Przyszłość bardziej kompaktowa
Mało kto świętował niedawne 40-lecie płyty CD. To średnio atrakcyjny wiek nawet dla ludzi, a co dopiero dla nowinek technicznych. Poza tym mamy czasy ponownego umasowienia winylu. Ale ukazał się na ten temat długi tekst Adama Bednarka w Spider’s Web. Z dobrym wprowadzeniem w sytuację, gdy spadki sprzedaży CD wyhamowują, a nawet pojawia się tendencja odwrotna. No i miłym dla mnie odniesieniem do moich słów na temat tego, że każda ogłaszana szeroko śmierć nośnika jest początkiem nowego życia. Podtrzymuję te słowa. Nie jestem w stanie wyliczyć tylu powodów, dla których warto kupować kompakty, ile wypunktował ten youtuber (który zresztą regularnie wraca do tematu), ale potrafię podać kilka bardzo ważnych. Jeden z nich wyświetlił mi się w całej pełni, gdy słuchałem 80-minutowej improwizacji 25-osobowej supergrupy Matsa Gustafssona, która w sobotę wykonała Hidros 9 w studiu S1 Polskiego Radia. Grała i NAGRYWAŁA, co dość istotne – bo z tego będzie płyta. Całość pewnie z trudem się zmieści na srebrnym krążku. Na czarny nie ma szans – chyba że po edycji i sztucznym podzieleniu utworu na cztery części. I tu automatycznie zresztą pojawia się drugi, równie praktyczny i chyba jeszcze ważniejszy dla mnie kłopot. To, co się dzieje z cenami winyli w ostatnich miesiącach, jest zwyczajnie chore. I jeśli miałbym do zapłacenia za Hidros 9 ponad 150 zł – a tyle w tej chwili kosztują podwójne winyle – lub 60-70 zł, z całą pewnością wybrałbym to drugie. Trzeci kardynalny powód to dla mnie przestrzeń magazynowa – dla kogoś, kto mieszka w dużym domu pod miastem żaden parametr, ale w mieszkaniu w dużym mieście, przy zawrotnych cenach za metr kwadratowy – nie ma żartów.
Od razu utnę potencjalne komentarze: owszem, zdaję sobie sprawę z tego, że pliki cyfrowe są łatwiejsze w obsłudze i że – przy odpowiednim traktowaniu – pozwalają w tej chwili na najlepszą jakość odsłuchu. Ale jako dziennikarz miewam potrzebę kontaktu z nośnikiem, który ciągle jest często formą docelową istnienia płyty na rynku, zawiera pełną informację graficzną i tekstową (których często brakuje, gdy kupujemy lub otrzymujemy do recenzji pliki), staje się też przydatny w wypadku prezentacji radiowych, albo chociaż ich zapowiedzi, kiedy dobrze coś trzymać w rękach. Stosunkowo łatwo zorganizować kolekcję CD na półkach, a że okazały się prawie tak niezniszczalne jak je reklamowano (perfect sound forever) i ponieważ marzenia o prawdziwie audiofilskich nośnikach to ostatecznie mrzonki, warto spojrzeć na nie praktycznie: jako nośnik wygodny, wystarczający jakościowo i ciągle w miarę tani. A ja podchodzę do zbierania fonogramów czysto praktycznie i nie chciałbym, by i tak dość hobbystyczna działalność, jaką jest prezentowanie muzyki i jej opisywanie, stała się zupełnie deficytowa, szczególnie w coraz trudniejszych czasach. Marzenia i aspiracje warto mieć dziś trochę bardziej… kompaktowe.
Piszę te słowa, słuchając najnowszego zbioru Stereolab pt. Pulse of the Early Brain [Switched On Volume 5]. To bardzo przydatny zestaw dla wszystkich kompletujących dokonania tej grupy i nie wolno się zrażać cyfrą 5 w tytule. Owszem, zbiorów różnych singlowych i epkowych drobiazgów, jakie w ciągu kilkunastu lat zostawiła po sobie ta reaktywowana niedawno formacja, było już dużo, ale to, że ten uzupełnia te wszystkie uzupełnienia o dodatkowe utwory z długiego przedziału czasowego (1992-2008), nie znaczy, że jest mniej potrzebny. Przeciwnie – dla fana Stereolab to wydawnictwo obowiązkowe. Ładne edytorsko (wszystkie reedycje tej grupy zdradzają pasje jej założycieli do kolekcjonowania płyt), świetnie brzmiące i w nowym świetle pokazujące całą karierę brytyjsko-francuskiego zespołu, który powstał na fali przeglądania archiwum kultowych nagrań z lat 60. i 70., a dziś sam wydaje się kopalnią fantastycznych, nadających się do powtórnego odkrywania kompozycji. Bo ten repertuar starzeje się bardzo dobrze.
