt aktorski czy pomysły reżyserów. Otóż obejrzałem dużą część zeszłorocznego urobku filmowego i – jako specjalista od muzyki – mogę szczerze uznać go za wyjątkową mizerię. Najlepszym w mojej opinii filmem roku – prawdziwym, emocjonującym i zaskakującym – okazał się (ku mojemu zdziwieniu) One More Time With Feeling Andrew Dominika o życiu Nicku Cave’a. Wiem, że to wygląda na jakiś skrajnie subiektywny wybór, ale tym, którzy go nie znają, zaręczam, że nieobecność tego tytułu na listach nominacji najważniejszych nagród filmowych jest jakimś fatalnym systemowym błędem. Podobnych pomyłek związanych z muzyką w filmie w roku 2017 roku było jednak więcej. Wykorzystam więc to, że w naszym redakcyjnym typowaniu oscarowych zwycięzców brakuje wątków muzycznych i je uzupełnię – z właściwym blogowej formule subiektywizmem. Nie to, żebym fetyszyzował Oscary, ale miło się zabawić z dystansem do całej ceremonii: kto dostanie, a kto dostać powinien?

Zasadniczo mamy dwie ważne muzyczne kategorie. Pierwsza to Muzyka filmowa (ew. Oryginalna ścieżka dźwiękowa). Nominowani: Jackie, La La Land, Lion. Droga do domu, Moonlight i Pasażerowie. I jakkolwiek można się pastwić nad samymi filmami, to muzycznie jest w miarę ciekawie. Brakuje na pewno oryginalnej wciąż w filmie, mocnej dronowej nuty Jóhanna Jóhannssona (Nowy początek), który miał przynajmniej nominację do Złotych Globów. Możemy też uronić narodową łzę za naprawdę porządną ścieżką dźwiękową Abla Korzeniowskiego do źle potraktowanych przez Akademię Filmową Zwierząt nocy. Co mamy? Wiecznie niedocenionego na Oscarach Thomasa Newmana w porządnej, choć nie najlepszej w jego dorobku (ma w nim choćby American Beauty i Wall-E) ścieżce do Pasażerów. Jeśli dostanie nagrodę, to pewnie raczej za całokształt. Mamy bardzo ciekawego i młodego Nicholasa Britella, który napisał dobry soundtrack do The Big Short, a teraz dostał kapitalny materiał w postaci filmu Moonlight (moim zdaniem pierwsza trójka roku), w którym do ogrania są duże emocje, mamy też ciekawe kontrasty (częściowo ograne na ścieżce) i sporą przestrzeń dla muzyki. I z jednej strony – kiedy opowiada się o tym połączeniu klasyki i hip-hopu w wersji chopped and screwed na ekranie – wydaje się to murowanym sukcesem, z drugiej – temat główny w trzech wersjach, z których każda przypomina natrętnie Pyramid Song Radiohead, trochę mnie jednak zawiódł. Co nie zmienia faktu, że Britell w przyszłości na pewno będzie się liczyć.

Wynudziła mnie ścieżka dźwiękowa jeszcze młodszej przybyszki z „niezalu”, czyli Miki Levi (pamiętacie Micachu?), niedawnej laureatki Europejskiej Nagrody Filmowej za Pod skórą, teraz swoją utrzymaną w ponurym, żałobnym tonie muzyką ilustrującej biografię Jackie Kennedy. Do filmu to pewnie pasuje jak ulał, może nawet „robi” nastrój, ale nie wydaje mi się bardzo oryginalne. Pozytywnie zaskoczyła mnie za to współpraca kolejnych łączników z alternatywnym światem: Dustina O’Hallorana (połowa duetu A Winged Victory for the Sullen) i Hauschki w filmie Lion. Droga do domu. Świetny warsztat pianistyczny tego drugiego i umiejętność operowania ambientowymi plamami dźwięku u pierwszego dały muzykę, której nieźle słucha się osobno, bo muszę przyznać, że tego filmu jeszcze nie widziałem. No ale jest przecież Justin Hurwitz, którego sam nie ośmielałem się krytykować za robotę, którą wykonał. Jak się nazywa ten gatunek? Musical czy jakoś tak, prawda? Więc skoro ma muzykę w gatunkowym DNA, całość była aż takim hitem, a Hurwitz po raz kolejny (Whiplash!) pokazuje się jako dużej klasy rzemieślnik od składów jazzowych, to po prostu musi wygrać.
Nagrodę dostanie: Justin Hurwitz za La La Land. Złoty Glob i BAFTA już na koncie, brakuje tylko Oscara, a za rok (ze względu na przesunięcie roku wydawniczego fonogramów) Grammy jak w banku.
Powinien dostać: Dustin O’Halloran i Hauschka zasłużyli na nagrodę na pewno, ale byłaby to jednak niespodzianka (a Lion. Droga do domu prędzej sprawi jakąś inną). Zresztą przyznanie statuetki Hurwitzowi na pewno nie będzie powodem do narzekania.

