Dziesiąty dan

Powinienem zacząć od tego, że najbardziej niedoceniona płyta tygodnia to prawie jak Steely Dan. A właściwie to Steely Canadian. Być może takie postawienie sprawy kogoś poruszy lub przyciągnie do albumu, który zasadniczo ukazał się już prawie dwa tygodnie temu, więc technicznie nie jest nawet płytą tygodnia. Choć nie znudził mi się ani trochę, a Cartwheels For Coins i Stolen Joy uważam za jedne z najładniejszych utworów popowych, jakie w tym roku usłyszałem. Przy czym Rate Your Music jest krytyczny, jedyna recenzja, jaką znalazłem (na AllMusic), nie przekonuje do zakupu, a duże serwisy milczą. Być może jest to już element otwartej wojny handlowej Stanów Zjednoczonych, które mają w sferze prasy muzycznej wyraźną przewagę nad resztą świata, prowadzonej z Kanadyjczykami. Bo zespół Cici Arthur pracuje i nagrywa w Toronto, a to ciągle nie zgłosiło się do administracji Donalda Trumpa z prośbą o przyłączenie do USA.      

Ale nie zaglądam tu przy czwartku – w najgorętszej części tygodnia, kiedy już zaległości okazują się nie do nadrobienia, a weekend ciągle daleko – po to, żeby marnować czas na teorie spiskowe. Choć to podejrzane, że wokalistę o kapitalnie pasującym do okolic sophisti-popu głosie, który przedstawia się tu jako Chris Cummings, znamy dotąd raczej jako Markera Starlinga. A Thom Gilla, multiinstrumentalistę grającego tu na prawie wszystkim – jako Thomasa. I podejrzane, że Josepha Shabasona, grającego tu na saksofonach i fletach, znamy najbardziej, bywał regularnie recenzowany, a mimo to w składzie tria Cici Arthur pozostał przez dwa tygodnie praktycznie niezauważony. Tym bardziej że wśród gości mamy tu również Phila Melansona (ostatnio grywał u Sama Amidona i Sama Gendela, jest też częścią tria, które warto sprawdzić: Shabason, Krgovich, Sage) albo Nicholasa Krgovicha. Wreszcie: Owena Palletta (u którego grywa też Thom Gill, a który przygotował tu smyczkowe aranże), no i Dorotheę Paas (warto sprawdzić jej nagrania solowe). Kreślę tę mapę nazwisk niczym szurnięty miłośnik teorii spisku tylko po to, żeby pokazać, że jest coś takiego jak kanadyjska scena zawieszona między jazzem a popem. Tu – jazzem w wersji smooth i popem w wersji sophisti. 

Nie jest to bowiem jazz, który poruszy wytrawnych miłośników free i współczesnej sceny improwizacji. Cele są zupełnie inne: autorzy piszą o Antonio Carlosie Jobimie i Franku Sinatrze. Rzecz ma być więc wysmakowana, delikatna, emocjonalna, trochę zadymiona i postarzona (wzorem tych klubów, niegdyś zadymionych), ale najzwyczajniej przyjemna w każdej, dowolnie wyjętej z kontekstu minucie grania. Nie jest to album odkryć, suspensu, przewrotek stylistycznych. Nie jest to cios w splot, dziesiąty dan w karate, raczej już certyfikat masażu ucha wewnętrznego (za projektem Patryka Zakrockiego i Jacka Mazurkiewicza). Wyjdziecie tu, gdzie weszliście. A czy odmienieni? To zależy od tego, czego oczekiwaliście. Jeśli doczołgania się do końca tygodnia, który dał wam w kość – z całą pewnością może być to właśnie ten rodzaj muzyki, na który czekaliście.   

CICI ARTHUR Way Through, Western Vinyl 2025