Dziwny, dziwny, dziwny
W każdym tygodniu dałoby się wycisnąć z aktualnej oferty minimalizm w ilościach hurtowych. W tym – choćby z całkiem imponującej płyty, którą nagrali Bonnie „Prince” Billy z Bryce’em Dessnerem. Ale ten prosty kod jest już wszędzie, w półtoragodzinnym utworze, który grał wczoraj Joshua Abrams z zespołem w Pardon To Tu, regularnie w muzyce tanecznej i soundtrackach, coraz częściej w przebojach pop, a bywa, że i u grupy Tool. Jeśli nie powtarzające się i matematycznie ewoluujące motywy, to tendencje do wykorzystywania egzotycznych brzmień, instrumentów perkusyjnych, a jeśli nie te ostatnie, to chociaż iluzje dźwiękowe. W tych trzech zestawach też jakiś pierwiastek tej tendencji się znajdzie, ale zebrałem je raczej pod kątem nieprzystawania do czegokolwiek innego – są nieklasyfikowalne, przedziwne i zaskakujące.
G.S. SULTAN Jeremy, Mondoj 2019, 7/10
Nie wiem, skąd Mondoj bierze autorów swoich płyt, ale gdy tak patrzę na to, co ta wytwórnia w krótkim czasie zebrała, czuję, że dziwność jest główną wspólną cechą. Ich ostatni bohaterowie podążają w ostępy muzyki komputerowej. Króciutki album Amerykanina Roya Wernera – występującego jako G.S. Sultan i posługującego się systemem Max/MSP (z samplami z Setha Grahama, bohatera poprzedniej płyty polskiej wytwórni) – to ożywiona, aktywna materia dźwiękowa, w której motywy syntetycznych wibrafonów, długie partie syntetycznych organów i zapętlane echa występują obok siebie, rozsmarowane w wielu warstwach. Niby to kompozycje kojarzące się z minimalizmem, ale wykorzystywanym bez oszczędzania. Zaskakujące, mylące tropy i prowadzące w najlepszym na płycie utworze Cavewshitler do maksymalistycznej wersji minimalizmu. Trudno zamknąć odsłuch z jednoznacznym werdyktem – za każdym razem coś tu i ówdzie wystaje, jak gdyby działała tu jakaś postać zasady Heisenberga i skupianie się na jednej z cech muzyki powodowało utratę informacji o innych jej cechach. A to, jak słuchamy, wpływałoby na samą muzykę. Dziwne wrażenie i równie dziwna muzyka.
ŠIROM A Universe That Roasts Blossom for a Horse, tak:til 2019, 7-8/10
Tak by mógł brzmieć psychodeliczny folk w wersji słowiańskiej, gdybyśmy na początku lat 70. stanowili istotną konkurencję np. dla Niemców czy Brytyjczyków, a czerpali w sposób naturalny z tego, co dalej na Wschodzie. Surrealistyczne tytuły długich utworów zapowiadają tu muzykę, która skupia, a nawet uprowadza uwagę i gna z nami w niewiadomym kierunku. Ani to współczesny krautrock, ani odnowiony folk, choć przecież z Richardem Dawsonem czy grupą Bitchin Bajas mogliby sobie członkowie grupy Širom podać ręce. Trio tworzą Ana Kravanja, Samo Kutin i Iztok Koren, a lista instrumentów jest tak długa jak ta notka, a obejmuje, prócz oczywistych smyczków i perkusjonaliów także instrumenty przywiezione z Azji, Afryki czy Ameryki Północnej. I różne znalezione przedmioty albo samoróbki. W naszych warunkach to byłby trochę Atman, trochę duet Maniucha i Ksawery, a trochę Małe Instrumenty. Przy czym cały czas nie ma w tym pełnego opisu formacji ze Słowenii. Efekt znów przypomina o czasach nadmiaru – bo wydarzyć się tu może wszystko, podróżujemy w przestrzeni i w czasie – ale też i z minimalizmem mogą się kojarzyć te motywy grane na tanpurze, rubabie czy banjo. Recenzent The Quietus wymachuje wręcz tym minimalizmem jak gdyby próbował się bronić przez zatonięciem w tej pełnej różnych źródeł muzyce. A Słoweńcy uciekają – a to w muzykę dawną, a to na Daleki Wschód, a to w stronę środkowej Azji. Skupiają całą uwagę, a ich szalona muzyka stanowi rewers tego, co robi Joshua Abrams – środki spoza kultury Zachodu stosują nie do budowania transu, tylko do snucia opowieści. Jej dynamika, zmienność i subtelność są bardzo pociągające, niezwykle oryginalne i w żaden trend się wpisują.
TUTTI HARP / WD30 Split „Lust”, Pionierska 2019, 7/10
Pełen delikatności, ale też emocjonalnego napięcia materiał Tutti Harp (Maks Wiśniewski) na stronie A, z głosem Iwony Król w pierwszej części, która właściwie od razu przekonała mnie do zainteresowania się tym wydawnictwem (Patch 1 to utwór na całkiem mocną ósemkę). A z biegiem czasu wciąga coraz mocniej, prostymi i znanymi środkami: mieszaniną dźwięków konkretnych, syntezy, gitar i efektów. Nabiera bardziej mrocznego, dubowego charakteru, niemal jak w nagraniach z Chain Reaction, a w Patch 3 konfrontuje eksperymentalne spojrzenie na przestrzeń dźwiękową i plemienną rytmikę z syntezatorowymi arpeggiami w stylu szkoły berlińskiej. Czyli znowu są ślady minimalizmu w wydychanym powietrzu, ale konsumpcji podlegały też inne składniki.
WD30 (Mateusz Rosiński, strona B) prezentuje początkowo muzykę ambient w bardziej statycznej, bliższej esencji gatunku formule. Równie oszczędnej. W Scale 1 przechodzi stopniowo od schłodzonych do cieplejszych, bardziej naturalnych faktur, ale nostalgiczną podróż zamyka w zgiełku. Dalej podąża w kierunku urozmaiconego i dość ekspresyjnego dynamicznie noise’u, a w końcu – do hałasu o bardziej statycznym charakterze. Nie ma w tym agresji – to cały czas muzyka, która w pierwszej kolejności wypełnia przestrzeń, a w Scale 3 staje się znów – trochę efekciarsko – dynamiczna i pełna przypadkowości. Wspólny jest szum w różnych kolorach jako podstawowy składnik muzyki. Z szumuś powstał, w szum się obrócisz – chciałoby się strawestować Papcia Chmiela. I kaseta, nośnik ciągle chyba uznawany za nieco dziwny, ma w tym przypadku głęboki sens. Ale bez względu na nośniki (na kasecie ukazał się także G.S. Sultan) warto się zderzyć z całą trójką, czwórką, a właściwie to nawet szóstką wykonawców.