To cóż, że ze Szwecji
Przez lata wszyscy krytyka muzyczna śmiała się ze Szwedów z ich Ace Of Base, Roxette, Army Of Lovers, Aquą… o, nie, Aqua była z Danii i Norwegii. Teraz nagle zaczęli się zachwycać. Co się stało? Otóż Szwedzi doprowadzili do perfekcji swoją estetykę eurodance’u i nikt już nie wie, co jest pastiszem, a co na poważnie. Nawet sami Szwedzi. Po kilkakrotnym przesłuchaniu nowej Robyn nie bardzo chce mi się pisać o samej płycie, ale chętnie odniosę się do powtarzających się zmitologizowanych poglądów na jej temat.
„Nieskazitelnie wyprodukowana” (Pitchfork)
Hmm? Tam, gdzie producenci trzymają się eurodance’u, wszystko się klei. To Szwedzi potrafili zawsze robić nieźle. Może zasłużyli na Eska Music Award, albo nawet na krajowe (szwedzkie, niech im będzie) eliminacje Eurowizji. Ale tam, gdzie idą w stronę Daft Punk, okazuje się, że wszystko niszczy przesadne wygładzenie brzmienia – nie chodzi mi tylko o to, że u Robyn mamy dość natrętnie rozpoznawalne barwy wirtualnych analogów (obstawiam paskudnie eksploatowanego w muzyce pop Nord Leada), ale że tam, gdzie Daft Punk pozwalają sobie na jakiś brud, drobną niedokładność, w tej produkcji wszystko jest wyczyszczone. Ja rozumiem konieczność sterylizacji jedzenia i stosowania prezerwatyw, ale nie jako cel rozwoju ludzkości. Jeśli chodzi o „Don’t Fucking Tell Me What To Do” – ściąganie z Mirwaisa po tym jak się jeździło w trasę z Madonną, nie jest cool. Robienie tego gorzej od oryginału jest już przeciwieństwem cool.
„Jest najlepsza, gdy wypluwa swoje serce na parkiecie” (NME)
Zakładam, że chodzi tu o rzekomą drapieżność. Owszem, beaty bywają na tym albumie natrętne. Ale melodie wokalne – dość słodko intonowane, a jeśli już, to raczej wycofane, eksponowania przesadnych emocji. We fragmentach odwołujących się do stylistyki electro Robyn nie wchodzi nawet w rejony sąsiadujące z chłodem Miss Kittin, nie mówiąc już o temperamencie Peaches.
„Album jest krótki, ale wypełnia go więcej fajnych melodii niż zwykle całą długą płytę pop” (Slate)
Jeśli komuś się nie chce policzyć, że trzy hitowe utwory na płycie złożonej z ośmiu nagrań i trzy hitowe utwory na albumie złożonym z nagrań dwunastu czy trzynastu to ciągle tylko trzy hitowe utwory – jego sprawa. To tylko pop i niestety, jak zawsze ktoś wykonał za nas kalkulację. Zamiast jednej płyty wypełnionej hitami – której wydanie byłoby nieekonomiczne – Robyn chce w tym roku zaproponować trzy krótkie płyty. Problem w tym, że kolejne dwie są na razie tylko obietnicą, a my mamy wciąż – podkreślam – trzy hity w garści. I jeśli ktoś przeszedł plagę eurodance’u w dzieciństwie, to nawet te trzy mu się mogą nie spodobać.
Chyba że ktoś potraktuje jako hit „Dancehall Queen” – słabą, plastykową i nieśmieszną wariację na temat dancehallu – niewiele lepszą od tego, co z reggae zrobiło Ace Of Base w „All That She Wants” Ace Of Base (też szwedzkiego). A wysilone „None Of Dem”, próbę konkurencji dla M.I.A., jako kolejny.
„Fantastycznie zaśpiewana” (Pitchfork)
To powinienem właściwie potraktować jako żart. Ale ponieważ Pitchfork rzadko żartuje, potraktuję to poważnie i odpowiem tak: znaczna część partii wokalnych na tej płycie – w tym prawie cały singiel „Fembot” – została zagrana na wokoderze. Pocienione brzmienie głosu w całej reszcie świadczy o tym, że był grany Auto Tune i to – jak mówią w Wietnamie – „na otro”. Zainteresowanych odsyłam do pierwszej płyty Robyn z lat 90., na której śpiewała coś pomiędzy funkiem a R&B, swoim własnym głosem, dość zresztą średnim, choć przyzwoicie trzymając się tonacji.