Pierwsza płyta CD zestawu (który w wydaniu winylowym urósł, rzecz jasna do trzech płyt, co oznacza sumę 175 zł bezpośrednio u dystrybutora, a w wersji kompaktowej też ukazał się w limitowanej, specjalnej edycji!) to najbardziej dziki i repetytywny Stereolab, jaki kiedykolwiek nagrywał. Już same dwa utwory z krautrockowej epki nagranej w 1997 r. z Nurse With Wound (za którą dziś trzeba w oryginale zapłacić jakieś 100 dolarów) są warte tego, by dla nich kupić zestaw. To przykłady najlepszych stylizacji na krautrockową motorykę, jakie nagrywało kolejne muzyczne pokolenie i prawdę mówiąc trochę wstyd, że Tim Gane i Laetitia Sadier nie znaleźli się wśród autorów remiksów na opublikowanym ostatnio nowym wydaniu debiutanckiej płyty Neu! (Varooom!) i Laisser-Faire z wczesnej epki Lo-Fi to z kolei jedne z ładniejszych – i mocniejszych – przykładów wczesnej, bardziej surowej i zarazem rockowej estetyki Stereolab. Tu uwaga dla streamingowców: na platformach czterech nagrań z tej epki trzeba szukać osobno.
Na płycie drugiej mamy więcej drobiazgów. Włącznie z bonusowymi nagraniami z Chemical Chords (w wydaniach brytyjskim i japońskim), w tym świetnym The Nth Degrees i niepublikowaną wcześniej koncertową wersją Cybele’s Reverie z amerykańskiej trasy z roku 2004, w rozbuchanej aranżacji, z sekcją smyczkową i dętą. Szczególną uwagę warto tu zwrócić na mało znany utwór Blaue Milch – o ile całe Stereolab z lat 90. to hołd dla easy listening i krautrocka, to ta kompozycja Gane’a od pierwszych sekund przywołuje perkusyjny styl Moondoga. Dziś dobrze znanego, wtedy odkrywanego przez rynek fonograficzny. Stereolab, poza tym, że stanowili jeden z najlepszych zespołów lat 90., byli też fantastycznymi kompanami w podróży przez dorobek poprzednich dekad. Świetnymi słuchaczami. Pod tym względem – chciałoby się zauważyć – wyprzedzili czasy retromanii.
STEREOLAB Pulse of the Early Brain [Switched On Volume 5], Duophonic 2022
Komentarze
Ode mnie grupa, której do tej pory nie znałem, a którą usłyszałem przypadkowo dziś w radiu i mnie oczarowała. Taki zwiewny indie pop z odpowiednią dozą przestrzennego dżezowania. Ciekawostką jest niewątpliwe iż zespół pochodzi z… Białorusi 🙂
https://youtu.be/_AcEiva70hU
Zupełnie przez przypadek w dniu dzisiejszym dowiedziałem się, że w ostatnich dniach ukazała się po polsku książka o Swans z posłowiem redaktora Chacińskiego. Trochę mnie zdziwiło, że nie było żadnej informacji na ten temat na Polifonii. Proszę na przyszłość zamieszczać chociaż krótkie notki choćby właśnie w celach informacyjnych.
@kowalczyka
Dzięki za informację i popieram prośbę. Już znalazłem informacje, że „Swans. Ofiara i transcendencja” to oficjalna biografia, autor przeprowadził na jej potrzeby 125 wywiadów, a polski przekład ukazał się 28 września. Może autora posłowia jeszcze nie poinformowano o dacie wydania. 😉
@kowalczyka „Trochę mnie zdziwiło, że nie było żadnej informacji na ten temat na Polifonii.”
Był specjalny wpis na fejsie z bardzo stosownym w tym kontekście „drejkowym memem”, żywo komentowany i lajkowany.
@kowalczyka i @Krasnal Adamu –> Cóż, nie chciałem opisywać tego, w czym maczałem palce, i to mocno. Jak pisze @woyt – było na Facebooku, tu mi ręka zadrżała. Ale może nie powinna. Książka Soulsby’ego jest bardzo dobra, porządna, oparta na wspomnieniach różnych osób z kręgu Swans. A moje posłowie zwięzłe 🙂
@ Bartek Chaciński
Precz z bezczelnym brakiem autoreklamy! ;D
Zakładam, że chodzi o profil https://www.facebook.com/polifoniablog – na blogu znalazłem odnośnik tylko do profilu „Polityki”.
Trudno, czekam na jakąś wzmiankę o nowej książce Jarka Szubrychta.
I znowu nie piszę o muzyce z notki, bo nadal nie naprawiłem wieży, bo boję się, że przekroczyłbym 2000 kWh. 😉
„Mało kto świętował niedawne 40-lecie płyty CD. To średnio atrakcyjny wiek nawet d
la ludzi, a co dopiero dla nowinek technicznyc”
Dziś, dla nowinek technicznych cztery lata to śmierć. Dla nowinek muzycznuyh to cztery minuty. Chyba że to są nowinki sprzed 60 lat, wiecznie żywe, a włąściwie – odżywiane. Reanimacje aktualnie przechodzi jeden taki zespół z tamtych lat. Jak mu tam było? Jakoś tak na B… je,je,je.