Muzyka również buduje więzi [remanenty 2016]
Głód muzyki okazał się na tyle duży, że jedynym winylem, który jeszcze zalega na półkach po akcji sklepu na B, jest płyta grupy Lady Pank. Siła muzyki jest tak wielka, że po rzuconym z mównicy haśle Muzyka łagodzi obyczaje zasadniczo doszło w kraju do rozruchów. Improwizacja jest tak ważną umiejętnością, że jej brak wywołał konflikt, który trwa od kilku dni. A mnie zachęcił do tego, by na początek dzisiejszego wpisu zajrzeć do badań Larry’ego Parsonsa, który prowadził doświadczenia na grających wspólnie muzykach Pulp, reakcje ich mózgów opisując jako wykonywanie „skomplikowanych społecznie angażujących zadań z mnóstwem decyzji podejmowanych w ciągu milisekund”. Badacz ten miał teorię, że synchronizacja pracy mózgów ludzi muzykujących wspólnie może mieć coś wspólnego z kształtowaniem ludzkiej współpracy u zarania naszego gatunku. Że poprzez muzykę i taniec ludzie budowali więzi, bez których grupowe działanie nie byłoby możliwe.
Tu dwie dygresje. Pierwsza taka, że Larry Parsons zmarł w czerwcu tego roku, tak czarnego dla muzyki, którą jako neurobiolog się zajmował. Druga – że może śpiewając wspólnie kolędy, albo przynajmniej słuchając wspólnie muzyki mamy szanse w Święta trochę tę wspólnotę odbudować?
Co do słuchania – dziś kilka kolejnych ważnych płyt remanentowych. Pierwszą jest Sufia (Fundacja Słuchaj!, 8/10) kwartetu Dominika Bukowskiego z Amirem ElSaffarem. Nagrany w klubie Żak koncert z gdańskiego festiwalu Jazz Jantar. Pojawiały się ostatnio – często jako spóźnione echo Roku Kolberga – nowe próby zderzenia polskiej tradycji muzycznej z jazzem (choćby Irka Wojtczaka). Próba Bukowskiego jest jedną z najciekawszych, z jakimi miałem do czynienia. I taką, która może przypaść do gustu bardzo szerokiemu gronu słuchaczy. ElSaffar, znakomity amerykański trębacz o irackich korzeniach, zainteresowany tradycją arabską, konfrontuje się tu z melodiami wyciągniętymi ze zbioru Kolberga przez Bukowskiego, a ich scenicznemu spotkaniu towarzyszy świetna sekcja rytmiczna (Adam Żuchowski, Patryk Dobosz). Zgrzytu wynikającego potencjalnie z trudnego łączenia tych tradycji, nie słychać tu w ogóle. Album jest popisem i wizytówką przede wszystkim dla polskiego wibrafonisty, który – choć solowych partii gra mniej – kontroluje całość, w kontynuacji poszukiwań sygnalizowanych niegdyś nieśmiało na klasycznym Bazaar przez Miliana czując się jak ryba w wodzie. Dobrą platformą do improwizacji okazuje się zarówno jeden, jak i drugi świat muzyki ludowej, a kiedy jeszcze ElSaffar przesiada się na wywodzący się z perskiej tradycji strunowy santur w Krakowiaku, odległość tych muzycznych światów staje się czymś zupełnie zaniedbywalnym.
