Mamrot generacji
Wszyscy się gdzieś poprzesuwali, gdy płytę wydaje Billie Eilish. Chodzi mi oczywiście o to, że niewiele albumów muzycznego środka próbuje dziś, w środku wakacji, rywalizować o uwagę z bardzo oczekiwaną drugą płytą zdobywczyni Grammy, symbolu ostatnich kilku sezonów i autorki tego przeboju z Bonda, który najmocniej w historii wyprzedził samego Bonda. Jako dobrze skrojona – a przy tym niebędąca tylko showbizową marionetką – bohaterka generacyjna Eilish z założenia nie była ofertą dla mnie. I wydana po dwóch latach, chwilę po albumowej „autobiografii” (o której pisałem na łamach POLITYKI), druga porcja jej muzyki po trosze to potwierdza. Poszczególne elementy wydają się wręcz odpowiadać na jakąś niewyartykułowaną, czy też niewymamrotaną potrzebę pokolenia. Ale łatwiej mi trochę zrozumieć 19-letnią Eilish, która staje przed lustrem i w wyznaniu robiącym wrażenie głupiego, ale jednak dość prawdziwym i przecież całkiem typowym dla momentu pożegnania z dzieciństwem zaczyna od tego, że się starzeje.
Zostawmy na boku fakt, że maniera wokalna i tempo mamro-popowych nagrań Eilish – bardzo interesujące w próbce – bywają dla mnie nieznośne i trudne do wytrzymania w większej dawce. A Happier Than Ever przynosi dawkę niemal godzinną i jest zestawem nieco sennym (z zaskakującą końcówką – ale o tym za chwilę). I zostawmy na boku dyskusję o tym, czy poza bohaterki to estetyzacja i próba spieniężenia problemów natury psychicznej (bo o tym wspominałem już przy okazji pierwszej płyty). Zresztą 19-letnia Eilish wydaje się lepiej radzić z operowaniem czytelną ironią, od tytułu płyty.
Happier Than Ever wydaje się ewidentnym dowodem szukania, długo i trochę po omacku, pomysłu na odświeżenie formuły przez autorski duet Billie i jej brata Finneasa. Nie jest to płyta wielka, ale efekty są znacznie bardziej różnorodne niż na debiucie. W wypadku kilku nagrań – takich jak wprowadzające ich styl w rejony techno Oxytocin czy dość jednak drugorzędna, a może nawet niepotrzebna bossa nova (Billie Bossa Nova) – brnie to w dość martwe moim zdaniem i wtórne rejony. Ale już w jeszcze cięższym niż Oxytocin utworze NDA (przechodzącym płynnie w największy jak dotąd przebój z nowego albumu Therefore I Am) brzmi całkiem przekonująco. I o ile np. Everybody Dies robi wrażenie pierwszej, odrzuconej próby piosenki do Bonda, to folkowe Your Power okazuje się bodaj najbardziej przekonującą próbą wyjścia poza dotychczasowe emploi i odsłonięciem innej strony wrażliwości autorki. Kto dobrze się wsłucha w funkujące i osadzone mocno w R&B My Future, usłyszy też przez moment wokale Eilish w najsłodszej, soulowej odsłonie, zamykającej usta malkontentom.
Nowa płyta odnosi się już do dwuletniego okresu wielkiej popularności wokalistki i tego, co się wokół niej działo. Niektóre utwory wydają się niepotrzebnymi obligami sumującymi w warunkach płyty to, co Eilish mówiła swoim rówieśnikom w mediach społecznościowych czy mediach – Not My Responsibility zręcznie sumuje na przykład i przypomina hasła i gesty związane z jej prywatną kampanią przeciwko kompleksom i uprzedzeniom dotyczącym wyglądu, ale utwór z tego zasadniczo żaden. Za to cały finał albumu – z naprawdę zaskakującą piosenką tytułową (niektórzy widzą w tym próbę rywalizacji z Phoebe Bridgers, ciekawie się zapowiada) – budzi spory szacunek. Choć w tej sferze konkurencja jest spora.
Podobny respekt budzi produkcja. Bo z jednej strony nowy album przynosi wyraźniejsze jeszcze niż poprzednik piętno kompresji – pojedyncze perkusyjne brzmienia i przesterowane barwy basu drapią membrany głośników. I oczywiście wiemy, o co chodzi: rzecz będzie lepiej brzmiała na głośnikach smartfonów. Ale też trudno Finneasa złapać za rękę i wmówić mu, że coś z tego nie jest precyzyjnie zamierzonym artystycznym efektem.
Niepokojące jest to, że w warstwie lirycznej album żywi się mocno emocjami związanymi z izolacją i życiem w bańce, w której zamknął Eilish dotychczasowy sukces. Nie przypominam sobie, żeby ten mechanizm kiedykolwiek doprowadził w konsekwencji do czegoś pozytywnego, wydaje się raczej rodzajem błędnego koła emocji. Ale mamy w końcu do czynienia z przedstawicielką innej generacji, takiej, która zamiast krzyczeć demonstracyjnie mamrocze. Pozostaje więc życzyć Billie wszystkiego najlepszego i liczyć na to – proszę wybaczyć dziadowską uwagę, ale mam na to papiery – że jest w tym wszystkim coś nowego także w sposobie budowania kariery i łączenia jej z normalnym życiem, czyli że zmiana wykracza ponad poziom estetyczny.
