Koniec świata: zamiast YOLO będzie Szymborska
Zauważyłem, że niektórzy stali komentatorzy tego bloga czują się ostatnio wykluczeni. Tak dużo tu ostatnio było odniesień do lewicowych treści i progresywizmów różnego rodzaju, że nerwowo szukając potwierdzenia swoich poglądów i nie zawsze znajdując je na tym blogu, rzucali ostatnio linkami do antyukraińskiej propagandy albo do sensacji obyczajowych dziennika „Bild”. Ba, syndrom oblężonej twierdzy – którego nabawić się przy słuchaniu współczesnej muzyki, lewicującej w większości, nietrudno – sprawia, że zdarza im się nawet zwracać do innych w liczbie mnogiej. Kochani, bez nerwów. Jeśli nie śledzicie radiowej Trójki, mam coś, co okaże się, mam nadzieję, bezpieczną treścią. Otóż nie dalej jak wczoraj pojawił się tam krótki, ale bardzo ciekawy materiał o Sanah i jej klipach do piosenkowych wersji polskiej poezji, kręconych częściowo na Podlasiu. Zdarzało mi się słyszeć, że dziewięcio-, dziesięcio-, dwunastolatkowie chodzą po szkole i nucą Asnyka, Słowackiego i Mickiewicza. Jest to coś wspaniałego. Może to sprawi, że młodzi ludzie, zamiast powiedzieć „jolo”, powiedzą kiedyś, że „nic dwa razy się nie zdarza” za Szymborską – takie słowa Tomasza Filipowicza z Książnicy Podlaskiej zanotowała reporterka Trójki. Dotarła też do właściciela gospodarstwa agroturystycznego, którego krowy w klipie do Nic dwa razy się nie zdarza przepływają przez rzekę: – Ta pani była bardzo miła. Powiedziała, że od tak czystych i wykąpanych krów piłaby mleko, choć normalnie raczej go nie pija – powiedział o Sanah. Po czym pochwalił jej estetykę: – Takie powinny być teledyski, a nie cudujmy nie wiadomo co, bo to się nie da oglądać.
I to jest moje przesłanie dla tych, którzy spragnieni są mniej ostentacyjnie lewicujących treści. A nawet – być może – odpowiedzi na koniec świata.
Muszę dorzucić ten blogowy wstęp do nowego Briana Eno, bo – choć żywię do niego bardzo ciepłe uczucia, o czym stali czytelnicy wiedzą – przynudza trochę na nowym albumie zatytułowanym Foreverandevernomore. Płytę poprzedzał m.in. singlowy There Were Bells, skomponowany jeszcze na specjalny koncert dla UNESCO grany w Atenach przez Eno wraz z bratem Rogerem. Autor Music for Airports wyszedł wtedy na scenę – było 45 st. w cieniu – by powiedzieć, że jest właśnie w kolebce cywilizacji Zachodu, oglądając jej kres. Cała płyta – nagrana w znajomym towarzystwie Leo Abrahamsa (którego partie gitarowe np. w Garden of Stars budzą skojarzenia z późnym Pink Floyd) oraz Jona Hopkinsa (w jednym z najlepszych – These Small Noises), a także śpiewającej córki Eno, Darli – ma prezentować uczucia autora wobec kryzysu klimatycznego i kroczącego końca świata. I jest to rzecz ciężka – nie w sensie brzmienia czy klimatu, ale bardziej leniwego prowadzenia partii melodycznych i jednak dużej wtórności wobec dorobku Eno, którego wokalne zabiegi harmoniczne (Garden of Stars) znamy, a utwory o elegijnym charakterze komponował i bez takich inspiracji. Może to wszystko wypadkowa tego, że jako multimilioner, a zarazem człowiek o lewicowych poglądach – zdarza się – sam żyje w poczuciu winy? Chciałbym w to wierzyć, choć (żeby nie drażnić tematyką polityczną po takim kojącym wstępie) jego reakcje na Brexit i Trumpa były dziwne, paradoksalnie wieszczył raczej bliskość pozytywnej zmiany. Teraz, po paru latach, wieszczy koniec.
