Gdy jedynym Niemcem jest Hans Zimmer
Konsekwencja, której zabrakło mi w Baby Driverze, jest w dużych ilościach w Dunkierce Christophera Nolana. Z tym filmem wiąże się jedna z najzabawniejszych dyskusji polityczno-historycznych bieżących wakacji – o tym, że „jak on mógł, ten Nolan, nie wspomnieć o Niemcach”, że „jak on mógł Niemców nie pokazać”, że wreszcie „tam równie dobrze można by wstawić UFO”. Do tego oskarżenia o poprawność polityczną itd. Zdziwiło mnie, że nikt z dyskutantów nie zna dość podstawowego narracyjnego zabiegu, który służy spotęgowaniu zła, a polega na tym, by tego zła w ogóle nie pokazywać, żeby budować suspens na trzymaniu go z daleka od widza. Poznałem nawet takich, którzy uważali, że słabość jedynki Obcego Ridleya Scotta – jednego z najlepszych filmów grozy w dziejach – polega na tym, że nie wytrzymał i jednak na chwilę pokazał. Otóż w Dunkierce Nolana konsekwentnie nazistów nie ma na ekranie, przez co są mocniejsi i doskonalsi niż kiedykolwiek. Ich zwycięstwo w tej bitwie jest nieuchronne, można tylko na lądzie, morzu i w powietrzu wykorzystać czas – ulubiony element filmowy Nolana – żeby zmniejszyć straty. Jak w oryginalnych wydarzeniach z roku 1940, które w POLITYCE kapitalnie opisał Łukasz Wójcik, uświadamiając mi przy okazji, że nie ma ważnego historycznego motywu, którego by u Nolana zabrakło. Jak zwykle ten filmowy czas – a mamy tu właściwie jedną poszatkowaną nieco czasowo (ogarnięcie tego wbrew pozorom zajmuje trochę czasu) sekwencję na trzech planach, z pięknym, ale mało urozmaiconym tłem i ledwie zarysowanymi postaciami – pomaga Nolanowi układać muzyka.
Tu mamy sytuację odwrotną niż w Baby Driverze. Ścieżka dźwiękowa Hansa Zimmera jest poza filmem właściwie bezużyteczna. Waga takich tematów jak lodowato statyczny Shivering Soldier czy za chwilę poddany obłąkańczemu tempu pędzącego stopera Submarine polega na tym, że pozwalają reżyserowi jeszcze mocniej rozciągnąć scenę, która fizycznie nie mogła być dłuższa – bo skutkowałoby to nudą – a przyspieszyć scenę, która w filmie jest całkiem długa, żeby podkreślić to, jak szybko toczą się wydarzenia. Zimmer z Nolanem tworzą od lat zgrany team – pierwszy aż momentami zbyt chłodno konstruuje ujęcia, a drugi aż do przesady pompuje adrenalinę, co jednak świetnie się uzupełnia. I mam dystans do wyrobniczego momentami charakteru muzyki ilustracyjnej Niemca, ale to, co jeszcze u niego robi wrażenie, to umiejętność szybkiego uczenia się od młodszych kolegów po fachu. W Dunkierce wykorzystuje elementy elektroniki, jak gdyby pomagał mu w studiu Ben Frost, a smyczkom każe grać obłąkańcze pętle niczym u Jonny’ego Greenwooda. Współpracuje też (podobnie jak przy Ukrytych działaniach) z młodszym kompozytorem Benjaminem Wallfischem, a w nieco pompatycznym finale (który pewnie dzieli odbiorców filmu jak nic innego) wykorzystuje utwór Edwarda Elgara, żeby było na patriotyczną nutę. I ma znów nominacje do największych nagród filmowych jak w banku, choćbyście nie chcieli pod żadnym pozorem słuchać tego w domu. Rzecz w tym, że trzymający od początku do końca w najwyższym napięciu film Nolana – mimo tej „klipowości”, mimo względnego oddalenia, rozproszenia bohaterów i niewielu dialogów – bez odmierzającej czas muzyki Zimmera sam w sobie byłby bezużyteczny.
Minimalistyczny w podejściu do całego filmu Nolan postawił na jednego Niemca, ale za to wybrał właściwego.
HANS ZIMMER Dunkirk. Original Motion Picture Soundtrack, WaterTower 2017, 6/10 (film rzecz jasna więcej)