YouTube jeszcze bardziej muzyczny
Dziś wchodzi do Polski – z dużym impetem – dostępna już w dużej części cywilizowanego świata usługa YouTube Music (a przy okazji jeszcze YouTube Premium). Co to oznacza dla słuchaczy muzyki? Miałem okazję sprawdzić i chętnie się podzielę tym, co usłyszałem. Ale zanim opowiem, jak to działa, zacznę od wrażenia ogólnego. Po pierwsze, cicho nie będzie. Tak samo, a może i bardziej niż inne serwisy streamingowe YT Music ma sprawić, że w tle już zawsze coś będzie grało. Po drugie, pachnie to ostatecznym końcem sprzedaży plików z muzyką. Albo przynajmniej zepchnięciem ich na margines rynku (szczęśliwie jest Bandcamp). Bo Google tym sposobem zalicza niezły gambit: w teorii oprotestowywany przez wydawców i artystów value gap (rozdźwięk pomiędzy tym, ile muzyki się słucha, a tym, ile wpływa do kieszeni twórców) się nieco zmniejsza, bo więcej niż w wypadku darmowego YouTube’a zostanie w kasie biznesu kreatywnego. Z drugiej – ten krok pokazuje, że definitywnie kończą się lata wspierania ściągnięć plików jako formy sprzedaży muzyki. A te przynosiły jednak w porównaniu ze streamingiem całkiem zauważalne, niehomeopatyczne zyski od sztuki. Artyści dostają więc to, czego oczekiwali, choć w praktyce z efektu końcowego przy rocznych rachunkach mogą nie być zachwyceni.
Dlaczego od tego zacząłem? Bo usługa ma pogodzić i zebrać w jednym miejscu dotychczasowych użytkowników Google Play Music (a ta właśnie pliki sprzedaje) i słuchających muzyki użytkowników YouTube’a. Ma być prosta, szybko się uczyć upodobań słuchacza i nie pozwolić mu na to, żeby – nawet poza zasięgiem internetu – stracił kontakt ze swoją ulubioną muzyką. To ostatnie za sprawą stale zapisywanej w urządzeniu playlisty, którą twórcy nazywają offline mixtape, w polskiej wersji: składanka offline. 20 utworów i ok. 80 minut odświeżającej się w smartfonie muzyki w ramach stałego zabezpieczenia, które pozwolą przetrwać ciężkie, a dla niektórych grup pokoleniowych nawet traumatyczne chwile, choćby w tracącym zasięg pociągu PKP. Czyli użyteczna usługa, pod warunkiem, że dostaniemy to, na co mamy ochotę. Moja składanka offline – po całodziennym słuchaniu Tima Heckera, Neila Younga i Jamili Woods oraz po wpisaniu do aplikacji YT Music dość szerokich zainteresowań muzycznych (zaznaczamy ulubionych artystów) – składała się głównie z wpisywanego wśród tych zainteresowań Łony z małymi dodatkami Dawida Podsiadły, Taco Hemingwaya i Toro y Moi. Widać za mało słuchałem, albo algorytm foruje jednak to, co dominuje w tej chwili w sposób bezapelacyjny w statystykach. Z całą pewnością bierze pod uwagę to, co wie o was YouTube – jeśli tak jak ja logujecie się tym samym adresem mailowym. Dlaczego? Bo jako jedną z podpowiedzi dostałem nowy utwór ukraińskiej (!) artystki, której klip oglądałem na YouTube kilka dni temu. A – jak się możecie spodziewać – nieczęsto słucham akurat artystów z Ukrainy. Nasza składanka offline ma się w każdym razie stopniowo zmieniać, tak samo jak podpowiedzi.
Czym YT Music może sobie wyrąbać drogę wśród konkurencji? Na pewno nie wyjątkowością samej aplikacji, która wygląda dokładnie tak jak w roku 2019 wygląda typowa aplikacja do streamingu muzyki. Siłą tej usługi może być integracja z bankiem klipów, koncertów, a nawet coverów zarchiwizowanych w serwisie YouTube. Ma to też swoje minusy – sam się w pewnym momencie zgubiłem: czy jestem w części serwisu zawierającej płyty jak w Google Play, czy może jestem już na YouTubie – i jakiej jakości muzykę w związku z tym dostaję? Ale ja nie jestem typowym odbiorcą tej apki. Targetem są oczywiście dotychczasowi użytkownicy YouTube, grupa ogromna i w większości patrząca na świat muzyki dość użytkowo. Choć przy okazji znajdą bez wychodzenia z aplikacji takie premiery wideo jak najnowszy film Mike’a Millsa zapowiadający nowy album The National, co może być znaczącym bonusem:
Największą zaletą YT Music z punktu widzenia każdego typu użytkownika może być oczywiście to, wokół czego Google budowało wszystkie swoje usługi, czyli wyszukiwarka. Utwory znajdziecie nie tylko po tytule i wykonawcy, ale np. po frazie zawartej w tekście. I shot my baby (opisywane u mnie dziś rano w notce o Neilu Youngu) od razu zaprowadziło mnie do koncertowego wykonania Down By The River. W Warszawie jest wszędzie ten smog – oczywiście do Tamagotchi. Pij tylko mleko – bezbłędnie do Baw się lalkami Andrzeja Zauchy. Sępie miłości – wiadomo gdzie. Spotify tego nie potrafi.
