Zwarci (i gotowi)

Pierwsza rzecz, o jaką zapytał mnie kolega, gdy mu polecałem najnowszy album zespołu Drahla? „To jacyś ziomale Dry Cleaning?”. Faktycznie, dużo się tu zgadza. Okolice postpunka, kobieta na czele, a w drugim planie trzech mężczyzn, do tego jeszcze teksty bardziej deklamowane niż śpiewane. I jeszcze dwie pierwsze litery nazwy. Łatwo by było uznać Drahlę, zespół dużo mniej popularny, za jakąś próbę monetyzacji tej samej estetyki. Tymczasem to oni byli pierwsi (już nagrywali, gdy zespół Dry Cleaning dopiero się formował), choć szło im w karierze zdecydowanie wolniej – może dlatego, że do Londynu musieli przyjechać z prowincji. A żeby jechać na trasę do Stanów Zjednoczonych, musieli wszyscy porzucić dzienną pracę, co pewnie nie należało do najbardziej komfortowych posunięć w karierze. Jest to więc porównanie możliwe, ale zarazem trochę krzywdzące. 

Co do różnic: stojąca na czele grupy Luciel Brown ma szerszy wpływ na brzmienie, choćby jako gitarzystka. Jej wokalna ekspresja też mocno się różni od tego, co uprawia Florence Shaw. To nie jest narracja w kontrze do całości, bardziej idzie z duchem niepokoju i nerwem zawartym w muzyce. Owszem, można formację z Leeds wrzucić do szerokiego worka z post-punkiem, ale można też szukać wcześniejszych punktów odniesienia – choćby sceny no wave (James Chance!), formacji This Heat, a nawet po trosze inspirującej dla punkowców grupy Van Der Graaf Generator. No bo przecież poza gitarami mamy tu saksofon Chrisa Duffina – linie tego ostatniego brzmią momentami, jak gdyby tworzyły swoją opowieść na boku, ale za to punktują hałaśliwie (i efektownie) mocniejsze dynamicznie momenty. Opisując pierwszy album grupy, wydany sześć lat temu Useless Coordinates, „Guardian” notował o Duffinie: nie jest oficjalnym członkiem zespołu, ale ważnym czynnikiem dla sukcesu płyty. No to teraz już jest.

Zespół się przeprowadził do Londynu, sprofesjonalizował, nagrywa wciąż dla amerykańskiej wytwórni Captured Tracks, ale na płycie numer dwa poszerzył skład z trzech do pięciu osób (doszedł jeszcze gitarzysta Ewan Barr) i urozmaicił aranżacje. Dużo się tu w warstwie instrumentalnej dzieje i trochę wpisuje się to wszystko w działania Black Midi, Squid i pochodnych. Ale muzyka nie traci koncentracji i – przede wszystkim – zwartości. Nad tą ostatnią muzycy Drahli wydają się pilnie pracować. Nawet chwalony singlowy Under the Glass – wydany na długo przed samą płytą (i promowany przez TegoSlucham.pl, co warto zaznaczyć, choć mało kto doczyta do tego miejsca) – wydaje się pod tym względem ustępować kolejnym utworom. Przy każdym odsłuchu mam w programie tego albumu nowego faworyta. Angeltape to zresztą w całości świadectwo dużego rozwoju i pewnie za kilka miesięcy będzie się rozmawiać o tej płycie szerzej i głośniej. I już zazdroszczę tym, którzy będą mieli okazję zobaczyć ten zespół w maju w Krakowie.           

DRAHLA Angeltape, Captured Tracks 2024