Monáe jak Beyoncé (tylko lepsza)

W tytule tkwi prowokacja, ale tylko drobna. Pozycja lidera czy liderki jest po to, żeby ją kwestionować. Beyoncé gra oczywiście zasłużenie w jakiejś galaktycznej lidze, wciąż skupia uwagę. Mój drobny wpis facebookowy o spadających z powrotem cenach biletów na jej stadionowe koncerty w Polsce doczekał się szerokiej ekspozycji, wypada więc i tu odnotować fakt, że doszło jednak do pewnej korekty. Po próbach dynamicznego podwyższania cen biletów na koncert w tym nieszczęsnym – powtórzmy to po raz kolejny – miejscu, doszło do dynamicznych obniżek. Parametry, jak się okazuje, jednak nie przystawały do rzeczywistości. Dach na PGE Narodowym miewa kaprysy, ale szklany sufit w cenach biletów w Polsce jednak istnieje. A Janelle Monáe nagrała właśnie i wydała lepszą pozytywną płytę taneczną ze wzmacniającym poczucie własnej wartości przekazem niż Renaissance Bey. I choć masowa reakcja – także mediów – nie jest aż taka, śmiem twierdzić, że masa może się mylić. 

Pytanie: czym jest to doświadczenie, o które tak się zabijamy, oszczędzając na bilety na coraz droższe koncerty? Którego poszukujemy, odsłuchując setki płyt? Czy ma to być doświadczenie sytego konsumenta w późnym kapitalizmie, który dostaje porcję XXL czegoś, co dobrze zna i lubi, czy może zostaje muśnięty błyskiem geniuszu ledwie kilkunastosekundowym – jak w końcówce fenomenalnego Phenomenal na nowej płycie Monáe, gdy z jazzującego groove’u bohaterka jakby od niechcenia przeskakuje w taneczny, rodem z nagrań z Michaela Jacksona (muzycznie porównywana była z nim wielokrotnie, i słusznie), rapując po drodze: I’m lookin’ at a thousand versions of myself / And we’re all fine as fuck / Say it to my face / Bitch, say it to my face. Jeśli to nie jest najlepsza opowieść o multiwersum w dzisiejszej muzyce pop (a Janelle znamy z opowieści z kluczem SF), to jest to niewątpliwie jeden z lepszych podbudowujących przekazów, z jakimi się w najnowszych piosenkach spotkałem. 

Problem z The Age of Pleasure – jedyny, a i to chyba nie jest problem dla mnie – to fakt, że jest tak krótkie. A właściwie – że brzmi jak gdyby Janelle nagrała cykl świetnych piosenek, tym razem prostszych i lżejszych, w rytmice afrykańskiej lub afrokaraibskiej, ale potem od razu stworzyła z nich medley. Czyli skondensowała do opowieści 32-minutowej, w której motywy zmieniają się szybko jak w kalejdoskopie, niewątpliwej klasy hity (Lipstick Lover) nie wychodzą ponad 3 minuty, a całości słucha się tak płynnie, jak to sugerują pierwsze linijki Float: nie kroczę, nie chodzę, nie tańczę, tylko płynę. Do historii, w której featuringi – nawet takiej postaci jak Grace Jones (nieprzypadkowo dobranej) – sprowadzone są do króciutkich, kilkudziesięciosekundowych wizyt. I w której pozostali goście jasno wyznaczają kierunek: Seun Kuti – kurs na afrobeat, a Amaarae, diablo zdolna autorka wydanej właśnie płyty Fountain Baby – kurs na lekkość. Sama udowodniła, że można płytę zdecydowanie taneczną nagrać dziś z lekkością, prawie na palcach. I dość podobnie mam z The Age of Pleasure: to również rzecz lekka, także pod tym względem nieco odbiegająca od poprzednich nagrań szefowej Wondaland, stale współpracującej tu producencko z Nate’em Wonderem. 

Być może więc ospałe reakcje na ten zestaw to kwestia wymiany publiczności. Część spośród tych, którzy zakochali się w Janelle przy okazji The ArchAndroid, może poczuć niedosyt. Bo nie chce mi się wierzyć, żeby odpychająca mogła być – choćby i dla największych konserwatystów – inna płynność, którą ten zestaw w sobie niesie: płynność tożsamości seksualnej. Seksapil muzyki R&B w tej współczesnej wersji tylko to szerzej otwiera, nie eliminując samego seksapilu. They say I look better than / David Bowie in a Moon Age Dream – zgadzam się z tą obserwacją z tekstu Haute.

Oczywiście, odpowiedzią jest zawsze indywidualny smak. Jako stary fan rocka progresywnego, z jego suitową budową, świetnie odnalazłem się w tym rozbudowanym 32-minutowym przeboju na lato – te wszystkie przejścia między tematami idealnie nadają się dla kogoś, kto łatwo się nudzi, do kogo proste melodie i struktury popowe lepiej docierają w ekstrakcie. Ale myślę też, że parametry naszej oceny muzyki – w XXI wieku ciągle XX-wieczne: żeby była sytość, dużo za nasze wydane pieniądze (gest, który pozostaje z tyłu głowy i w czasach abonamentów), żeby wreszcie było Wielkie Dzieło – nie przystają do rzeczywistości. The Age of Pleasure tym wielkim dziełem raczej nie jest. Ale w tym mgnieniu oka, muśnięciu lekkości, z jaką płynie, Monáe jest rzeczywiście lepsza niż Beyoncé. Ale ponieważ i rzeczywistość jest płynna – żyjemy w płynnej nowoczesności – jutro lub pojutrze może być inaczej. 

JANELLE MONAE The Age of Pleasure, Wondaland 2023