Myślnik podłoga myślnik, czyli —__–___
A pamiętacie, jak Tytus wymyślił coś przypominającego znak „~” jako bezmyślnik? Idea była taka, żeby go stawiać przed zdaniem niemającym sensu. I mogła powstać tylko i wyłącznie w redakcji, czyli miejscu, gdzie cały zespół ludzi spogląda w tekst i zastanawia się, czy jest w nim dywiz czy półpauza. I czy nie warto by czasem zamienić ich na pauzę, czyli myślnik. W większości trafiającej do mnie muzyki – gęstej i atrakcyjnie podbitej dynamicznie, walczącej z każdym przejawem ciszy – brakuje właśnie myślników. Bo ktoś nie odrobił podstawowej lekcji z rytmiki: tak jak potrzebne są w tekście te wszystkie myślniki, dywizy i półpauzy – najbardziej muzyczne znaki przestankowe – bo lepiej niż jakakolwiek inna językowa formuła odmierzają czas, podobnie nieodzowną rzeczą są pauzy w muzyce. Liczyłem więc na to, że duet, który przyjął trudną nazwę —__–___ (spoglądam na to po redaktorsku: trzy dywizy, dwa podkreślniki, dwa dywizy, trzy podkreślniki, ale wolałabym sobie rzecz trochę uprościć: myślnik, podłoga myślnik, podłoga) będzie myślał również kategoriami pauz. I nie myliłem się. Wyszła tak ładna płyta, że muszę o niej napisać, chociaż dobrze wiadomo, że lajków nie zbiera się pauzami.
Muzyka —__–___ (duet More Eaze i Setha Grahama) jest oczywiście trochę narkotyczna, na co wskazuje już tytuł The Heart Pumps Kool-Aid, który starszym słuchaczom skojarzy się zapewne z Próbą kwasu w elektrycznej oranżadzie, czyli literackimi opowieściami o wesołym życiu pranksterów z lat 60. na oranżadce z LSD. Ale jest jeszcze bardziej przestrzenna i odnosi się do tego, w czym ostatnio lubię widzieć futurystyczną wersję kameralistyki: pomysły tak śmiałe, że przeskakują kilka różnych nurtów, niby gdzieś z pogranicza kultury klubowej, ale jednak dynamiką i rozmachem idące raczej w stronę muzyki współczesnej.
Dużo składników znaleźć można w tej oranżadzie. More Eaze (znana z duetu z Claire Rousay) wspólnie z Grahamem i grupą gości, z których najlepsza jest cyberpunkowa recovery girl (do tego jeszcze wrócę) wciągają tu niemal wszystko – partie instrumentów perkusyjnych, rozszerzone techniki dętych, linie wokalne na głębokim auto-tunie, śladowe ilości ASMR, sound design rodem z gier wideo, do tego przesterowane partie smyczkowe, elementy noise’u i minimal music. I wypuszczają całość, w której (uwaga, bo na tym polega cała magia) niczego nie jest za dużo. Gestem godnym Marka Hollisa kreują przestrzeń dźwiękową i eklektyczną, i ażurową. Warkot psa spuszczonego ze smyczy albo innej bestii sąsiaduje tu z czystym pięknem oszczędnie układanych, syntetycznych i akustycznych partii. To gra zaskoczeń i kontrastów, która nie przestaje płynąć w całkiem konsekwentnie skonstruowanych formach.
Wdaje się w to wszystko trochę chaosu i nie jest to płyta wciągająca od pierwszego razu. Mnie przekonały dwa momenty olśniewające. I oba to utwory właśnie z udziałem recovery girl: In Memory of Simon Kingston, a później finałowy From the Valley. Nie chcę porównywać z wzorcem metra wśród olśnień, czyli ze Spirit of Eden, bo to nie jest tego formatu album, ale przynosi podobne uczucie niedowierzania, na zasadzie: Jak to? Nie wiedziałem, że można pisać taką muzykę! Najlepsze partie przetwarzające partie wokalne, które się tu pojawiają – a tego transformowanego nucenia jest mnóstwo – to nie takie, które udają prawdziwe wokale, jak w większości nagrań, które trafiają na listy bestsellerów, tylko takie, które kreują nieistniejące światy. To trochę jak z syntezą dźwięku w ogóle – po latach wychodzimy z etapu naśladownictwa i szukania protez dla niepotrafiących śpiewać raperów znudzonych deklamowaniem. W ogóle mam obsesję – wzmacniającą się ostatnio i nawet tu ostatnio wspominaną, półżartem, przy okazji Kanyego Westa – że idealnym miejscem dla auto-tune’a niekoniecznie są sceny muzyki rozrywkowej, tylko filharmonie, gdzie jako nowe narzędzie wykonawcze wykorzystywany bywa wciąż stosunkowo rzadko. A może już się to zmienia, napisałem coś bez sensu i sam powinienem dostawić bezmyślnik?
—__–___ The Heart Pumps Kool-Aid, Mondoj/Orange Milk 2021, 8/10