Robyn jest sympatyczną i w miarę pozbawioną pretensji stylizacją sceniczną, artystka, która kryje się pod tym pseudonimem jest kolejną pracowitą i konsekwentną postacią, która robi karierę, ale pisanie o niej w kategoriach przyszłości muzyki pop jest takim samym idiotyzmem jak umawianie się, że w exit pollach wszyscy powiedzą, że głosowali na Kaczyńskiego. Nie lepiej spożytkować energię na coś rzeczywiście fajnego?
ROBYN „Body Talk Pt. 1”
Konichiwa Records 2010
4/10
Trzeba posłuchać: „Dancing On My Own”, żeby się przekonać lub jednak nie.
Komentarze
Jednakowoż poprzednia płyta była całkiem niezła (Konichiwa Bitches, Cobrastyle).
no a cóż powiesz na temat gościnnego występu Robyn u Royksopp? albo solowych dokonań Annie czy Sally Shapiro?
No ale gdzie Sally Shapiro do eurodance’u? A ta recenzja to mi przyjemnosc zrobila, bo jednak to nie ja, tylko oni…
Moje pierwsze skojarzenie po odsluchu to Cabaret Voltaire, moze teraz bym sie nie upieral, ale wydaje mi sie ze cos w tym jest
Skrócona wersja recenzji dla wygody leniwych czytelników:
„Bueee, komercha, nie ma gitar i są melodie. Nie lubiłem Roxette bo to też była komercha i miała melodie, ale miała też gitary i kiedyś chłopcy się ze mnie śmieli, jak im powiedziałem, że słucham rocka a zwłaszcza The Look. Od tego czasu zmądrzałem, zostałem krytykiem i wiem, że Roxette to nie rock tylko śmieszna komercha. A w ogóle to Szwedzi mają gówniane zespoły jak Ace of Base i Army of Lovers, nie to co Polacy, którzy mają wybitne zespoły jak Mikrokolektyw i Gadomski/Mirt, z których żaden krytyk zagraniczny czy inny Piczfork się nie śmieje”
@Ray –> Ale o co chodzi, że tak zapytam? Gdzie ja się Twoim zdaniem nabijam czy w ogóle ustosunkowuję do szwedzkiego popu w tym tekście? Mówię tu akurat o pewnej zmianie prądów w krytyce muzycznej, a nie o własnym podejściu do eurodance’u.
Ale z Mikrokolektywem trafiłeś w dziesiątkę – holender, rzeczywiście podoba mi się bardziej niż Roxette.
Nie zapominajmy o tym, ze Szwedzi sa bardzo slynni w zakresie „death metal’u”. W zasadzie w tej kwestii razem z Norwegia, Dania oraz (ba) Polska, sa zdecydowanie grupa trzymajaca wladze. Formacje takie jak: Meshuggah, Opeth, In Flames, Tiamat czy Arch Enemy sa sola tej ziemii.
Tutaj sytuacja ma sie dokladnie jak z rodzima scena, smucimy sie maloscia i tandeta repertuarowa podczas gdy mamy takie gwiazdy jak Vader, Behemoth czy o niebo lzejszy ale znamienity Riverside.
Polecam:)
@pdomelek –> Wolę już Sally.
@ray
To ze komercha to nie wada. Wada jest to ze to kiepskie.
@jakwyzej –> I za ten komentarz bardzo, bardzo dziękuję. 🙂
Długo szukałem tej strony (pogrążony w nieutulonym smutku, opuszczony w „Przekroju”… 😉 i znalazłem!
A że lekturę zaczynam od płyty Robyn? Ot, po prostu, ktoś mi ją dziś podarował i byłem ciekaw co szanowny pan Bartek sądzi… Jak zwylke mnie nie rozczrował 😉
A co do singla: nie uważa pan, że nasza miła Szwedka po elektronicznym wstępie śmiało mogłaby rozpocząć słowami: „Kiedy światem zacznie rządzić człowiek…” he he. To brzmi jak O.Zamknięty!
A sma pomysł recenzji płyt z od razu podpiętym linkiem pod teledysk baaaaardzo mi się widzi – czytam o nieznanych mi wykonawcach i od razu słucham i oglądam
pozdrowienia i wyrazy!
@stakkabo –> OZ? Hm, coś w tym jest. Dzięki za miłe i mobilizujące słowo 🙂 Czytelnika odnaleźć – bezcenne. Pozdrowienia!