Nasz ci on (był)
Davida Lyncha zdążył już pożegnać świat kina. Bo jest to dla filmu wyjątkowo bolesna strata – między wspaniałą Głową do wycierania a krzepiącymi prognozami pogody na YouTubie (z Lynchem reżyserującym samego siebie) było kilka wybitnych tytułów. Ale dla mnie Lynch był zawsze, czasem nawet w pierwszej kolejności, fantastycznym kuratorem muzyki. Jedynym człowiekiem, u którego Marilyn Manson i Rammstein brzmieli dobrze i na miejscu (w Zagubionej autostradzie, obok opisywanego tu niedawno Bowiego). I jednym z tych, którzy nie bali się wprowadzić do kina zaskakującego i lekko wyprzedzającego tamte czasy, eksperymentalnego dark ambientu, w dodatku w autorskim wydaniu (Głowa do wycierania), wykorzystując tę konwencję przez znaczną część projekcji. Był wreszcie tym człowiekiem, który rozpoznał talent Włocha zatrudnionego przy Blue Velvet jako trener wokalny Isabelli Rossellini, a potem przez lata znanego w świecie filmu coraz lepiej – Angelo Badalamentiego. Dla Lyncha napisał kilka genialnie różnorodnych soundtracków, z Prostą historią i Miasteczkiem Twin Peaks na czele, a praca nad tematem do tego ostatniego, jeśli wierzyć snutej w poniższym filmiku opowieści, była majstersztykiem współpracy, w ramach której Lynch na żywo reżyserował twórcę muzyki.
Bez muzyki wiele pomysłów ekranowych Lyncha – w tym samo Twin Peaks – nie miałoby sensu. Nie wszystkie nagrania muzyczne, które realizował poza filmem, w ogóle do mnie przemawiały. Nie każda muzyka filmowa wychodziła mu jednakowo (soundtrack Toto do Diuny z 1984 r. zestarzał się źle, film niewiele lepiej). Ale nie myli się tylko ten, kto nic nie robi, a w ciągu swojego niemal 79-letniego życia Lynch był nie tylko artystą wszechstronnym, ale też niezwykle aktywnym i pracowitym. Być może gdyby Głowa do wycierania, a potem Człowiek słoń nie doczekały się takiego kultu, nagrywałby teraz muzykę dronową i znałaby go garstka fanów gatunku. Być może, bo mam wrażenie, że nie był to człowiek, którego da się opowiedzieć w całości – w każdej z dziedzin (jest jeszcze m.in. Lynch aktor z niedawną piękną kreacją w Fabelmanach) należałoby go portretować po kawałku.
Trzy lata temu zapowiadaliśmy z JH koncert The Roadhouse Band kierowanego przez Huberta Zemlera (wklejam poniżej), a wcześniej graliśmy w Dwójce set utworów z serialu i tym serialem inspirowanych. W tym roku Twin Peaks Day będzie wyjątkowo smutny.
Trudno jednak odpuścić sobie piątek bez nowej płyty. Na album Saby Alizadeha Temple of Hope czekałem dziś najbardziej: połączenie liryzmu i perskiej tradycji smyczkowego instrumentu kemancze oraz muzyki elektronicznej w kolażowej formie. Płyta eksperymentalna, ale naładowana odniesieniami do rzeczywistości – co się zdarzało i zdarza – a właściwie będąca nawet dość prostą reakcją na problemy społeczne Iranu, zatem łącząca też to, co odrealnione, z tym, co realne. Na planie dźwiękowym smyczkowy liryzm, który wydaje się nieść nadzieję, jest tu gaszony surowością lub masą dźwięku generowanego przez syntezator modularny.
Alizadeh – syn znanego irańskiego kompozytora, także filmowego, Hosseina Alizadeha – zwraca uwagę na protesty kobiet, a forma muzyczna niespecjalnie to skrywa (poza tym, że słychać ewidentnie głosy męskiego lub mieszanego tłumu manifestantów). Pojawiają się bowiem na tym albumie teksty i formy instrumentalno-wokalne. Wszystko to dzięki gościom, którymi są Andreas Spechtl (był już na poprzednim albumie Irańczyka), Sanam Maroufkhani i Leila Rahimi. Ostatecznie rzecz wydaje się niemal równie intensywna co rewelacyjne Scattered Memories, a przy tym bardziej komunikatywna. Może nawet po prostu łatwiejsza. Choć nie jest to pewnie stwierdzenie szczególnie sprawiedliwe, biorąc pod uwagę niszowość konwencji. Można sobie dowolnie powtarzać, że to album wpisujący się w idee wywodzącego się z Kurdystanu wolnościowego ruchu Women, Life, Freedom, wracamy jednak do tego samego problemu. Niby społeczny przekaz płyty odpowiada wielu gestom irańskich filmowców, zazwyczaj jednak ludzie łatwiej przyswajają komunikat wizualny, ekranowy, niż ten niesiony w przekazie dźwiękowym, w muzyce. Ba, film zwykle pozwala w praktyce (i to być może próbuje, z całkiem niezłym skutkiem, swoją emocjonalną muzyką przełamywać Alizadeh) przemycić mainstreamowej publiczności dużo więcej. Mało kto wiedział o tym równie dużo co Lynch.
SABA ALIZADEH Temple of Hope, 30M 2025
PREMIERY PŁYTOWE TYGODNIA
12.01 Tartine de clous Compter les dents, Okraina
13.01 Ewa Sad Lolopianko, BFF Music
16.01 Tiago Sousa Organic Music Tapes, vol. 4, Discrepant
17.01 Aleksandra Słyż Tonarium Live, Superpang
17.01 Blue Lake Weft, Tonal Union
17.01 Delivery Force Majeure, Heavenly
17.01 Edition Redux Broadcast Transformer, Catalytic Sound
17.01 Ela Minus Dia, Domino
17.01 Hasco Enjoyments Wow!, Rope Worm
17.01 Heavy Cruiser Lucky Dog, Guerssen reed
17.01 Konrad Sprenger Set, Black Truffle
17.01 Kris & Jerry A Sunny Day, Frederiksberg
17.01 Legendary Pink Dots So Lonely In Heaven, Metropolis
17.01 Les Rallizes Dénudés Mars Studio – The First Session, Temporal Drift
17.01 Mac Miller Balloonerism, Warner
17.01 Parchman Prison Prayer Another Mississippi Sunday Morning, Glitterbeat
17.01 Prepared Module, Compost
17.01 Saba Alizadeh Temple of Hope, 30M
17.01 Songhoy Blues Heritage, Transgressive
17.01 Sophie Jamieson I Still Want to Share, Bella Union
17.01 STEMESEDER LILLINGER + Craig Taborn Umbra III Intakt
17.01 Television Personalities Tune In, Turn On, Drop Out – Radio Sessions 1980-1993, Fire arch
17.01 The Weather Station Humanhood, Fat Possum
17.01 VA Spiritual Jazz 17: SABA / MPS, Jazzman
17.01 Victoria Canal Slowly, It Dawns, Parlophone