Takie okropne, ale jakie udane [+18]
Na początek ostrzeżenie, żeby nie było, że nie przestrzegałem przed czytaniem tego wpisu. Ta płyta jednych obrzydzi, innych obrazi, jeszcze innych zniesmaczy. A nawet ci, którym się spodoba, będą mieli skrupuły: czy wypada się przyznać, choćby nawet przed samym sobą? W tym sensie nowa płyta Legendarnego Afrojaxa Anarcho Porno Gran Turismo jest nie tylko jak międzygalaktyczny festiwal złego smaku, którego granicę mijamy w ciągu paru sekund, ale też jak terapia z Mechanicznej pomarańczy: autor funduje słuchaczowi seans skatologii, wulgaryzmów, obrazowych i brutalnych opisów, który ma służyć jakiemuś rodzajowi oczyszczenia. A może właśnie gwałtownej terapii szokowej. Adresatem jest mężczyzna, któremu testosteron każe udowadniać twardość, odwagę i niewyparzony język, który chciałby bryłę świata ruszyć z posad i przyprzeć do bandy. Afrojax demonstruje, co ta banda naprawdę oznacza, odpowiadając: Męskość do gazu!
Michał Hoffmann, współtwórca legendarnego Afro Kolektywu, zaczyna tu swoim zwyczajem od obśmiania samego siebie. I od przyjęcia do siebie najgorszych epitetów: Mój rap stuleja, mój skład łoniaki – przedstawia się, trawestując Kaza Bałagana. Potem jest już tylko gorzej. Pojawiają się oceny, że taki skrajny gest – nawet biorąc pod uwagę skrajność własnych gestów – musiał wykonać, żeby przyciągnąć uwagę. Moim zdaniem, jeśli to desperacja, to innego rodzaju. Autor Anarcho Porno Gran Turismo, spoglądając na małe przekroczenia, na których zarabia polski hip-hop, pokazuje prawdziwe przekroczenie, na które reakcja będzie zwykle automatyczna: No wiesz, może bez przesady, nie o pedofilskich gwałtach, nie tak obrazowo o seksie analnym, nekrofilii, może bez profanacji krzyża jednak, bez obrażania Jana Pawła II, bez nawiązań do Auschwitz, no i raczej bez szczania na pomnik małego powstańca. Prawdę mówiąc, trudno się po tym słucha jakichkolwiek polskich tekstów hiphopowych, których autorzy myśleli, że są mocni w gębie i całkiem bezpardonowi, a brzmią jak obsada Od przedszkola do Opola.
W tym sensie już samo tylko trzyczęściowe Do gazu zamyka rozgorzałą niedawno dyskusję na temat patriarchalnych przyzwyczajeń krajowego hip-hopu i mizoginicznych gestów całej naszej kultury. Właściwie to nawet ją zatrzaskuje chwytliwym refrenem tego albumu: Nie chowajmy chłopców na chłopców, niech im pały uschną / Wirus męstwa, relikt, jebane oszustwo – i tak dalej. Zaleta i zarazem wada Afrojaxa – także w jego poprzednich produkcjach, które nie zawsze mi odpowiadały – to fakt, że jest tak celny, że odstrzeliwuje puentę od razu, ale tak uparty, że i tak potem strzela dalej. Zdarza mu się więc z tą celnością przeholować, przeciągnąć, zostać na lodzie, powiedzieć coś podobnego po raz trzeci, nie gorzej nawet, tyle że w sposób już słabiej działający (tak rozumiem np. z Mięczaki skrobią patykiem). Ale w każdej minucie tego albumu Afrojax jest przynajmniej tak samo inteligentny co wulgarny, pisze z charakterystyczną płynnością, ze swadą brutalizując po drodze poezje Miłosza i bezczeszcząc narodowe świętości, a to już powinno być wystarczającą rekomendacją do przebicia się przez tandetną okładkę, krzykliwy tytuł i nieco chaotyczne nagromadzenie krótkich skitów, czasem chyba nawet niepotrzebnych.
Warto zaznaczyć, że LA bywa też znowu – jak to bywało częściej w okolicach wczesnego i środkowego Afro Kolektywu – zwyczajnie zabawny. Nie tylko w samych tekstach. W Bieda bieda bieda w błyskotliwy i ostateczny sposób wyśmiewa auto-tune’owych raperów (szukajcie tego, co Bob Marley powiedział kiedyś…). To zresztą drugi ważny klucz do Anarcho… – to płyta z dużym potencjałem parodystycznym, ale nie w sensie pustych śmiechów z poszczególnych konwencji, tylko układająca się w jakiś szerszy obraz nielubianego społeczeństwa. Jak kontynuacja P.O.L.O.V.I.R.U.S.A Kur po latach, w nowej rzeczywistości. Tyle że pozbawiona zupełnie wirtuozerii, co do której Kury miały jednak trochę ambicji. Tutaj mamy odpowiedź na granicy chałupnictwa – choć jednak sygnalizującego poczucie funku – bo miało być w produkcji niechlujnie, bez cyzelowania. Skądinąd zabawne jest to, że jeden z nielicznych obszerniejszych tekstów o tej płycie, na jakie trafiłem, ukazał się w „Estradzie i Studiu” i dotyczy właśnie jej strony technicznej. Czyli temu, co teoretycznie najmniej ważne i miało co najwyżej iść z duchem całości i nie przeszkadzać.
