Uchodźcy wewnętrzni w Krakowie
O śmierci Juliusa Eastmana nawet jego dawni przyjaciele dowiedzieli się z gazety – po ośmiu miesiącach. Śmierć Moondoga amerykańskie gazety odnotowały z kilkudniowym poślizgiem. Pierwszy zmarł na serce w Buffalo, przewieziony do szpitala jako bezdomny. Drugi był bezdomnym z wyboru przez niemal 30 lat i – jako że róg ruchliwej nowojorskiej Szóstej Alei wykorzystywał z dnia na dzień niczym scenę, stojąc w hełmie wikinga i z włócznią w ręce – paradoksalnie to właśnie dawało mu rozpoznawalność. Zmarł w szpitalu w niemieckim Münster, otoczony w sumie bliskimi ludźmi, ale zapomniany przez publiczność w USA. Pierwszy był rozpolitykowanym czarnoskórym gejem w świecie kompozycji współczesnej, drugi przyjechał do Nowego Jorku jako 27-latek z dalekiej prowincji, w dodatku niewidomy, wchodzący w świat kompozycji późno. Mimo że ważne osobistości – jak polski dyrygent Artur Rodziński – wcześnie rozpoznawały jego talent, dla większości pozostawał ekscentryczną maskotką. 26 września spotkają się w Krakowie jako bohaterowie festiwalu Sacrum Profanum – z kręgu tych bardziej popularnych po śmierci niż za życia.
O Moondogu, czyli Louisie Thomasie Hardinie (1916-1999), na Polifonii pisywałem już parokrotnie, świętując w zeszłym roku stulecie jego urodzin specjalną jubileuszową playlistą. Pamiętam jednak dobrze pierwszy kontakt z jego kompozycjami – zawsze rysowanymi delikatnie, mającymi w sobie nutę naiwności – choć już nie prymitywności – ale zarazem zgrabnie łączącymi ducha bebopu (genialna muzyka saksofonowa M. na końcu wpisu) i muzyki dawnej. Miałem wrażenie, że są mi dobrze znane, że to jakiś standardowy repertuar, choćby jeszcze wtedy trudny do skompletowania. Za sprawą niekonwencjonalnych pomysłów, konstruowania nowych instrumentów (oo, trimba, yukh) czy inspirowania się przez niego brzmieniami nowojorskiej ulicy klasyfikowano Moondoga zwykle do grupy wielkich indywidualistów, oryginałów amerykańskiej muzyki współczesnej – gdzieś obok Conlona Nancarrowa czy Harry’ego Partcha – ale czasem, może trochę z lenistwa, zapisywano zaocznie do grupy minimalistów.
Minimalistą był już z całą pewnością Julius Eastman (1940-1990) – pod każdym względem, nawet pokoleniowym. Tyle że – jak pisał kilka miesięcy temu Alex Ross na łamach „New Yorkera” – ten jego minimalizm szedł ścieżką nieco inną niż reszta nurtu, który po tym, jak stał się ostatnią wywołującą skandale rewolucją XX-wiecznej muzyki, szybko przeszedł na pozycje kanonu i muzyki niekontestowanej, a nawet (to już od siebie dodam) komercyjnej i salonowej. Eastman, który łączył kariery kompozytora i wokalisty (a zaczynał jako pianista – i tu był polski wątek: nauczyciel Mieczysław Horszowski), z czasem przestał liczyć na jakąkolwiek wielką karierę. Trudno było bowiem o przebicie się z utworami podbudowanymi ideologią walki o prawa podwójnej mniejszości, do której się zaliczał (tytuły Gay Guerilla czy Evil Nigger – oba z lat 70. – już zasadniczo streszczają kłopot, powyższa mowa zarchiwizowana na YT sugeruje wręcz gotowość przelania krwi dla sprawy), a prowokacje w rodzaju tej z zaproszeniem i rozebraniem na scenie młodego mężczyzny podczas koncertu Song Books Cage’a, też nie otwierały mu drogi do filharmonii. Niełatwo było ją utorować także poprzez współpracę z artystami pokroju Arthura Russella, który sam w sobie był raczej outsiderem. Skończyło się tak, że Eastman uważał się ponoć za męczennika i – jak powtarza za jego zeszłoroczną biografią Ross – w bezdomność wpędziły go nie tylko alkohol i narkotyki, ale też próba nauczenia samego siebie pokory.
