Fantastyczny Denny Zeitlin [zapasy na drogę, vol. 2]
Nieubłaganie przyszedł ten moment w roku, kiedy trzeba trochę odpocząć od rutyny codziennych wpisów. I jest to zarazem – jak się łatwo domyślić – jeden z najbardziej najtrudniejszych momentów w ciągu roku (urlopy jako niebywale stresogenne, już szczególnie w czasach inflacji, są koszmarnie niezdrowe). Trzeba wymyślić coś, co całkowicie nie odbierze Czytelniczkom i Czytelnikom kontaktu z blogiem. A zarazem nie odbierze do końca autorowi czasu przeznaczonego na wypoczynek. Postanowiłem przygotować trochę kanapek na drogę. Już wczoraj sygnalizowało to hasło „zapasy”. Chodzi o prowiant, który zarazem szybko nie straci terminu ważności – ale też nie zejdzie do poziomu sucharów, bo będzie się składał z płyt fantastycznych, ale archiwalnych. W większości odkrytych zupełnie niedawno. Dziś druga, która na odkrycie czekała od ponad pół wieku. Autorem jest pianista z San Francisco, a przy okazji wykształcony psychiatra, przez lata 60. nadzieja jazzu, przez lata 70. – także bohater świata filmu, autor muzyki do remake’u Inwazji porywaczy ciał z roku 1978. A gdzieś pomiędzy – zapomniany innowator.
Jazzman nagrywający płytę z wykorzystaniem elektroniki to było zjawisko banalne w latach 70., ale nie w 1969 r., kiedy Denny Zeitlin – wówczas już gwiazda magazynu „DownBeat” (trafił na szczyt jednej z list najlepszych pianistów w głosowaniu krytyków) i autor szeregu chwalonych albumów – nagrał The Name of This Terrain. Wyjściowo jest to typowe trio: Mel Graves gra wymiennie na basie elektrycznym i kontrabasie, a George Marsh na perkusji. Tyle że Zeitlin poza fortepianem i organami (charakterystyczne brzmienie Farfisy to ważny składnik tej muzyki) wykorzystuje prototypowy syntezator. To wstęp, pierwszy krok do jego zainteresowania elektronicznymi brzmieniami w przyszłości, a zarazem próba stworzenia atrakcyjnego – jest tu funk, są bardzo duże naleciałości sceny psychodelicznej – cyklu utworów instrumentalno-wokalnych. Zeitlin chciał zatrudnić specjalnego gościa – wokalistę lub wokalistkę – żeby ten cykl zarejestrować, ale w wersji demo zaśpiewał teksty sam. Tyle że jego wykonanie nie spełniało jego założeń. Demo zostało wytłoczone w postaci test pressów, ale ponieważ ostatecznie finalny wykonawca się nie znalazł, a projekt odłożono do szuflady, całość materiału z The Name of This Terrain została zapomniana na długie lata, a nawet dekady, stanowiąc przedmiot spekulacji i legend.
W roku 2003 zmarł Bill Young, współproducent płyty. I wtedy na wtórny rynek trafiła cała paczka owych test pressów, poprzez sklep Armii Zbawienia w Chicago. Oczywiście z miejsca stały się białymi krukami. Wytwórnia Now-Again zaczęła długi i żmudny – trzeba było przełamać niechęć Zeitlina – proces namawiania autora na oficjalne wydanie. W końcu, usłyszawszy po latach wokale – prawdę mówiąc, nie najgorsze – przełamał się i rzecz się ukazała, w superspecjalnej wersji dla subskrybentów (z nieznanymi fragmentami sesji), oraz w wersji jednopłytowej, ale w limitowanym nakładzie. To dość drogie wydawnictwo, lecz można sobie go w całości posłuchać także na Spotify. Wśród typowo hipisowskich motywów i tematów – włącznie z finałowym The Wizard poświęconym Gandalfowi z Władcy Pierścieni – znajdziemy sporo niezłego instrumentalnego grania. Ale przede wszystkim – nawiązania do innego kalifornijskiego epicentrum łączącego psychodelię i jazzrockowe ambicje, czyli środowiska Franka Zappy. I – co dla mnie najciekawsze – po trosze zapowiedź, a po trosze już analogie (grupa Soft Machine w końcu już działała) do sceny Canterbury, jednej z najpłodniejszych i najciekawszych scen środowiska prog-rockowego. I to miłośnicy grupy Caravan we wczesnej inkarnacji powinni tego albumu posłuchać w pierwszej kolejności.
DENNY ZEITLIN with GEORGE MARSH and MEL GRAVES The Name of This Terrain, Now-Again 2022 (nagr. 1969)