Druga kategoria to Piosenka. I tu piątka nominowanych: Audition (The Fools Who Dream) z La La Land, Can’t Stop The Feeling Justina Timberlake’a z Trolli, City of Stars (znów La La Land), The Empty Chair (film Jim: The James Foley Story) J. Ralpha i Stinga, a wreszcie How Far I’ll Go z filmu Vaiana. Skarb oceanu. Wyeliminujmy z niej najpierw Stinga, którego jak wiadomo z trudnością znoszę, a tu nie dość, że nie dorasta do reszty konkurencji, to jeszcze wydaje się mieć jednak umiarkowane szanse. Wyjdzie nam na to, że (prawie) cała dorosła kinowa publiczność stanie teraz murem za niezłymi, choć nieprzełomowymi pod żadnym względem, prostymi, choć opartymi na septymowych akordach piosenkami z La La Land. I bardzo dobrze, niech sobie stoi. Dwie nominacje w tej kategorii to może nie o dwie za dużo, ale o jedną na pewno. Już widzę członków Akademii Filmowej dumających nad tym, czy bardziej Ryan Gosling czy raczej Emma Stone. Tymczasem zwycięzca może być tylko jeden – superpopularna już piosenka z Trolli w wykonaniu Justina Timberlake’a, gotowy popowy klasyk, który ma szanse – i powinien – pomścić przegraną Pharrella Williamsa i jego Happy sprzed trzech lat. To był – jeśli nie pamiętacie – hit Minionków, odstrzelony zresztą ostatecznie przez równie dziecięcą Krainę Lodu, notabene w tym roku Williams przegrał nawet nominację jako współautor muzyki do Ukrytych działań. Na tym się zresztą analogie nie kończą, bo utwór Timberlake’a, włącznie z wideoklipem, wydaje się wręcz zaprojektowany jako następca Happy.

Amerykańskie familijne kino ciągną ostatnio naprawdę zgrabnie uszyte, taneczne, funkujące utwory, a Timberlake ma większe szanse także dlatego, że… no ale o rasowych kwestiach będzie przez całą oscarową galę, więc nie będę może w nie wchodził. Za to jeszcze jeden element analogii: I tym razem konkurencja tanecznego Can’t Stop the Feeling jest bardziej dziewczęca – to niezły hymn młodych feministek ze zgrabnie zrobionego filmu Vaiana. Skarb oceanu. Ale mam nadzieję, że zatonie. Choć przy okazji zatęskniłem za innym elementem polskiej ścieżki dźwiękowej z Vaiany, utworem Błyszczeć, który śpiewa u nas Maciej Maleńczuk, zabawny, zdystansowany w tym repertuarze i obsadzony w sposób dla siebie idealny. Odkąd muszę na filmy dla dzieci chodzić regularnie, bardzo doceniam takie momenty.
Nagrodę dostanie: Justin Timberlake (wspólnie z Maxem Martinem i Karlem Johanem Schusterem) za Can’t Stop the Feeling. Inne Oscary dostaje się może głównie za filmy dla dorosłych, ale tradycja oscarowych piosenek obfituje – jak już wyżej widać – w nagrody przyznawane filmom dla dzieci.
Powinien dostać: Timberlake, każdy inny werdykt byłby pomyłką. A La La Land zdąży nazbierać dość nagród w innych kategoriach.

Nie mogę się oczywiście powstrzymać i zostawię tu przed weekendem jeszcze ślad muzyki spoza filmu, ale autorki obdarzonej sporą wyobraźnią, która pewnie i w filmie mogłaby się przydać. Operuje w sferze muzyki syntezatorowej, przywodząc pod pewnym względami na myśl We Will Fail, choćby dlatego, że również pracuje przy okazji jako graficzka. Ukrainka Sasha Zakrevska grała na Unsoundzie i mieszka w Warszawie, a pod szyldem Poly Chain pojawiła się już na kompilacji Kaleidofon (oficyna Jasień). Teraz opublikowała w wytwórni Transatlantyk album, na którym powoli przechodzi od prostych zgrzytliwych arpeggiów kojarzących się ze sceną IDM lat 90., stopniowo łącząc je z barwami bliższymi stylistyce Vangelisa i okolicom ambientu, ale konsekwentnie posługuje się mniej oczywistymi barwami przełamanymi szumem. Stylistycznie rwie się w kosmos, w stronę jakiejś muzycznej ilustracji przyszłości, albo przynajmniej nowoczesności, co może mieć jakiś związek z wyobraźnią plastyczną (Melted Marshmellow – najlepszy na płycie). Zimny i mniej atrakcyjny początek warto przejść dla końcówki, w której muzyka Poly Chain nabiera masy i, podbudowana mocniej dźwiękami na niskich częstotliwościach, obrasta coraz silniej w struktury perkusyjne. Odbiorcy wersji elektronicznej albumu Poly Chain dostaną bonusowy utwór Blueberry Pie (wszystkie utwory mają takie związane ze słodyczami tytuły, podejrzewam więc Poly Chain również o wyobraźnię kulinarną), w którym idzie jeszcze dalej w tym kierunku. Nie wiem, co Zakrevska grała w Krakowie, ale ta ewolucja musi się jak nic skończyć nagraniami o charakterze stricte tanecznym.

POLY CHAIN Music for Candy Shops LP, Transatlantyk 2017, 7/10