Nadmiar talentu szkodzi
Płyta World Music Radio jest albumem o wszystkim i o niczym. Klasyczną pułapką, jaką bardzo zdolny i bardzo wszechstronny muzyk zastawia sam na siebie na płycie, która miała potwierdzić jego status jasno opisany przez zeszłoroczne nagrody Grammy: 11 nominacji, 5 statuetek, a wszystko za sprawą zderzenia się w jednym sezonie dwóch przedsięwzięć: albumu We Are i filmu Co w duszy gra. Batiste, superzdolny pianista, który skończył Juilliard, zagrał w Concertgebouw w wieku 20 lat, współpracował ze śmietanką sceny jazzowej, soulowej i rapowej, wreszcie przez siedem sezonów zasiadał na fotelu szefa zespołu w The Late Show Stephena Colberta. Uśmiechnięty, sympatyczny, wyluzowany. Aż do momentu, gdy odebrał Grammy w kategorii Album roku i usiadł do pracy nad concept albumem, który ukazał się w ostatni piątek i opowiada – nie uwierzycie – historię pewnego radia.
To jedna z koncepcji płytowych, których pewnie powinno się zakazać. Po The Who, Gongu, Animal Collective, po tym jak uprawiali ją Roger Waters, The Weeknd, Vince Staples, a ledwie w zeszłym tygodniu Damon Locks z Robem Mazurkiem, na zaskakująco zresztą mizernej jak na tych świetnych artystów płycie. Ambicja Batiste’a sięga jednak dalej: żeby przedstawić nową wizję muzyki świata, które nie jest już muzyką tradycji, tylko utopią współpracy wszystkich ze wszystkimi – producenci z RPA (Native Soul) mijają się w drzwiach z gwiazdkami k-popu (New Jeans), katalońska puzonistka (Rita Payés) z nigeryjskim raperem (Fireboy DML). Czego tu nie ma? Reggaeton, rap, jazz, pop, soul. A do tego kolejka już bardziej spodziewanych na płycie laureata Grammy gości: od Lil Wayne’a, przez Lanę del Rey, po Kenny’ego G. Jeśli chcesz zrobić coś dużego, połączyć więcej wątków niż przewidują dotychczasowe normy, a do tego nie masz innego pomysłu – udawaj radio. Ta myśl najwyraźniej przyświecała Jonowi Batiste. Artyście zbyt zdolnemu, żeby zajmować się jakąś jedną estetyką, przyzwyczajonym przez telewizję, że trzeba mydło i powidło, bo widz nie tylko wytrzyma, ale nawet szybko się nudzi.
World Music Radio jest więc próbą udawania, że nadmiar różnorodnych pomysłów da się zawsze połączyć narracją didżejów tak jak lekka kraksa da się wyklepać. Tyle że wyszło jak próba zmiksowania RMF-u z Kampusem. Można, ale po co? A kiedy wchodzi Kenny G ze swoim absurdalnie wsobnym popisem, uświadamiacie sobie, że nawet w tym amalgamacie nie ma takiej stacji. Po czym wchodzi – jak gdyby nigdy nic – Butterfly, prosty utwór Batiste’a śpiewany przy akompaniamencie fortepianu, ekspozycja naturalnego talentu tak czysta, tak niepasująca do reszty i tak uderzająca na tle całej płyty, że spycha inne utwory na dalszy plan. I po co te wszystkie współprace, nakłady, koncepty, produkcje… Rozumiem, że można lubić Raindance czy Drink Water, ale mnie się te piosenki nie bardzo układają z Butterfly w jedną playlistę. I rozumiem potrzebę wyścigu z figurami w rodzaju Steviego Wondera czy Michaela Jacksona (z oboma naraz próbuje się ścigać CALL NOW, a wcześniej – dość banalnie – w Calling Your Name), ale co kilka minut zadawałem sobie tu pytanie, po co to wszystko. Podoba mi się utwór z Lil Wayne’em (choć też wydaje się hołdem dla Wondera – nawet dokładniej dla opowieści o mieście z opisywanej tu niedawno płyty Innervisions), lubię z naturalnych względów (Christoph Chassol!) Chassola, ale to skit, przerywnik radiowy pozostawiający lekki niedosyt. A duet z Laną Del Rey pozostawił mnie w chłodzie.
Rzucone wcześniej „czego tu nie ma” uważam za najlepsze pytanie także dlatego, że obnaża to, czego na albumie Batiste’a brak. Były już w historii sytuacje, kiedy opromieniony sławą muzyk – Peter Gabriel, Paul Simon itd. – szedł dokopać się w muzyce świata tego, czego mu brakowało w sterylnej muzyce Zachodu. Czegoś się od nich nauczyć. World Music Radio nie jest takim przypadkiem. Zaprasza światowych gości do siebie, na własnych jednak warunkach i bez wielkiego ryzyka, jakie się wiąże z oddaniem im pola. Pozostaję z najwyższym szacunkiem wobec tego, co reprezentuje sobą dziś Batiste – jest gwarancją pewnego międzygatunkowego porozumienia i bardzo zdolnym muzykiem, jednak tutaj z niesamowitego amalgamatu fantastycznych, pełnych spontaniczności stylów muzycznych otaczającego go świata zrobił to, co jemu samemu najbliższe: ścieżkę dźwiękową do telewizyjnego show. Ale – jak słyszymy w Be Who We Are – We can only be who we are. Najtrudniej przeskoczyć samego siebie. Możesz wyjść z telewizji, ale telewizja z ciebie nie wyjdzie tak łatwo.
JON BATISTE World Music Radio, Verve 2023