Zestarzała się też odrobinę – znów z całym uszanowaniem, bo to wciąż rozpoznawalny styl – estetyka brzmieniowa Eno. Jeśli chodzi o rozwijające się w wolnym tempie piosenki, ciekawie było na recenzowanej tu niedawno płycie Ellen Arkbro. Natomiast jeśli chodzi o apokaliptyczne napięcie, autor Foreverandevernomore pozostaje w tyle za perskim elektronikiem Siavashem Aminim. Ten na nowej płycie – ponownie niebywale ciężkiej, wręcz przytłaczającej, ale już brzmieniowo – wybrał sobie ciekawego partnera: Eugene’a Thackera, amerykańskiego filozofa – pesymistę i nihilistę, niestroniącego od filozoficznych interpretacji współczesnego horroru – a przy tym poetę i (uwaga) okazjonalnego muzyka, którego interesuje nurt noise. Kto w samej muzyce będzie szukał warstwy lirycznej i partii wokalnych, może być zaskoczony – żeby poczytać teksty Thackera, trzeba kupić fizyczne wydanie, albo zajrzeć do pdf-a załączonego do wydań cyfrowych (gdzie jest enhanced album Spotify, gdy jest najbardziej potrzebny – chciałoby się pożartować).
Dużą część zagadnienia wyjaśni nam jednak dość – przyznaję – fascynujący przegląd postaci, którym dedykowane są poszczególne utwory zestawu. Po pierwsze: Gérard de Nerval – romantyk i samobójca. Dalej: Chūya Nakahara – zmarły przedwcześnie japoński melancholik ze szkoły Baudelaire’a i Rimbauda. Sadeq Hedajat – perski mistyk i egzystencjalista zarazem, tłumacz Kafki, samobójca. Alejandra Pizarnik – argentyńska poetka, znów z okolic „poetów wyklętych”, samobójczyni. Giacomo Leopardi – włoski romantyk, też poeta, pisał o życiu jako niekończącym się cierpnieniu. Wprawdzie zmarł śmiercią naturalną (przed czterdziestką), to zdążył za życia zbudować pesymizm jako spójny system filozoficzny. Mário de Sá-Carneiro – Portugalczyk, dla odmiany modernista, ale samobójca (w wieku 25 lat) jak prawie cała reszta, Zhu Shuzhen – XII-wieczna poetka chińska i nieszczęśliwa małżonka, w Polsce mało znana – popełniła (pradopodobnie) samobójstwo, po czym rodzina spaliła jej wiersze. Jean-Joseph Rabearivelo – poeta z Madagaskaru, tworzył na początku XX w., literacko zmagał się z własnym statusem społecznym we francuskim państwie kolonialnym (na które polskie kręgi kolonialne zbierały za jego życia pieniądze) i walczył o tożsamość kulturową. Popełnił samobójstwo w wieku 36 lat.
Wrodzony pesymizm każe mi widzieć różnice między mrocznym ambientem Aminiego, wsysającym w niebezpieczny wir myśli o pustce, a eleganckimi dość elegijnymi piosenkami Eno. Koniec to nie zawsze to samo, tak jak reakcje muzyków na poezję to nie zawsze to samo. Z tą myślą zostawiam czytelników, licząc na wstrzemięźliwość komentatorów i przypominając im, że w tej sytuacji strefa komentarzy to trochę jak lista meldunkowa.
BRIAN ENO Foreverandevernomore, Opal 2022
SIAVASH AMINI & EUGENE THACKER Songs for Sad Poets, Hallow Ground 2022
Komentarze
A propos młodzieżowych słów roku – właśnie wczoraj ogłoszono to niemieckie, i będą nim załamani zarówno konserwatywni moraliści, jak i germaniści, bo jest nim angielskie smash (as in: zaliczyć kogoś). Miejsce drugie i trzecie są mniej kontrowersyjne: bodenlos (w znaczeniu beznadziejny) i Macher (w znaczeniu powszechnie znanym).
W zeszłym roku wygrał również anglicyzm, mianowicie cringe. Ale czy można się młodzieży dziwić?
Zgoda. To blog związany z muzyką, jednak tematów politycznych nie można uniknąć, albowiem wszystko dziś jest upolityczniane . Jak to ponoć powiedział Voltaire :
,, I dissaprove of what you say, but I will deffent to the death your right to say ” A już szczególnie te poglądy, które nie bardzo pasują do mainsteamowego nurtu. (Roger Waters może coś o tym powiedzieć).
woyt – gwoli ścisłości to słowo,, bodenlos’ oznacza bezdenny, a beznadziejny – hoffnungslos
Panie Bartku,
nie wiem czy to jest politycznie poprawne ale Pani Szymborska to kicz- jak Perfect
spiewa o Beatelsach cyt. ” Jeden kicz „.
Bog zaplac !
0statni Prorok
To ona byla- ktora napisala ksiazke : ” Frau Seidemann ” ?- w 1992 Nagrode Nobla ?
Panie Bartku, ani Pani Hübner, pani Szwarcma, Prof. Hartman, ani Pan Adam nie
publikuja moich wpisow………
ale ze wspomnień własnych.
