Nagrania córki tego kraju
Bohaterka dzisiejszego wpisu przeżywa właśnie najlepszy czas od debiutu. I nie, nie chodzi o Taylor Swift (piszę o niej dziś w serwisie Polityka.pl), tylko o Meshell Ndegeocello. A w amerykańskim rozkładzie napięć społecznych różnica między nimi jest duża. Soulowo-jazzowa wokalistka i basistka, kluczowa postać ubiegłego roku, autorka jednej z najlepszych wtedy płyt (The Omnichord Real Book), a w tym roku autorka świetnego hołdu dla Sun Ra, prowadzi nas tym razem w samo serce dyskusji o tym, jak to jest być Afroamerykaninem. Podejmuje ten wątek dokładnie w 100-lecie urodzin Jamesa Baldwina, którego esej Następnym razem pożar (niedawno opublikowany przez Karakter), postrzegany czasem przez pryzmat świeckiego kazania, posłużył jako bezpośrednia inspiracja dla stosownie zatytułowanego albumu No More Water: The Gospel of James Baldwin. Wyszedł z tego album niezwykle finezyjny, jak zwykle w wypadku Ndegeocello trudny do gatunkowej klasyfikacji i zdradzający niebywałą wrażliwość – to też trop zgodny z linią literacką Baldwina, opowiadającego o nierównościach rasowych i społecznych przez pryzmat własnej historii i swoich emocji. I ozdoba premierowego piątku, który ma już niezłą „drugą nogę” w postaci cyfrowej wersji nowej płyty Jacka White’a.
Baldwina w muzycznym kontekście przypominałem cztery lata temu w POLITYCE. Ukazały się wówczas Zapiski syna tego kraju, mieliśmy tę książkę w rankingu mądrych wydawnictw opowiadających o współczesności, bo zmarły w 1987 r. amerykański autor wyprzedził mocno swoje czasy. Opisywałem tam jego podróż po Europie, kiedy w szwajcarskiej miejscowości, gdzie dzieci pokrzykują za nim Murzyn!, notował: Największy analfabeta spośród nich jest spokrewniony w sposób, w jaki ja nie jestem z Dantem, Szekspirem, Michałem Aniołem, Ajschylosem, da Vincim, Rembrandtem i Racine’em; katedra w Chartres mówi do nich coś, czego nie może wyrzec w moją stronę, i podobnie będzie z nowojorskim Empire State Building, gdyby któremukolwiek z tutejszych przyszło go kiedyś zobaczyć. Z ich hymnów i tańców wywodzą się Beethoven i Bach. Pisałem o tym, jak dużo się zmieniło, odkąd to afroamerykańscy koszykarze i raperzy – ale też filmowcy i literaci – są bohaterami dla dzieciaków z europejskiej prowincji. Nie potrzebowali się dopisywać do tamtych mitów kulturalnych, zbudowali własne.
No More Water to nie jest przedsięwzięcie uszyte szybko pod rocznicę, Ndegeocello pracuje nad tym albumem od lat. I ten brak pośpiechu, dopracowanie oraz koncentrację słychać. Nie wytapetuje tymi utworami wakacyjnej listy przebojów (choć Love robi na tle innych nagrań w tym roku duże wrażenie), ale każdy przygotowała indywidualnie, zapraszając wielu fantastycznych gości (jest tu saksofonista Josh Johnson, jest trębacz Paul Thompson, jest znakomity Julius Rodriguez, Chris Bruce na gitarze itd.). Autorka wspomina wręcz o wchodzeniu do głowy Baldwina. I rzeczywiście coś w tym jest. Muzyka nie jest medium informacyjnym, a przynajmniej nie sprawdza się jako takie najlepiej. Jest za to wehikułem emocji – i właśnie tę rozedrganą emocjonalnie osobowość pisarza dostajemy tu w pierwszej kolejności. Warto posłuchać, choćby i po to, żeby ochłonąć nieco po atrakcjach dobrze zaprojektowanej, ale oczywiście trochę przez to przewidywalnej Swift. Oczywiście tam jest porządne masowe low-brow, a tutaj mamy high-brow na najwyższym poziomie.
Są pewne obiektywne trudności. Płyta trwa 76 minut. Trzeba się też przygotować na duże ilości tekstu. Długie monologi czasem mogą znużyć tych, którzy nie tęsknią za pisarstwem Baldwina (czego bym nie rozumiał, ale są różne wrażliwości literackie), ale bywają pasjonujące i bez względu na to – jak w Tsunami Rising. W całości rzecz jednak olśniewa i chciałoby się od razu zobaczyć wersję sceniczną. Dajcie Meshell budżet Taylor, a zrobi z tego taką sztukę, że proszę siadać.
MESHELL NDEGEOCELLO No More Water: The Gospel of James Baldwin, Blue Note 2024
PREMIERY PŁYTOWE TYGODNIA
2.08 JPEGMAFIA I Lay Down My Life for You, AWAL