Eastman z Moondogiem byli więc uchodźcami wewnętrznymi jako artyści totalnie bezkompromisowi. Ten drugi w nie mniejszym stopniu – zasłynął na przykład tym, że gdy na początku kariery zaproponowano mu uczestnictwo w telewizyjnym show, nie zgodził się ze względu na to, że oznaczałoby to dla niego jako dla twórcy kontakt z pieniędzmi. Teraz za jednego i za drugiego (kompozycje Eastmana odnajdywano przez lata w procesie właściwie detektywistycznym) liczą pieniądze – po raz pierwszy znaczące – osoby trzecie. W wypadku Eastmana brat (ciekaw jestem, jakie były miedzy nimi stosunki za życia Juliusa), w wypadku Moondoga – niemiecki prawnik wyznaczony przez zmarłą przyjaciółkę artysty.
W wypadku Eastmana fascynujące jest samo stopniowe odkrywanie utworów, które nagrali niedawno także polscy muzycy – Lutosławski Piano Duo oraz Joanna Duda i Mischa Kozłowski. W Krakowie usłyszymy grupy Apartment House i Arditti Quartet oraz najsłynniejszych interpretatorów twórczości Eastmana – grupę S.E.M. Ensemble pod dyr. Petra Kotika. Wszystkie utwory – co szczególnie nie dziwi w tym wypadku – to polskie premiery. Będzie jednak kompozycja, której nagranie pojawiło się, i to tylko w wersji cyfrowej, niewiele ponad miesiąc temu, czyli Joy Boy. Pochodzi z Composers Forum w Albany z 1974 roku, zostało wykonane przed długim Femenine i można je odbierać jako rodzaj singla poprzedzającego obcowanie z większą formą, a utrzymanego w podobnym duchu, może nieco bardziej zwiewnego i bezpretensjonalnego, w centrum uwagi umieszczającego partie wokalne. Jedna i druga są przykładami wczesnych utworów Eastmana, oddalających się od minimalizmu w wersji bardziej suchej i klinicznej w kierunku jego organicznej odmiany (pojęcie sam kompozytor wyjaśnia w linkowanym wyżej klipie). Dystrybuuje tę cyfrową wersję odpowiedzialna za CD Femenine fińska wytwórnia Frozen Reeds.
Moondog pojawi się w programie SP – znacznie szerszym w całości, bo wśród wątków mamy jeszcze m.in. rumuński spektralizm, afrykańskie ścieżki Steve’a Reicha, utwór Eliane Radigue, bardzo atrakcyjny wieczór duetów na początek itd. – w dwóch odsłonach. W koncercie Tribute to Moondog, z m.in. Raphaelem Rogińskim i Natalią Przybysz w gronie wykonawców, oraz w wersji madrygałowej, zaproponowanej przez formacje Dedalus i Muzzix Ensemble. Tę pierwszą mogę sobie tylko wyobrazić, co do drugiej, pewność, że będzie to świetna okazja poznania kompozytorskiego dorobku, daje zeszłoroczny album, który zresztą umieściłem już w linkowanym wyżej wpisie urodzinowym.
Samo wejście do strefy dyskomfortu, jak reklamuje się festiwal – i czego przynajmniej w stosunku do Moondoga i Eastmana nie należy się bać – w pewnym sensie ułatwiać będziemy na miejscu z red. JH, więc do usłyszenia w Krakowie.