Angażujący muzak
Muzyka Konrada Sprengera wydaje się brzmieć, jak gdyby ktoś podłączył moduły syntezatora i perkusji do generatora przebiegów losowych, motorykę ustawił na poziomie Orena Ambarchiego, pokrętło egzotyki rozkręcił w okolice Jona Hassella, a do tego wcisnął przycisk „minimal”. Niemiecki kompozytor i twórca instrumentów w zestawie zatytułowanym mało oryginalnie – Set – tak ustawił parametry, że rzecz wydaje się bezpieczną minimal music, którą można sobie puścić w biurze albo podczas wykonywania jakichś w miarę rutynowych czynności (stały rytm). Tymczasem okazuje się wyjątkowo zdradliwym, pulsującym zjawiskiem przyciągającym uwagę w zadziwiającym stopniu. Prawdopodobnie ze względu na ten element kombinatoryki – dostajemy, jak się wydaje, za każdym razem nową permutację w obrębie pewnego stałego zbioru zjawisk dźwiękowych. Pewną bezcelowość tego przebiegu sam autor zestawia z Tower of Meaning Arthura Russella, ale tam mamy jednak zarysowany początek i koniec, jakieś ślady formy nosi każda z części utworu. Tutaj brzmi to, jak gdybyśmy dostali urządzenie typu Buddha Machine: włączasz, jest muzyczna pulsacja, wyłączasz – nie ma. Pierwsza część zaczyna się, jak gdyby ktoś umieścił wtyczkę w gniazdku, a druga kończy się, jak gdyby ktoś wcisnął przycisk stop w sekwencerze – wybrzmiewa tylko ostatni dźwięk.
Pewnie powinienem teraz opisywać którąś z głośniejszych i bardziej chodliwych płyt tygodnia, ta zagadkowość i stopień zaangażowania do pewnego stopnia mnie jednak zafascynowały. Znałem bliską rockowej wrażliwości pracę Sprengera z minimalistką Ellen Fullman na albumie Ort. Ale już jego działania z Arnoldem Dreyblattem przynosiły zupełnie inny efekt. Jörg Hiller – bo takie jest prawdziwe nazwisko Sprengera – bywa producentem, kompozytorem, bywa też kuratorem i wydawcą. W tym wypadku jest muzykiem korzystającą z pomocy znajomego wydawcy – wspomnianego już Orena Ambarchiego. I ta współpraca wyjaśnia najwięcej. Gdyby ktoś zderzył ze sobą Set i któreś z ostatnich autorskich wydawnictw Ambarchiego – najlepiej Shebang – usłyszy, jak blisko jest Australijczykowi do Niemca. W tej relacji, bo Sprenger pomagał jako producent przy Shebang, Simian Angel, a nawet Hubris. Łatwo wychwycić w stylistyce Ambarchiego moment, gdy zaczęli wspólnie nagrywać. A u Sprengera słychać to samo zacieranie granicy między tym, co melodyczne, a tym, co rytmiczne. Trochę też jak u Eliego Keszlera (tu mamy też często, jak u Sprengera, zatarcie innej granicy: między elektronicznym a akustycznym), choć wśród perkusistów znalazłoby się z pewnością więcej punktów odniesienia. Przy każdym z nich wciąga motoryka, ale zarazem Sprenger pozostawia słuchacza chyba w największej bezradności. Jest to – mówiąc najogólniej – ten przypadek, kiedy jako słuchacz dostałem zupełnie coś innego, niż wydawało mi się, że zamawiam, ale byłem z tego zadowolony.
KONRAD SPRENGER Set, Black Truffle 2025