DCMS (Fundacja Kaisera Söze, 7/10), album kwartetu Dokalski/Cieślak/Miarczyński/Steinbrich (bardzo podoba mi się skrót w adresie bandcampowym: Dokciekmiarstein), to znacznie ostrzejsza, bardziej przenikliwa – już od pierwszych taktów – muzyka improwizowana na pograniczu poszukiwań jazzowych i filharmonicznych. Przedęcia, zaskakujące szarże perkusyjne, rozszerzone techniki gry na wszystkich instrumentach. I wzajemne pościgi w improwizacji kolektywnej, przy czym chwilami trudno się zorientować, kto tu kogo goni, a kto prowadzi cały ten kolektyw. Co w wielu momentach okazuje się zaletą, ale bywa pewnym mankamentem tego ciekawego startującego kolektywu. Potwierdzają to momenty, kiedy jednak temat trębacza Olgierda Dokalskiego bardziej zdecydowanie prowadzi całą czwórkę w Przetrwać pożądanie (nieco słabszy jest w mojej opinii dwuczęściowy Szpital przemienienia). W opartym na tradycyjnej melodii Lamencie cała czwórka brzmi bardziej konwencjonalnie, ale i ten utwór pokazuje, jak duży jest potencjał kwartetu, w którym najbardziej znanym nazwiskiem jest oczywiście Dokalski, ale wychodzącym na pierwszy plan muzykiem w tym zrealizowanym w dość skromnych warunkach nagraniu bywa często perkusista Jakub Miarczyński. Skład uzupełniają Jacek Steinbrich grający na kontrabasie (i mocniej przejmujący inicjatywę w kompozycji Poza kadrem Dokalskiego – najlepszej na płycie) i saksofonista Tadeusz Cieślak (ogólnie udany występ). Dobra baza do dalszych poszukiwań i z pewnością album wart zainteresowania.
Kompletnym zaskoczeniem z niby podobnej, ale jednak nieco innej stylistycznie półki jest dla mnie album Zweiheitsmusik (Nasze Nagrania, 8/10) duetu Bogusz Rupniewski. Płycie towarzyszy historia tytułowej postaci przedwojennego łódzkiego artysty, co to niby grał tak, że ludzie myśleli, że skrzypce i wiolonczela brzmią jednocześnie. Co oczywiście jest łatwe do sklasyfikowania jako mistyfikacja, gdy spojrzymy na nazwiska dwojga muzyków odpowiedzialnych za Zweiheitsmusik. Małgorzata Bogusz-Cyganowska gra na wiolonczeli, a Michał Rupniewski na skrzypcach. I oboje są muzykami istniejącymi realnie, mnie znanymi dotąd z pracy w łódzkiej formacji Dźwięk-Bud. Tu improwizują rzeczywiście dość synergicznie, jak gdyby stanowili jeden twórczy organizm, posługujący się zarazem zamaszystym, romantycznym gestem i precyzją sonorystycznego laboratorium. Planem i intuicją, szkiełkiem i natchnieniem. Tworzą też muzykę dwojaką, dualistyczną (co niemiecka nazwa sygnalizuje), bo mimo ewidentnych nawiązań do muzyki dawnej (które pewnie najlepiej oceniłby red. Hawryluk – zaniosę mu ten album i zapytam) i do późniejszej wirtuozowskiej tradycji muzyki poważnej, niesie zarazem współczesne spojrzenie na rzeczoną improwizację. Przyznam, że zanim posłuchałem tej płyty, przeczytałem już recenzję na blogu Kultura Staroci i ciekawy tekst rozpoczynający się zdaniem Oto przed wami jedna z najciekawszych, o ile nie najciekawsza płyta płyta z muzyką improwizowaną, która ukazała się tego roku bardzo mnie do słuchania zmobilizował. Nie przeczę też, że czytałem także impresyjną, ale równie przekonującą recenzję na blogu Bartosza Nowickiego. Nie jest źle z polską blogosferą, skoro takie nieoczywiste premiery nie przechodzą bez echa.
I tego życzyłbym sobie jeszcze więcej. Ciekawej muzyki z małych wytwórni i tak udanych tekstów na jej temat. A ujmując rzecz ogólniej (choć ciągle za Parsonsem) i wychodząc już poza świat muzyki: częstszej synchronizacji pracy ludzkich mózgów w celu budowania więzi, a nie ich niszczenia.
Komentarze
W kwestii flirtu polskiego jazzu z różnymi odmianami folku, polecam Bartku „Zośkę” kwartetu Macieja Fortuny (tutaj znowu Kolberg). Jeszcze bardziej komunikatywna niż „Sufia”, jednocześnie bez utraty jakości.
http://polish-jazz.blogspot.com/2016/03/maciej-fortuna-international-quartet.html
Dzięki! Sprawdzę. 🙂