BILLIE EILISH Happier Than Ever, Darkroom/Interscope 2021, 6/10
PREMIERY PŁYTOWE TYGODNIA
24.07 Eric Griswold Wolf Moon, Room40
24.07 Michał Bąk Quartetto Fortress, Alpaka
24.07 The Joe Harriott Quintet Formation: Live ’61, Jazz In Britain
25.07 Dominique Andre Evasion, Born Bad
25.07 Njomza Limbo, EP
25.07 Pacific 231 & Rapoon Palestine (ext. edit.), Zoharum
25.07 Tomek Chołoniewski Music To Make Your Body Suffer, Bocian
26.07 INAWHIRL (Graewe / Kowal / Dieb13) Streugebilde, Trost
27.07 Lil Ugly Mane Headboard
28.07 Andrzej Baphomet Potrójna korona, thisisnotarecord
28.07 Cofaxx Any Number of Filters
28.07 Kevin Drumm Grey Screen
28.07 Lorenzo Balloni Expectations, Superpang
28.07 Luis Ake Liebe, Mansions & Millions
29.07 Llyr Biome
29.07 Paul Kendall Boundary Macro, Downward
Alex Rex Paradise
Balimaya Project Wolo So, Jazz Re:Freshed
Billie Eilish Happier Than Ever, Interscope
Bleachers Take The Sadness Out of Saturday Night, RCA
Brin & Josiah Steinbrick Bliss Place
Dave East & Harry Fraud HOFFA
DMX Krew Peripheral Visions, Byrd Out
Dot Allison Heart-Shaped Scars
Durand Jones & The Indications Private Space, Dead Oceans
GFOTY Femmedorm, Girlfriend
Honnda Ultimate Rivals: The Court (Original Game Soundtrack), Orange Milk
Horsey Debonair, Untitled
Isiah Rashad The House Is Burning, Top Dawg Entertainment
John Glacier SHILOH: Lost for Words, PLZ Make It Ruins
Kaukolampi We Jazz Reworks vol. 1, We Jazz
King Woman Celestial Blues, Relapse
Komet / Byetone Untitled, Blundar
Laurin Huber Dog Mountain, Hallow Ground
Liz Helman The Yearning
Logic Bobby Tarantino III, Def Jam mixtape
Low Roar Maybe Tomorrow, Tonequake
LUMP Animal, Partisan/Chrysalis
Marcey Yates, XOBOI Culxr House: Freedom Summer, Saddle Creek
Matt Mitchell & Kate Gentile Snark Horse, Pi Recordings box set
Mocky Overtones for the Omniverse, Morr Music
Mosam Howieson Aphelion, Mysteries Of The Deep
Ørganek Ocali nas miłość, Mystic
Paradise Now We Never Die, Tooth & Nail
Piotr Dąbrowski Fantomatyka, Fundacja Nobiscum
Prince Welcome 2 America, Legacy
Qasim Naqvi Chronology, Erased Tapes
Rafael Toral Harmonic Series 3
Ryuichi Sakamoto Minamata, Milan
Sam Mehran Cold Blue, Domino
Silver Rocket Electronics For Dogs, Don’t Sit On My Vinyl LP 180 ltd
Skepta All In, EP
Tangents Timeslips & Chimeras, Temporary Residence
Terra Utopia Terra Utopia, Emotional Rescue
The Band Of Endless Noise Riders On The Bikes, Don’t Sit On My Vinyl LP + 8″ ltd
Torres Thirstier, Merge
VA Antechamber Music, Accidental
Vasconcelos Sentimento Furto, Far Out
We Are Only Human Once Skinless
Yola Stand for Myself, Easy Eye Sound
ZRL Our Savings, American Dreams
Powyższe albumy ukazały się 30 lipca, a jeśli nie, to zostały oznaczone inaczej
Komentarze
Zdrowie artystki!
http://www.winka.net/wino/mamrot-bialy-2146.html
A bardziej merytorycznie, to właśnie mi się skojarzyło, że cała ta Billie brzmi bardzo podobnie do pani Niny Persson i A Camp…
Prince – Welcome 2 America – chciałbym napisać, że warto, ale tylko można. Jakkolwiek patrząc geniusz i basta.
Ogromny hit generacji Permission to Dance (być może chodzi o pandemię, nie dałem rady poza 1. minutę hitu)
https://www.youtube.com/watch?v=CuklIb9d3fI
Gostek Przelotem
30 lipca o godz. 13:09
a tak brzmi Nina Persson ( ex The Cardigans)
Nina Persson – Whole Lotta Love (Live in Stockholm, 2006) – cover
https://www.youtube.com/watch?v=busdLFzxNrc
————
nagroda Polar Prize dla Led Zeppelin
Skoro piątek to dajemy trochę czadu. Amyl and the Sniffers uchodzą za (przynajmniej sami tak twierdzą) za najgorętszy i najgłośniejszy act z Australii. Ramones meets Motörhead. No i te wieśniackie fryzury dodają reszty 🙂
https://youtu.be/Z–D1flPLnk
ozzy – jeżeli już cover Whole lotta love, to nie słyszałem lepszej wersji niż tej od Beth Hart z Live at Paradiso. Aż kipi erotyką i ekstazą
– Te pokemony to jest głupi pomysł twojej generacji – mówię kiedyś do kilkulatki kolekcjonerki pokemonów.
– Nie mojej tylko moich koleżanek.
rufus:
zgoda 100%, Beth Hart imponuje mi swoja wokalistyka ad samego ooczatku jej kariery.
Thanks God and Mr Bonamassa
PS podany cover byl jedynie gwoli ilustracjii
glosu fru Persson.
@ozzy
Nie wątpię, że N.P. jest bardzo utalentowaną wokalistką, chodziło mi o tamten etap jej kariery 🙂
A Camp też zresztą nie leży w kręgu moich zainteresowań. Przelotem 😉 zainteresowałem się zespołem, żeby sprawdzić jak też brzmi oryginał „Charlie Charlie”.