Ocalenia!

Rozbudzony po długiej przerwie przemysł kulturalny kojarzył mi się w tym roku płodnością, tempem i intensywnością z grą Vampire Survivors. Zdaję sobie sprawę z karkołomności tego porównania – uniwersalnych metafor sam przywykłem raczej szukać w książkach czy na dużym ekranie. Tymczasem dziś łatwiej je znaleźć w serialach (choćby znakomitym Rozdzieleniu, które nadrabiam po naszej redakcyjnej dyskusji) i… grach wideo. Wiem też, że nawet w tej materii powinienem mierzyć wyżej i opowiedzieć o – rewelacyjnej skądinąd! – grze Pentiment, zaskakująco kojarzącej się z Imieniem róży i opowiadającej historię artysty zajmującego się iluminacjami ksiąg w późnośredniowiecznym opactwie w Bawarii. W końcu to na jej ścieżkę dźwiękową napisała specjalnie utwór Lingua Ignota. Imponujące jest zresztą to, jak zmieniają się pod względem estetycznym gry wideo i ten rok był, jak się zdaje, bardzo dobry pod tym względem. Nie zmienia to faktu, że moje najlepiej wydane 15 zł w tym roku to Vampire Survivors – czyli niepozorna gra z pikselową grafiką i hordami wrogów napływającymi ze wszystkich stron (o dziwo, nie ma wśród nich tytułowych wampirów). Co takiego w tej grze zobaczyłem? 

Z jednej strony oczywiście czystą dopaminę. Samą tylko gołą grywalność – jak to opisuje środowisko graczy – odartą z fajerwerków i nie każącą sobie zaprzątać głowy jakąś wielką filozofią. Czyżby jednak? Fakt, że coś takiego może napisać jeden Włoch spędzający pandemiczny rok 2020 na bezrobociu (Luca Galante), jest jakoś krzepiący i coś o tym świecie mówi. A fakt, że w ciągu 12 miesięcy od premiery pojawiła się masa podróbek i nawiązań do tej gry, nieźle demonstruje przy okazji obłędne tempo dzisiejszej kultury. Tytuły z przedwczoraj stają się klasykami. A oferta streamowana ze wszystkich stron staje się trochę jak sytuacja głównego bohatera Vampire Survivors. Już zacząłem sobie wyobrażać kolejną przeróbkę – z bibliofilem, kinomanem albo melomanem (do wyboru) atakowanymi atrakcyjnymi propozycjami i bombardowanymi terminarzem premier. Grałbym w to, gdyby nie to, że zasadniczo mam już coś takiego dookoła. A na koniec zdałem sobie sprawę, że ten dynamicznie rozpętany chaos to przecież portret człowieka w późnym kapitalizmie.

Pewnie wyczytałem z tego więcej niż Galante zaszył i powinienem odpocząć przy wolno rozgrywającym się Pentiment, ale przypomniałem sobie, po co ja tu dziś w ogóle (poza nabijaniem licznika wpisów) zajrzałem: otóż życzę wszystkim, żeby nie zalał nas ten strumień nowości w nowym roku, ale żeby to, co do nas dociera, miało odpowiednią słuchalność, grywalność, oglądalność i czytelność. A przy okazji – także poczytność. Bo stojącym po drugiej strony wydawcom i artystom wypada życzyć, żeby znalazł się na to wszystko odpowiednio wrażliwy odbiorca, kto tę masę przesieje, doceni i ocali z niej to, co najlepsze. A wszystkim razem – żeby można było się temu oddawać w spokoju, już bez konieczności zmagania się z wojną, inflacją i społecznymi podziałami.