Art Ensemble spod Paryża
Może i ciągle Stany Zjednoczone brylują w jazzie, ale najlepsi wydawcy tej muzyki działają w większości poza Ameryką. W podsumowaniu roku 2022 „The New York City Jazz Record” w odpowiedniej kategorii w pierwszej piątce była ledwie jedna miejscowa wytwórnia: Tzadik. Reszta reprezentowała Europę: ECM, RogueArt, Clean Feed i Fundacja Słuchaj. Zestawienie poznałem dzięki mailingowi tej ostatniej, polskiej firmy, ale dziś posłuży mi jako dobre intro dla prezentacji tej francuskiej. Działający w Paryżu RogueArt ma za sobą rzeczywiście świetny rok, ale nowy też rozpoczyna z przytupem. Od razu przypominając, że drzewiej bywało zasadniczo tak samo: jeśli ktoś, jak Art Ensemble Of Chicago w swoich prapoczątkach, nie pasował do mainstreamowej czy aktualnie modnej wizji grania, często szybciej nawiązywał kontakt z publicznością w Europie niż w USA. W wypadku formacji Roscoe Mitchella podróż do Francji właściwie uformowała tę początkową koncepcję grania – włącznie z przypieczętowaniem nazwy i pierwszymi (dość zaskakującymi z dzisiejszego punktu widzenia, był np. „Paris Match”) tekstami w wysokonakładowej prasie. Widownia okazała się świetnie przygotowana: o kulcie afroamerykańskiego jazzu w Paryżu nie trzeba nikogo przekonywać, a studencka rebelia podgrzała nastroje polityczne, w które muzycy z kręgu AACM się wpisywali. Dodatkowo europejska widownia przygotowana była na bardziej otwartą formę za sprawą tutejszej awangardy. Tutaj więc zaskoczyło to, co później działało przez dekady. I tutaj zespół – już w składzie mocno zmienionym za sprawą kolejnych pożegnań: Lester Bowie, Malachi Favors, Joseph Jarman… – wrócił po pół wieku, by symbolicznie rozpocząć szóstą dekadę działalności.
Wystąpili w podparyskim Créteil na festiwalu Sons d’Hiver na początku lutego 2020 r., czyli w ostatniej chwili – za kilka tygodni nie byłoby to możliwe, bo wstrzymano loty i zamknięto sale koncertowe. A nie był to bynajmniej skład pandemiczny, tylko kameralna orkiestra, 20 osób, z jak zwykle potężną sekcją perkusyjną, ale też smyczkową i dętą. Z dwojgiem wokalistów (sopran i bas) oraz Moor Mother w roli opowiadaczki, mistrzyni ceremonii. Z najstarszych członków Art Ensemble byli oczywiście Mitchell i perkusista Famoudou Don Moye. Z bardzo ważną rolą dla obecnej w zespole od sześciu lat flecistki Nicole Mitchell i z mocniejszą brzmieniową różnicą w stosunku do jubileuszowego albumu We Are on the Edge w postaci tubisty i puzonisty Simona Siegera. Brakuje chyba tylko – dla pełnego efektu – Brigitte Fontaine w roli specjalnie zaproszonej wokalistki na scenie. Teraz Rogue Art ten koncert sprzed trzech już lat publikuje.
Przetrwało jedno: słuchana dziś orkiestra z Chicago dalej robi wrażenie niesamowicie eklektycznej, być może nawet bardziej niż kiedykolwiek. Kto czeka na polirytmiczne partie perkusyjne, doczeka się ich z pewnością, nawet ten, kto oczekuje funku, w końcu usłyszy stary utwór Funky AECO w odświeżonej wersji. Ale najpierw dostaną – w ramach długiego intro – słowno-muzyczny wstęp do całego 100-minutowego misterium, bardziej filharmoniczny niż klubowy, z opowieściami Camae Ayewy i klasycznie szkolonymi głosami wokalistów, a wreszcie długie i dzikie popisy instrumentalnych technik rozszerzonych w Introduction to Cards. To nie jest taka celebracja muzyki afroamerykańskiej, do jakiej jesteśmy dziś przyzwyczajeni przez kulturę popularną.
Jeszcze dalej niż na wspomnianym albumie na 50-lecie idzie to w stronę tradycji filharmonicznej, pchane w tym kierunku zapewne przez wyobraźnię Nicole Mitchell, popisy Siegera, ale też pracę całego kolektywu. Rzecz rozkręca się powoli, ale ma swoją narrację – dochodzi do potężnych tematów z We Are… czy do klasycznego Odwalla, wzruszającego finału dostępnego w wersjach CD i cyfrowej (z niezrozumiałych dla mnie względów to akurat wydawca wyciął na winylu). Kolejność jest jak gdyby odwórcona: od szczegółu, od dobrej ekspozycji poszczególnych składników, po eksplozję wspólnego grania. W każdym razie jest życie w tej orkiestrze, co rusz zasilanej świeżą krwią najlepszych muzyków kolejnych pokoleń – usłyszymy tu przecież i Tomekę Reid, i Juniusa Paula. A cały program przekonuje, że artystycznego ducha poszukiwań u Art Ensemble udało się przechować dłużej niż to bywało w wypadku innych działających przez dekady formacji – może dzięki Mitchellowi, ale może też właśnie dzięki bardzo otwartej formule. Jest to zespół zawsze inny, a jednak ten sam. O czym przypominają już dołączone do płyty notki i przede wszystkim fotografie z pobytu Art Ensemble we Francji na przełomie lat 60. i 70. Ciekaw jestem tej szóstej dekady jak rzadko mi się zdarza w wypadku innych wykonawców.
ART ENSEMBLE OF CHICAGO The Sixth Decade – From Paris to Paris. Live at Sons d’Hiver, RogueArt 2023
Komentarze
Dzięki za zaprezentowanie ostatnich dokonań AEoC (wersja 3.0?). To legendarny nurt we współczesnej jazzowej awangardzie (takie określenie formacji działającej szóstą dekadę to trochę ‚contradictio in terminis’ ale w przypadku wypowiedzi o sztuce nawet paradoksy są użyteczne). Europa szybko stała się przyjazna jazzowi, w szczególności Francja i Paryż (Bird,Miles, Dexter et altera), ale i Niemcy i Skandynawia i Włochy i Benelux i Polska. John McLaughlin mieszka w Monaco. Europejskie wytwórnie płytowe, festiwale, sale koncertowe stwarzają możliwości prezentacji swojej muzyki nie tylko amerykańskim gwiazdom, uznanym i wschodzącym ale i młodym muzykom. To dowartościowuje artystów. Zanim jeszcze dokonała się globalizacja, muzyka już była uniwersalnym językiem. Pozdrowienia.
A ten cały McLaughlin nie mieszka w Maroko bo jest tzw. „tax exile”, uciekinierem podatkowym?