Na ten czas Charli
Kiedy sześć lat temu przeprowadziłem dla POLITYKI wywiad z Simonem Reynoldsem, autorem słynnej Retromanii, oczywiście trzeba było wyciąć coś przy skrótach. Poleciał więc fragment o tym, co jednak w muzyce nowe. Zaczynał go ostatecznie uwzględniony fragmencik, w którym autor mówi, że chętnie dodałby do swojej książki rozdział Futuremania? o ludziach, którzy jednak robią w w muzyce coś nowego. Koniecznie ze znakiem zapytania – mówił Reynolds. Ostatecznie napisał i wydał w tym roku całą książkę o tytule Futuromania, już bez pytajnika. I opisuje w niej to, co wtedy wyliczał, a ja wykreśliłem: nowe rejony rapu, nowe instrumenty, prymat Auto-tune’a itd. I znowu – Reynolds postawił kropkę, a rzeczy domagające się klasyfikacji cały czas powstają. Dwa tygodnie temu przypomniałem sobie o nim, słuchając płyty Brat Charli XCX. Zdecydowanie najlepszej – choć silnik producencki już niby nieźle znany – jaką nagrała ta artystka. Gwiazda wrzucona w ostatniej chwili do programu tegorocznego Open’era, która może zagrozić dotychczasowym głównym gwiazdom tej imprezy, a ostatni album Duy Lipy dystansuje bez trudu – m.in. właśnie dlatego, że jest bardziej z teraźniejszości niż z przeszłości.
Jeśli takiej muzyki jest mało na Polifonii, to oczywiście bardziej mój problem niż samej muzyki. Brat (z ang. bachor lub smarkacz/smarkula) jest bezczelnie przebojowy i przynosi taneczną energię rzadko słyszaną na popowej scenie. I choć to muzyka lekka, łatwa i przyjemna, jak gdyby zaprogramowana na podbijanie nastroju, wiemy, że niesie pewne paradoksy. 31-letnia Charlotte Emma Aitchison, angielska wokalistka wychowana na Britney Spears zaczynała od mało wybrednego i średniej klasy repertuaru, ale trafiła na A.G. Cooka, producenta, który lepi z tandetnych tanecznych rytmów małe dzieła sztuki, dając idealną oprawę do tekstów o współczesnej wizji piękna ery influencerów i obciążeniach dzisiejszych szybkich karier. Wpisane jest w to wrażenie przesady, często zbytniej dosłowności, a zarazem syntetyczności muzyki. Cały nurt bubblegum bass – reprezentowany przez prowadzoną przez Cooka wytwórnię PC Music – brzmi trochę jak próba przebicia się przez najbardziej wytarte schematy tanecznej muzyki pop na drugą stronę, w poszukiwaniu zaskakującego pięknem detalu i ludzkiej emocji uderzającej mocniej wśród sterylnych aranżacji. Talenty Cooka dawno już odkrył wielki show biznes, współpraca z Beyoncé przyniosła mu nawet niedawno nominację do Grammy. Ale ta prostota podejścia, podszyta feminizmem, którą oferuje Charli XCX wydaje się bardziej naturalna dla muzyki, której główną zaletą jest to, że reprezentuje nie sentymentalne powroty do dawnych dekad, tylko współczesność. I w sumie to, że Aitchison jest artystką „na dziś”, a nie odgrzewaną i sentymentalną, to nie nowina. Natomiast to opisywane wyżej przebijanie udaje się na nowej płycie lepiej niż dotąd.
Wrócę na koniec do Reynoldsa, bo skoro już od nowa przeczytałem ten wywiad sprzed lat, muszę przypomnieć końcówkę. Otóż za dużo gorsze od retromanii w kulturze zjawisko Reynolds opisał… retropolitykę. – Osiem lat temu, kończąc moją książkę, nie widziałem jeszcze tej fali retro. Teraz boję się powrotu do lat 50. XX wieku w polityce światowej. To mnie martwi najbardziej – mówił. Mnie to też martwi, ale też utwierdza w przekonaniu, że SR to autor, który wprawdzie szczęśliwie dla nas wybrał sobie muzykę, to jednak mógłby pisać o jakimkolwiek aspekcie otaczającego nas świata w podobnie wizjonerski sposób.
CHARLI XCX Brat, Atlantic 2024
Komentarze
Zgadzam się co do istoty, ale myślę, że sformułowanie „lekka, łatwa i przyjemna” w kontekście płyty może formalnie nieszczególnie zawiłej i raczej powtarzalnej, ale jednak dość ciężkiej jeśli chodzi o atakowanie słuchacza rozmaitymi bodźcami dźwiękowymi niemal bezustannie, jest dość niefortunne. Zwłaszcza że w przeciwieństwie do Lipy, która w tej swojej popowej retromanii jest bardzo kompromisowa i dla każdego, xcx jest jednak na tyle bezkompromisowa i wyrazista, że wielu ten krążek odstręcza, co wcale zresztą mnie nie dziwi (jako wieloletniego miłośnika produkcji Cooka i jego świty).
„zaczynała od mało wybrednego i średniej klasy repertuaru”, no nie, już swoim debiutem „True Romance” z 2013 roku podniosła poprzeczkę dość wysoko, nie bez powodu Pitchfork uznał ten album za jeden najlepszych w 2013. Po chwili Charli współpracowała już z samą SOPHIE, przy wywrotowej epce Vroom Vroom. Dla mojego pokolenia Charli jest niczym Kate Bush dla lat 80.
@Rondo99 –> Wygląda na to, że tak to już jest z różnicami międzypokoleniowymi – ja tego potencjału długo nie wyczuwałem u Charli XCX (może dlatego, że w mało dynamicznej produkcji „True Romance” jest dla mnie coś odstraszającego, a „Sucker” w ogóle mi się nie podobał), może to być w moim wypadku już pokoleniowo uwarunkowana ślepota na pewien rodzaj innowacji. Z tych samych jednak (takie mam wrażenie) międzypokoleniowych powodów niebezpiecznie jest snuć porównania z Kate Bush.
@Kurtek –> Słusznie. Dla mnie jednak ważniejsze jest po prostu to, że Charli patrzy do przodu, a Dua Lipa wstecz. Kwestie brzmieniowe są bardzo subiektywne. Powstaje jednak na tyle dużo muzyki bezkompromisowej – w sensie uderzania czymś wyrazistym – że wydaje mi się to lekkie.