ECM IDM
Zdaję sobie sprawę, że to trudny tytuł notki, ale za to łatwa muzyka. Felix Manuel – lepiej znany, a teraz już nawet całkiem znany jako Djrum kształcił się jako pianista zafascynowany Keithem Jarrettem i Alice Coltrane, a zarazem działał jako didżej/producent na scenie klubowej (podpisując się DJ RUM). Jednocześnie łączył te dwa plany w sposób z jednej strony dość odkrywczy – relatywnie, bo w bliskie rejony łączenia spiritual jazzu z clubbingiem momentami zapędzała się ostatnio choćby Nala Sinephro, zagląda w nie także Floating Points – z drugiej jednak: dość oczywisty. Budowanie muzyki w rozdarciu między dwa skrajne tempa, gęste, wartkie i połamane linie perkusji i ambientowy, impresyjny, względnie statyczny drugi plan, nie jest wynalazkiem z roku 2025 czy nawet z XXI w. Z czego powinni sobie zdawać sprawę krytycy z pełnym entuzjazmem opisujący dziś ten album. Choćby Will Lynch z Pitchforka – zgadzam się z ogólnym tonem jego recenzji, nie mogę się natomiast zgodzić z tym, że programowanie perkusji jest tu czymś niewyobrażalnie złożonym. Byłoby to określenie krzywdzące dla całej elektronicznej sceny IDM i sporej części drum’n’bassowych producentów-programistów z końca lat 90. (co chyba najlepiej słychać w pełnym energii Let Me). To jest po prostu braindance – jak to wtedy określano – w najlepszym wydaniu.
Właśnie jakość jest czynnikiem, który długie i rozbudowane, czasem trochę przesadnie meandrujące formy Djruma odróżnia od konkurencji. I jest to jakość, powiedzielibyśmy, ECM-owska. Owszem, na markę wytwórni naprowadzają tu parokrotnie przywodzące Jarretta partie klawiszowe Manuela, ale przede wszystkim poziom produkcji – audiofilskiej, wymuskanej, gładkiej, perfekcyjnie salonowej, a przede wszystkim zrealizowanej po prostu z wrażliwością i słuchem. Jest tu miejsce zarówno dla skali dynamiczniej, jak i dla kontrastów między zimnymi a ciepłymi barwami. Przede wszystkim jednak wszystko jest doskonale wykonane. Tu właśnie pomagają umiejętności autora jako pianisty, przydaje się też jego współpraca z Zosią Jagodzinską, wiolonczelistką o sporym doświadczeniu i z solowymi nagraniami na koncie. Jagodzinska w kilku utworach staje się wręcz pełnoprawną partnerką, jako współkompozytorka.
Nie mamy tu do czynienia z rewolucją. Przeciwnie: angielski producent nagrał wspaniały album na leniwą majówkę, pełen niuansów, w które można się wsłuchiwać, nigdzie się przy tym nie spiesząc. Jest to przy tym album, który naprawdę pogodzi wąsatych wujków od ECM-u i brodatych wujków od IDM-u. A jakaś szansa na spotkanie i porozumienie na dowolnym gruncie w każdej rodzinie w tym gorącym przedwyborczym okresie się przyda.
DJRUM Under Tangled Silence, Houdstooth 2025