Okłady z ambientu
Mieliście kiedyś wrażenie, że płyta brzmiała fajnie, choć nie wydawała się ósmym cudem świata, a potem włączyliście ją znowu i poczuliście, że bardzo wam tego brakowało? Ja się tak czuję za każdym razem, kiedy słucham Soft Power Ezry Feinberga. To właściwie dobra definicja terminu, za którym nigdy nie przypadałem: muzykoterapii. I zabawnie się składa, że Feinberg – który na rynku muzycznym pojawia się od ponad ćwierć wieku: jako członek Piano Magic i Citay, a wreszcie solo – jest przy okazji, a właściwie przede wszystkim, psychoterapeutą prowadzącym stałą praktykę w Nowym Jorku. Muzycznie przeszedł z czasem od psychodelicznego popu do popu w wersji ambient. Bardzo melodyjnego i może nie tak zbliżonego do techno jak ten słynny „pop ambient” rodem z kolońskiego Kompaktu, bardziej elektroakustycznego. Już w pierwszych utworach na płycie pojawia się flecista David Lackner. Jeszcze ciekawiej robi się, gdy do Feinberga dołączają Jefre Cantu-Ledesma i Robbie Lee. Pose Beams okazuje się czymś na kształt ambientowej wizji eleganckiej muzyki Vangelisa. Imponujące jest zresztą – szczególnie biorąc pod uwagę konwencję muzyczną – to, jak ta płyta się rozwija.
Flutter Intensity z partią wibrafonu i delikatną linią gitary rytmicznej w stylu Göttschinga robi więc lepsze wrażenie niż poprzedniczki. A The Big Clock z Davidem Moorem z Bing & Ruth idzie już całkiem w stronę krautrocka, w nieco zmiękczonej, bliskiej Stereolab odsłonie. W finale mamy pełen uroku utwór będący efektem współpracy Feinberga z harfistką Mary Lattimore. Na papierze wszystko brzmi tak lekko i do tego stopnia nie stawia wielkich wyzwań (to naprawdę muzyka dla każdego), by myśleć o tym jako pozytywnej odmianie muzyki do windy, w praktyce jednak okazuje się emanować dojrzałym wdziękiem, a przede wszystkim – działa. Kupiłem sobie tę płytę. To zawsze taniej niż sesja terapeutyczna u Ezry Feinberga. Koszt jednej to 250 dol.
Muzyka Feinberga nie jest oczywiście zawieszona w zupełnej próżni. Blisko stąd do nowej wizji smooth jazzu z Kalifornii, do płyt Sama Gendela czy improwizacji Carlosa Niño. Niedaleko także do innej premiery z ostatnich dni, czyli albumu Crescendo szwedzkiego duetu Ecovillage. Tu mamy połączenie jazzu i ambientu w wydaniu skandynawskim. A muzyka Emila Holmströma i Petera Wikströma – wyjściowo być może bardziej sterylna niż w wypadku Feinberga – nabiera bardziej różnorodnego charakteru juz przede wszystkim dzięki udziałowi gości. Tacy muzycy jak saksofonista Nat Birchall (Corner of the World, Ancient Love) czy multiinstrumentaliści Laraaji (The Will of the One) albo Miguel Atwood-Ferguson (wyróżniające się finałowe Understanding) to właściwie gwarancja jakiegoś charakterystycznego brzmienia w bonusie. Jamael Dean czy Joseph Shabason sami są blisko tej konwencji grania. Jest dobrze, choć można dawkować rozsądniej. Feinberga mogę słuchać rano i wieczorem, okłady z Ecovillage wystarczą na parę wieczornych sesji.
EZRA FEINBERG Soft Power, Tonal Union 2024
ECOVILLAGE Crescendo, Lo Recordings 2024