Mimo trudnego początku i tego, że znów nie mogłem słuchać płyty przy dzieciach (nie wiedziałyby nawet, od czego zacząć pytania), udało mi się docenić, a nawet polubić Anarcho Porno Gran Turismo. W zaufaniu powiem więcej: to jedna z moich ulubionych wypowiedzi artystycznych Afrojaxa. Pewnie też najbardziej wyostrzona emocjonalnie, do granicy przesady i – co za tym idzie – najbardziej ryzykowna. Ale kto nie ryzykuje, tego ja nie szanuję. Piękna perfidia autora tej płyty polega na tym, że w walce z maczystowską, patriarchalaną kulturą nie uderza od frontu – jak Siksa – tylko atakuje od tyłu. Jak taki atak może przebiegać, pozostawiam rozgorączkowanej wyobraźni tych, którzy po tę płytę nie zdecydują się sięgnąć (co jakoś tam rozumiem), i doświadczeniom własnym tych, którzy jednak po cichu sobie jej posłuchają, ukrywając się przed najbliższymi, szczególnie kumplami z wojska, pubu i trybuny (do czego jednak jakoś tam zachęcam). Przedsmak tego daje wspomniana już okładka, niechlujna i trochę jednak odstraszająca, jak cała reszta przy pierwszym kontakcie. Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo, miło i przyjemnie. Za to dla sprawiedliwości muszę powiedzieć, że niegłupio.
LEGENDARNY AFROJAX Anarcho Porno Gran Turismo, Wytwórnia Krajowa 2019, 7-8/10
Komentarze
1940-2019
DR JOHN
____
we czwartek, 76 czerwca zmarl Malcolm „Mac” Rebennack, znany jako Dr John. Jedna z najbardziej barwnych postaci kalifronijskiej psychedelii lat 60, ktory potrafil polaczyc ja z muzyka Nowego Orleanu. Fortepian, charakterystyczny glos z niezrouzmialymi czesto slowami ja np „gris-gris, gumba ya-ya”, pelen zaklec rodem z vooddo jak i przedmiotami zwiazanymi z tym kultem.
Egzotyczny wariant psychedelii pogranicza lat 60-70. Kult-muzyk. Debiut albumem „Gris-gris” 1968 pozniej 1972 „Dr John´s gumbo” z tradycyjna muzyka nowoorlenaska
wypelniona rytmami karnawalu i R&B, tribute dla muzykow z tamtego regionu Huey „Piano” Smith czy tez bardziej znanengo Professor Longhair.
New Orlean, jedno z najbardziej muzykalnych miast USA, w ktorym wzrastal pozniejszy Dr John, ojciec jego byl wlascicielem sklepu muzycznego. Stad jego wczesny kontakt z muzyka i artystami tego miasta. Utalentowany nie tylko jako pianista ale i gitarzysta (8-9 lat) gral na fortepianie zafascynowany stylem „profesora” Longhaira, Jako 15 (!) latek byl producentem firmy Ace. Pierwszy hit lokalny juz w 1959 „Storm warning” instrumentalny w stylu Bo Didleya.
Pozniej ze wzgledu na uszkodzony palec (postarzal!) gral wylacznie na fortepianie – zarowno bialy rock´n´roll jak i czarny rhythm´n´blues.
Wczesnie uzalezniony od narkotykow, pare lat w wiezieniu (narkotyki!) i powrot do LA. Muzyk studyjny od Sonny & Cher az po Franka Zappe.
Tu sie zaczyna jego kariera jako Dr John. Ambasador Nowego Orleanu razem ze slynnym producentem Allenem Toussaint i pierwszy komercyjny sukces, hit-singel,
„Right place, wrong time” 1973.
Kariera Dr Johna przebiegala roznie. Lata 80. stagnacja, wystepy ze sztokholmska grupa Madhouse. Wolny od narkotykow. Koncerty z Johnny Winterem.
Ostatni album Dr Johna w 2014, hold wielkiemu Louis Armstrongowi, „Ske-dat-de-dat:
in the spirit of Satch”, o ktorym nigdy wczesniej Malcom „Mac” Rebenack nie wspominal a ktory to cale swoje zycie muzyczne poswiecil Nowemu Orleanowi i ktory rowniez pochodzil z tej samej dzielnicy
Johnny Winter (1944-2014) i Dr John, „Love, life money”
https://www.youtube.com/watch?v=Z4leVqh1ECk
@ozzy –> Bardzo przykra to była wiadomość. Świetne koncerty…
Bardzo kłopotliwa płyta. Dotychczas słuchałem jej trzykrotnie, za każdym razem czując jednoczesne obrzydzenie i przyciąganie – czyli wszystko działa jak powinno. Nie do końca wiem jak jej bronić, a szkoda, bo artystycznie jest udana (choć czasem ekstremalnie/zbyt ekstremalnie).