Harfistka poszukiwana i odnaleziona
Wieloletni szef działu kultury „Polityki” Zdzisław Pietrasik zwykł przy omawianiu kandydatów do Paszportów przypominać, że powinniśmy poszukać wreszcie jakiejś harfistki. Nie ma go już z nami od ponad roku, ale mam wrażenie, że znalazłem wreszcie tę poszukiwaną harfistkę, zgubioną najprawdopodobniej jakąś dekadę temu, gdy grała z orkiestrą Teatru Wielkiego i kończyła Akademię Muzyczną im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Tyle że – jak to zdolni klasycznie wykształceni muzycy – czmyhnęła szybko kontynuować studia za granicą, później słuch o niej zaginął, a teraz pisze o niej entuzjastycznie świat jazzu. I wielokrotnie pada w tym kontekście nazwisko Coltrane.
Właściwie to Alina Bzhezhinska jest Ukrainką, choć dorastała tuż za polską granicą (a podejrzewam, że utwór Lemky z jej najnowszej płyty rzuca dodatkowe światło na pochodzenie), a później w Warszawie się uczyła, co pewnie wystarczyłoby na Paszport Polityki – ale pod warunkiem, że wiedzielibyśmy, dokąd ze swojego czysto klasycznego świata zmierza. A szła krok za krokiem w kierunku jazzu, najpierw przenosząc się do Monachium, później do Arizony – pod skrzydła zmarłej niedawno harfistki Carrol McLaughlin. Stamtąd wróciła do Londynu, by ostatecznie przypieczętować swój muzyczny kierunek, poznając saksofonistę Tony Kofiego, a z innym – Shabaką Hutchingsem – grając przy pewnej okazji Blue Nile z repertuaru Alice Coltrane. Dlatego dziś stoi na czele kwartetu, z którym gra muzykę Coltrane’ów, własne utwory i improwizacje. Prezentację jej możliwości – o czym niezależnie od siebie można wyczytać w „Jazzwise” i „The Wire” – przynosi album Inspiration.
Zespoły, które grają muzykę w duchu późnego Coltrane’a i jego żony, to jedna z ciekawszych kategorii swoistych cover-bandów. I jedna z bardziej potrzebnych. Hołd dla Alice Coltrane złożony przez harfistkę to już zjawisko nieco rzadsze. I już to sprawia, że warto się zainteresować: w grę wchodzi indywidualny styl, rozwój techniki gry, a do tego swoboda w podejściu do oryginałów – bo niby Wisdom Eye i klasyczne Blue Nile, czy nawet fenomenalna Journey in Satchidananda to po prostu nowe interpretacje, ale już Los Caballos, fenomenalne skądinąd w swojej rytmice, to kompletnie przearanżowany utwór Alice Coltrane. W oryginale mieliśmy organy, tutaj – saksofon z harfą. A spięte klamrą repertuaru Coltrane’ów (jest jeszcze After the Rain Johna z albumu Impressions, oczywiście wzbogacone o harfę) zostają utwory autorskie Bzhezhinskiej i pięciominutowa improwizacja jej zespołu – też idące w kierunku wczesnych albumów Alice Coltrane. W improwizowanych fragmentach błyszczy Tony Kofi, w którego grze słychać, że kontrola nad brzmieniem przychodzi mu z olbrzymią lekkością. Wspomniany już utwór Lemky, najdłuższa z kompozycji Bzhezhinskiej z motywem ewidentnie inspirowanym melodią ludową, ma z kolei w sobie coś z ducha Komedy. I może odstaje od reszty stylem – ale nie klasą. To jest to coś, za co należałoby harfistkę nagrodzić. Tyle że w międzyczasie przekroczyła już tyle kolejnych granic, że nie ma sensu próbować jej zatrzymać w naszych rejonach. Można się co najwyżej udać do niej na naukę – aktualnie wykłada w Królewskim Konserwatorium w Szkocji.
Oczywiście argumenty klasy wykonawczej w tym wypadku (tak jak przy muzyce Johna Coltrane’a) nie wygrają z argumentem wielkości samej muzyki. Repertuar Alice Coltrane to jedna z tych rzeczy, które najłatwiej byłoby mi sklasyfikować jako kwintesencję piękna w muzyce. Kwintesencję pozytywnej, uniwersalnej siły, jaką muzyka w sobie ma. Dlatego przy dobrym wykonaniu nie ma prawa nie wyjść.
ALINA BZHEZHINSKA Inspiration, Ubuntu Music 2018, 7-8/10