Wszystko gra. Aż za bardzo

„Przetwarzamy bezprecedensową liczbę zgłoszeń” – można przeczytać w najnowszym komunikacie grupy Oasis. Czyli system rejestracji nabywców biletów na przyszłoroczną trasę koncertową – ogłoszoną wraz z wieścią o powrocie zespołu na scenę po 15 latach – nie wytrzymał zainteresowania. Nic dziwnego – po pierwsze, Ticketmasterowi już się to zdarzało, po drugie po raz kolejny obserwujemy ekonomię ograniczonych zasobów w działaniu. Napędziła ona rynek muzyczny do granic zdrowego rozsądku – tym bardziej że kupowanie biletów na przyszły rok to, przypomnijmy, wiele różnych ryzyk. W tym wypadku – także ryzyko ponownego rozkładu dobrych stosunków pomiędzy braćmi Gallagherami, który to konflikt przerwał karierę Oasis. Jest to bowiem rodzaj gry hazardowej. W międzyczasie ich widownia dorosła, zrobiła kariery i zarobiła na drogie (jeszcze nie wiemy jak bardzo drogie, ale dowiemy się jutro o 9.00, gdy wystartuje ta prawdziwa sprzedaż) bilety. A dziś boi się stracić życiową szansę zobaczenia zespołu raz jeszcze. Na pewno bardziej niż na początku wieku, kiedy Oasis nie byli w stanie wypełnić warszawskiego Torwaru. I kiedy ceny wejściówek na brytyjskie koncerty (teraz ogłoszono na razie też tylko koncerty na Wyspach) można było kupić za ok. 30 funtów. Ten fenomen robi też fanów z osób postronnych. Dość powiedzieć, że reaktywację grupy Oasis zauważyło już chyba więcej osób niż odnotowało jej rozpad – a ten przecież do najcichszych nie należał. 

Gry wokół wielkiego popytu na imprezy masowe przynoszą zresztą różne wyniki. Gotowy do akcji i startujący jutro SBM FFestival utknął tuż przed imprezą – jak słyszałem – w urzędniczym limbo. Ostatecznie po dopełnieniu wszystkich formalności zgodę dostał. Ale zebrał też internetowe protesty mieszkańców i niepokoje ekologów związane z nowym miejscem akcji – terenem warszawskiego AWF-u (sąsiadującym z Lasem Bielańskim). O długim paraliżu decyzyjnym zadecydowały być może inne gorące imprezy tego lata. W końcu miasto zebrało sporo krytyki po lipcowym Clout Festivalu (tu były skargi na hałas i brutalność ochrony), a ostatnio po Męskim Graniu na Bemowie (tu relacja „Gazety Wyborczej” mówiła o transportowym paraliżu dzielnicy). I w tym może być coś z gry. Jest w mieście – jak się okazuje – publiczność na kilka wielkich plenerowych imprez organizowanych latem, bo sektor koncertowy wydaje się ciągle rosnąć. Pytanie o sensowne wkomponowanie ich w tkankę miasta będzie wracać. Reguły gry byłyby jaśniejsze – dla wszystkich – gdyby doszło do od dawna proponowanych zmian w ustawie o bezpieczeństwie imprez masowych. 

Z punktu widzenia gier mamy w ogóle dość obfity tydzień – także wydawniczo. Brian Gibson z Lightning Bolt wydał właśnie płytę ze ścieżką dźwiękową do swojej gry Thrasher, jeszcze chyba niedostępnej w sprzedaży. A Christopher Taylor opublikował duży album pod szyldem Body Meat. I to jest rzecz zdecydowanie współczesna: studyjne przedsięwzięcie, które oczywiście będzie miało swój koncertowy wymiar (trasa późną jesienią), ale które brzmi, jak gdyby ktoś pomyślał o nowym podejściu do liftingu rockowej formuły. Już nie tak jak przy okazji Radiohead po OK Computer, tylko tak, jak gdyby Taylor pracował na zamówienie Simona Reynoldsa i próbował zilustrować jego Futuromanię: dużo autotune’a, więcej autotune’a, a do tego rytmy klubowe z kręgu najmodniejszych (recenzent Pitchforka słusznie szuka tu afrykańskich naleciałości – choć nie takich, jakie mieliśmy za sprawą ojca Taylora, grającego na bongosach w Earth, Wind & Fire). Ale jednak – przy tym wszystkim – dramaturgia rodem z rockowej sceny alternatywnej. Są fragmenty jakby lekko niedorobione (Electrische), nie jest to idealny album, ale prawie wszystko jest na nim świeże i ciekawe. A ośmiominutowe Obu No Seirei nadaje się do słuchania na repeacie. Proponuję posłuchać podczas oczekiwania na odpowiedź od systemu biletów grupy Oasis. Albo od razu poczekać na koncerty Body Meat. Bilety – o ile Taylor trafi do Polski – będą zapewne stosunkowo tanie, a w ekonomii tych ograniczonych zasobów obowiązuje jeszcze jedna zasada: nie można nadrobić imprez, które się już odbyły. Dlatego warto inwestować w to, co się rozwija, a nie w to, co weszło na poziom stadionowej monetyzacji. Patrzeć do przodu, a nie wstecz.   

BODY MEAT Starchris, Partisan 2024