Jak Cat Power odkryła przyszłość
Prawie każdy nagrywa covery. Nawet nie tylko prawie każdy artysta – duża część ich słuchaczy również. Parę razy pisałem o dokonującym się właśnie wielkim zwrocie w kierunku ambitnych amatorów, dłużej dokładnie rok temu, zresztą w jednym z ważniejszych dla mnie ostatnio tekstów. Pisałem wtedy o tym, że pandemia, zrównująca warunki działania, jeszcze bardziej zaburzyła obraz tego, kto jest artystą, a kto nim nie jest. Bo jeśli miałbym wybierać, czy kupować dziś NFT artystów, czy może akcje producentów instrumentów, firm od szkółek muzycznych online i serwisów hostingowych dla muzycznych wannabies grających i śpiewających w sypialniach – inwestowałbym raczej w to drugie. Obcowanie 7 dni w tygodniu z gigantyczną szafą grającą streamingu spowodowała, że dodatkowy wysiłek, kiedyś przeznaczany na znalezienie danego utworu, możemy włożyć we własne wykonanie ulubieńców. Dlatego trochę inaczej patrzę dziś na coverową działalność Cat Power. Głos Chan Marshall uwielbiam, jej drugie podejście do piosenek innych wykonawców na Jukebox krytykowałem, chyba głównie dlatego, że przyszło po znakomitym autorskim albumie The Greatest (no i było przecież powrotem do coverów po niezłym The Covers Record). Po trzeciej już coverowej płycie wydanej w ciągu nieco ponad 20 lat, zatytułowanej po prostu Covers, nie spodziewałem się więc wiele, ale odbiega na tyle znacząco od fanowskich wykonań, że warto to odnotować.
Niby klaszczemy tak samo, a jednak oklaskujemy co innego – u fajnego amatora (lub amatorki) z internetu to, że wspiął się na poziom poprawnego wykonania, sprawnie przebiera palcami i porusza się po skalach. U Cat Power szukamy jednak próby uprowadzenia, muzycznego, lirycznego, autorskiego – że takie np. Ramblin’ Man Hanka Williamsa zamieniła w Ramblin’ (Wo)man. A Satisfaction Stonesów – w balladę.
Na Covers takie pozytywne zaskoczenia są. Zgadzam się z Philipem Sherburne’em, że jednym z największych okazuje się Pa Pa Power, oryginalnie nagrane przez Dead Man’s Bones, efemeryczny zespół z Ryanem Goslingiem w składzie. Marshall usłyszała w tym inną piosenkę – emocjonalną, delikatną, ostatecznie bardziej przekonującą. Drugie wydarzenie to rzecz jasna dopisanie melodii zwrotki i fragmentów tekstu Frankowi Oceanowi w jego Bad Religion, w oryginale ze zwrotką melodeklamowaną w stylu Prince’a. Cat Power wyciągnęła też Endless Sea Iggy’ego Popa z okresu New Values. I tu wprowadzając pewne ulepszenia. I Had a Dream Joe Nicka Cave’a zagrała trochę za blisko stylu autora, choć robi to duże wrażenie. Za to mocno przeranżowała Here Comes The Regular The Replacements i odebrała w praktyce utwór White Mustang Lanie Del Rey. Jest też akcent własny, tradycyjny auto-cover (Unhate) – również na tyle różniący się od oryginału, że zasadniczo nie ma na co narzekać.
Te nowe wersje własnych piosenek są zresztą niezłym kluczem odbioru tego, co robi Cat Power. Coverowe życie amerykańskiej wokalistki i gitarzystki to czysty recykling. Bierze to, co trochę już zapomniane, czyści, remontuje, czasem zmieni tonację – z miłością fanowską, ale też z krytycznym podejściem i profesjonalnym dystansem. Ilekroć sprowadzamy na poziom chałupnictwa to, co było kiedyś wielką sztuką, ona z powrotem robi z tego całkiem dużą. I praktycznie nigdy nie chodzi w tym o wykonanie jako takie, te wersje w większości przepadłyby w wokalnym konkursie talentów czy na TikToku, chodzi o pracę nad materią utworu, o przeróbkę oryginału. Marshall odkryła przyszłość w zabawie przeszłością, zrobiła to wcześnie i wykorzystała po autorsku – to może jeszcze nie powód do zachwytów, ale na pewno dobrze wykonane artystyczne zadanie, które okazuje się tym bardziej interesujące, im mocniej zagłębimy się w szczegóły.
CAT POWER Covers, Matador 2022
Komentarze
Nie można ulepszyć czegoś, co jest już doskonałe. A „Endless Sea” to piosenka doskonała, może najlepsza w całej karierze Iggy’ego P. I mówię to jako fan jego przygód i z Davidem B., i Joshem H.
A bo to o to chodzi by „ulepszać”? Czy ktoś może np. „ulepszyć” Billie w tej przywołanej piosnce, pieśni? Ja sobie myślę, że bardziej w tych wszystkich powrotach do pieśni chodzi o „przejrzenie się” w tych zacnych znanych (czy do końca poznanych?) pieśniach, jak w lustrze (a dobrze na pewno w tym procesie lustra nie zbić). Przykład laureata Paszportu Polityki 2021 w dziedzinie „muzyka popularna” pokazuje, że jednak można…
Przyszłości jednak to nie da się przewidzieć, ani zresztą przeszłości jakoś przeinaczyć… Ale i jedno, i to drugie można przecież „lokować w nadziei” przecież… Myślę więc, że bohaterowie zarówno „pierwszej, jak i drugiej Weronki”, albo bohater „Przypadku”, Krzysia Kieślowskiego byli jednakowo bezbronni wobec tego, co się zdarzy… Jednak wpływu ich jednostkowej decyzji, czy coś się w ogóle w ich życiu wydarzy, nie da się pominąć… Ale znów… w „Przypadku” bardziej to widać, niż (zwłaszcza w drugiej) Weronce – cóż po ich decyzji, jakby… właśnie… przypadek – powiedzą jedni, przeznaczenie – powiedzą drudzy… ale i tajemnica, nawet jeśli wierzymy w przypadek, i zwłaszcza… jeśli wierzymy w przeznaczenie.
Można też powiedzieć, że Himilsbach (a raczej Dobrowolski!) za dużo i już na samym starcie… myślał jednak o efekcie, finale swojego angielskiego 🙂 a przecież sam proces nauki (choćby tylko odmiennego języka) może być w swej istocie znakomitym i nadziei lokowaniem, i sama nauka (i siebie) jest już czymś, jest zacnym dobrym stanem… nawet jak się finalnie nie zostanie wielkim zagranicznym aktorem, albo prezesem międzynarodowej korporacji 🙂 pa pa mp/ww