A ojciec Gregora Gysi- klawisza STASI w Watykanie- Zydzi to najwieksza
szpiegowska organizacja swiata !
Bog zaplac !
0statni Prorok
@rufus -> gwoli ścisłości to słowo,, bodenlos’ oznacza bezdenny, a beznadziejny – hoffnungslos
Cieszę się, że masz słownik, ale tu chodzi o aktualne znaczenie słowa wśród młodzieży (tzw. idiolekt). I w tych okolicznościach społecznych bodenlos oznacza mies/schlecht. Czyli coś jak polski „denny/a/e”, nomen omen.
A z innej beczki – na czym Brian E. dorobił się tych licznych milionów? To tantiemy od Microsoftu za Windows 95?
woyt – haha, ist das wirklich so einfach für Dich? da, irrst Du Dich, aber gewaltig. Ich muß gestehen, daß ich die deutsche Sprache ziemlich gut beherrsche und keine Probleme mit der Bedeutung von Begriffen habe. Versuche mich nicht für dumm zu verkaufen, ok? Sorry, aber Dein Versuch zu erklären im jugendlichen (umgangsprächlichem) Jargon ist auch nicht gerade überzeugend. Grüetzi in die Schwitz
@woyt —> Tantiemy wszelkiego rodzaju, całkiem dużo. Włącznie z niektórymi utworami Bowiego, no i licznymi bardzo dobrze opłacanymi i realizowanymi w ostatnich latach przedsięwzięciami o charakterze multimedialnym. Do tego produkcja: Roxy Music, Talking Heads, U2 etc.
@Rufus
Eeee, nie wiem jaki sens ma wrzucanie tutaj wypracowań po niemiecku, ale cóż – no, bardzo ładnie. Niestety zarówno w „grüezi” jak i w „Schwiiz” są błędy (typowe dla Niemców, jest nawet w jednej szwajcarsko-niemieckiej komedia poświęcona właśnie temu scena), zatem tylko cztery plus zamiast piątki. No chyba że masz zaświadczenie o dysleksji.
Co do tego, jak mówi młodzież, to nic nie poradzę. Sam już nie jestem młodzieżą i tylko relacjonuję. I staram się nie wiedzieć lepiej niż oni, co mają na myśli.
@Bartek Ch
Dzięki! Czyli są jednak jakieś pieniądze w muzyce… Albo były, bo ostatnio mnożą się doniesienia o odwoływaniu koncertów bardzo porządnych artystów z powodu kiepskiej sprzedaży biletów:
https://www.theguardian.com/music/2022/oct/18/risks-rising-costs-and-relentless-demands-why-so-many-musicians-are-cancelling-their-tours
Czyżby model „nie zarabiacie na płytach ani streamingu ale wyżywicie się jakoś koncertami” też już się kończył?
Sanah to chyba też jakaś gwiazda reklam telewizyjnych.
Ja się czuję wykluczony, gdy widzę muzykę na Spotify, a nie na Bandcampie. W związku z tym o Eno mogę tylko napisać, że właśnie pomyślałem, że nie miałbym nic przeciwko powrotowi duetu Fripp & Eno.
woyt -,, Eeee, nie wiem jaki sens ma wrzucanie tutaj wypracowań po niemiecku, ale cóż – no, bardzo ładnie. „. Racja. Właściwie nie chciałem tutaj używać języka niemieckiego, ale mnie sprowokowałeś stwierdzeniem, jakoby używam słownika. Można się czasami zdziwić, nieprawdaż? 🙂
Co do Eno – nie słuchałem całego albumu w całości, tylko wyrywkowo i moje obawy się sprawdziły. Nudy, nudy, nudy. Może poza ostatnim kawałkiem, który trochę odstaje od reszty i zachodzi pytanie : dlaczego cały album nie idzie w tym kierunku? Może już na stare lata brakuje inwencji twórczej? Pewnego ryzyka eksperymentu? Odważyć się na coś świeżego? No i ten dziwny wywiad dla Guardiana? Rzecz jasna, że artyści potrafią być ekscentryczni, kapryśni, ekstrawagantcy, ale ten wywiad był dość kuriozalny.
Zhu Shuzhen
A może te spalone wiersze
To wiersze jakich świat nie widział…
Ten pewno ostatni, albo najpierwszy…
– Zimnego światła czucie i przydział
Gdy „kłamstwo prawdy wykładnikiem”
A miarą talentu sukces, zysk przecie…
Prawdę się liczy dziś, waży, lub klika
– Ptaki ją widzą w ultrafiolecie
mp/ww
Pana Eno dziś też posłuchałem; do „There Were Bells” i do finału powróciłem.
pa pa m