Syntetyczny głos w twoim domu

Jeśli ktoś uznał z rozpędu, że tytułowa data z poprzedniej płyty Maćka Polaka 1972 zdradza wiek autora, musiał się zdziwić tytułem kolejnej: 1977. No to jak to w końcu jest? Oczywiście ci wszyscy, którzy znają autora płyty – czy to z duetu Pin Park, czy to z działalności popularyzatorskiej czy wręcz konserwatorskiej w sferze elektronicznych zabytków – wiedzą, że klucz dat opisuje coś zupełnie innego: narodziny syntezatorów. W przypadku albumu sprzed trzech lat – AKS Synthi. W przypadku najnowszej, moim zdaniem jeszcze ciekawszej i na pewno bardziej zaskakującej – Korga PS-3300. Maszyny może mniej znanej, ale brzmieniowo niezwykłej. Wyprodukowanej jako pionierski analogowy syntezator polifoniczny, choć – mam wrażenie – nieco przyćmionej wtedy przez nieco bardziej popularną konkurencję: Yamahę CS-80 czy Prophet-5 firmy Sequential Circuits. Sprzedał się oryginalnie w skromniejszych ilościach niż one, może ze względu na cenę – mimo że stworzono również dwie nieco okrojone wersje, 3100 i 3200. Autor 1977 wytłumaczyłby wam to na pewno lepiej. Choć wiem, że jednym z impulsów dla Polaka było na pewno ogłoszenie premiery klona starego instrumentu Korga: PS-3300FS, wyposażonego już (w przeciwieństwie do oryginału) w możliwość zapisywania brzmień wykreowanych za pomocą tego potężnego skomplikowanego, półmodularnego układu. A to z pewnością zmienia reguły gry. Nie dajcie się jednak zmylić tej perspektywie: dostajemy płytę z muzyką, a nie demonstrację możliwości instrumentu.   

Działania Polaka na tym polu nazwałbym tworzeniem portretów maszyn, kreślonych od początku do końca z autorskim pomysłem. Sam pisze o tym zbiorze jako o pamiętniku dźwiękowym, ale to, co odbieram – jako osoba, która nigdy nie miała rzadkiej okazji skorzystania z Korga PS-3300 – to rodzaj przeklejenia tego instrumentu z jego historycznego punktu (kiedy było na niego stać Jarre’ów i Vangelisów tego świata, a w ich zestawach nikł jako jeden z wielu instrumentów, przykryty zresztą nierzadko potężnymi aranżacjami) do współczesności. Długi zestaw drobnych form – jeszcze wydłużony w wersji cyfrowej albumu – odwołuje się wprawdzie do tradycji Kankyō Ongaku, japońskiego ambientu, ale mam wrażenie, że bierze z niej to, co najbardziej aktualne: zwiewność formy, nieco rozwiniętej, ale zarazem nieprzeładowanej, momentami zagadkowo zrywanej niczym haiku. Dzięki czemu łatwo oczywiście wskazać ulubione momenty – ja na przykład z miejsca bardzo polubiłem Susuwatari, Wabi-sabi, Ohmu i Yuki – ale zarazem trudno o nudę. 1977 kreśli portret instrumentu niebywale wszechstronnego. Łatwo tu usłyszeć mięsiste barwy przejmowane dziś z czasów syntezatorowej monofonii, ale zarazem brzmienia o charakterystyce, która kojarzy się wręcz z kolejną epoką, z czasami syntezy FM.

Łatwo uwierzyć autorowi, że ten instrument nie brzmi jak jego ówczesna konkurencja. Przyjemnie pomyśleć o tym, że mamy w ten sposób rzadki generator brzmień w domu, przez chwilę możemy posłuchać tego, co nawet jako współczesny klon będzie pewnie niedostępne dla większości śmiertelników. Ciekawie też posłuchać, w jaki sposób na stary świat brzmieniowy nakłada narzędzia wprowadzone nieco później – rozbudowany sekwencer i tracker (polskiej firmy Polyend). Ale też łatwo o tym wszystkim zapomnieć, słuchając 1977 jako muzyki bardzo subtelnej, oderwanej od sfery technologicznej albo nawet, niczym przy oryginalnej Kankyō Ongaku, traktując ją jako dźwięki tła.    

MACIEK POLAK 1977, Coastline Northern Cuts 2025