Z drugiej strony, choć trudno ocenić, czym różni się akurat ta baza nagrań (Google Play Music miewało w niej rzeczy, które poza tym pojawiały się tylko na iTunesie i których nie było w streamingu), łatwo przyszło mi odnalezienie braków. Nie posłuchałem sobie na przykład na YT Music nowej płyty Holly Herndon Proto, choć wasz „typowy serwis streamingowy” pewnie ją zna już od piątku. Są za to nowe reedycje Popol Vuh, które opisywałem tydzień temu – a przy okazji można jeszcze znaleźć filmy Herzoga z muzyką grupy. Nie będzie za to osobnej polskiej redakcji krajowej serwisu, ale bank nagrań ma być w pełni zlokalizowany. Po mnogości dominującego wśród wskazań polskiego hip-hopu wnioskuję, że tak jest. I w ogóle dla hiphopowców, świetnie radzących sobie na YouTubie, desant na nowy serwis powinien być łatwy i dość naturalny. Algorytmy będą im sprzyjać.
Szef działu produktów muzycznych marki, T. Jay Fowler, który pracował nad serwisem i w którego krótkiej – choć online’owej – prezentacji brałem udział, jest raczej słuchaczem college rocka spod znaku wzmiankowanego już The National czy The Decemberists, ale zdecydowanie dystansował się do siły kreacyjnej takich usług i narzucania komuś tego, co ma polubić. Twierdził, że YT Music z założenia nie wspiera polityki exclusive’ów. Że wszystko ma być dostępne dla wszystkich, proste, a słuchacz ma zdecydować, który serwis wybierze, kierując się walorami użytkowymi. Czyli odwrotność Tidala. Z jednej strony podejście fair, w duchu „otwartyzmu”. Z drugiej – rzecz, na którą może sobie pozwolić gigant mający skuteczne algorytmy i mnóstwo sposobów na zrobienie z YT Music ważnego streamingowego centrum. Ale czy uda się zagrozić pozycji broniącego swojej marki Spotify? Być może będą po prostu dobrze się uzupełniać, służąc różnym grupom odbiorców. W tej chwili YTM ma wiele wymienionych wyżej zalet, ale mniejszą niż S obudowę społecznościową, no i brak podcastów w najbliższych planach.
Interfejs użytkownika jest prosty, ale cennik już dość skomplikowany. YT Music wchodzi do Polski (teoretycznie dziś wieczorem, w praktyce będzie dostępna we wszystkich urządzeniach z IOS i Androidem najpóźniej jutro rano) w postaci aplikacji i nieźle zoptymalizowanego, równie prostego serwisu www (pod adresem music.youtube.com). Poza postacią darmową, która wiąże się ze sporymi utrudnieniami – nie daje możliwości słuchania muzyki w tle i zawiera reklamy – dostaniemy za 19,99 zł/miesiąc YouTube Music Premium, które umożliwia odtwarzanie w tle bez włączonego ekranu, bez reklam i z opcją pobierania nagrań. A za 23,99 zł otrzymamy abonament miesięczny YouTube Premium, czyli wszystko to, co powyżej, plus funkcje związane z filmami na YouTube (odtwarzanie w tle, bez reklam, pobieranie i dostęp do kanału YouTube Originals). Przez pierwsze 2 tygodnie będzie obowiązywać oferta promocyjna – YT Music Premium lub YT Premium można będzie dostać na 3 miesiące za darmo. Dotychczasowi subskrybenci Google Play Music otrzymają dostęp do YT Music Premium automatycznie. A YouTube Premium będzie miało pakiet rodzinny – za 35,99 zł obdarujemy usługą maksymalnie sześcioro członków rodziny (w wieku co najmniej 13 lat) mieszkających w jednym domu.
Skąd wiedzą, że mieszkamy w jednym domu? Hm, cóż, pytaniem na pytanie: to kto by to miał niby wiedzieć, jeśli nie Google?
A ta cała Jamila Woods, pytacie? Całkiem w porządku, polecam. Szczególnie na długie popołudnie przebijania się przez technikalia i cenniki usług. Lekka, melodyjna płyta, może trochę prostsza i mniej zakręcona niż konkurencja, przynajmniej producencko, ale z bardzo dobrze napisaną soulową ofertą, z której parę wyróżniających się fragmentów – jak Basquiat z udziałem Saby – już wyszło gdzieś na playlisty serwisów streamingowych. Posłuchajcie, bez względu na to, z którego z nich korzystacie.
JAMILA WOODS Legacy! Legacy!, Jagjaguwar 2019, 7/10
Nie nauczyłem się jeszcze embedować całych albumów z YT Music, albo po prostu nie ma takiej możliwości. Ale pod tym linkiem znajdziecie album Jamili Woods w nowym serwisie, o ile wszystko już będzie działać. Na wszelki wypadek załączam tradycyjną wklejkę ze Spotify.
Komentarze
Bardzo mnie to cieszy, bo oznacza, że mogą też spaść ceny w Spotify. Już teraz plan rodzinny jest bardzo atrakcyjny cenowo – na osobę wypada dosłownie kilka zł miesięcznie.
„Skąd wiedzą, że mieszkamy w jednym domu?”
Nikt tego w tym momencie nie sprawdza. Spotify też ma taką usługę (cena 29,99 zł) i zapewniam Pana, że można się umówić na wspólny abonament dzielony ze znajomymi i przyjaciółmi.
@J.E.Baka –> Dziękuję, wiem o tym i bez zapewnień. 🙂 Żart (wydawało mi się, że dość ewidentny) odnosił się do tego, co wie o nas Google, a czego Spotify nie musi wiedzieć.
To jest ciekawe zagadnienie – może Google będzie miało jakieś specjalne metody weryfikacji? Nasuwa się też pytanie, czy się to im opłaca? Wie Pan coś na ten temat?
Mam też inne pytanie – czy pakiet rodzinny za 35,99 zł będzie też obejmować filmy? Bo to by robiło bardzo interesującą ofertę, w której jedna osoba za 6 zł dostaje zarówno streaming muzyczny, jak i filmowy.
Ja już jestem za stary na taką zabawę. Dopiero co odzwyczaiłem się od kupowania płyt (jakby co, to takie okrągłe przedmioty – większe czarne lub mniejsze srebrne, na których zapisana jest muzyka, odtwarzana po włożeniu do odpowiedniego urządzenia 😛 ) na rzecz plików, a tu już kolejna (r)ewolucja.
Dla mnie lepsza empetrucha w garści niż MQA w chmurze.
Poza tym, model subskrypcyjny ma jedną, podstawową wadę – przypuśćmy, że kupuję płyty, pliki, dopóki mam pieniądze. Gromadzę kolekcję. Kiedy z jakiejkolwiek przyczyny nie będzie mnie już stać na kupno kolejnych płyt, wciąż dysponuję swoją kolekcją – mogę jej słuchać do końca życia. Jeśli zaś nie stać mnie na subskrypcję, tracę wszystko.
(tak, wiem że to nie do końca prawda, ale jednak takie mam odczucie).
Na marginesie, zapewne niechcący i w trochę innym („socjalistycznym”) kontekście wymyślił to Lem w Astronautach, pisząc jak to ludzkość poradziła sobie z pędem do gromadzenia dzieł sztuki poprzez udostępnianie ich wysokiej jakości reprodukcji dla każdego gospodarstwa w jakiejś (nie pamiętam dokładnie w tej chwili) wirtualnej formie.
@J.E.Baka –> Nie sądzę, żeby Google wykorzystywało tę swoją wiedzę z zakresu geolokalizacji, ale wykluczyć nie można. Co do pakietu – 35,99 to właśnie muzyczno-filmowy, do YouTube Premium, który zawiera w sobie obie usługi w wersji rozszerzonej. Więc jeśli ktoś czekał na ofertę płatnego kanału wideo YT, to dość atrakcyjna oferta.
@Gostek Przelotem –>Bardzo ciekawa ta uwaga o „Astronautach”. Aż muszę zajrzeć, a jak zaglądałem ostatnio, to jeszcze nie było w powszechnym dostepie www, więc już trochę zapomniałem. 🙂
Korekta na konto sklerozy – nie mogę znaleźć tego fragmentu w „Astronautach”. Może to był w takim razie „Obłok Magellana”? (Też podróż rakietą).
Obłoku nie mam na półce, nie mogę sprawdzić 🙁
Ale na pewno taka idea jest przez Lema opisana.