Kaseta magnetofonowa powoli wychodzi z mody
Patrzycie na te wszystkie winyle w dyskontach i zastanawiacie się: co następnego w tych koszach wyląduje? A widzieliście Strażników Galaktyki? To taki nowy szał na poziomie filmów z lat 80., za kilka tygodni wejdzie do kin część druga, więc powinniście być na bieżąco. Otóż rzecz jest historią o superbohaterach (banał) i zarazem zabawną (zdarza się) opowieścią sf (jakich wiele), do której jednak przyciąga postać głównego bohatera, Star-Lorda. Jego ukrytą mocą jest to, że mimo jakichś trzech dekad życia, lat świetlnych gwiezdnych podróży i wiader zużytej amunicji przechował w idealnym stanie pierwszy model walkmana Sony, za który na eBayu dostałby dziś równowartość paru tysięcy złotych. I kasetę magnetofonową, składankę starych przebojów (winyl z zawartością tej kasety, a zarazem ścieżką dźwiękową filmu, jest jednym z bestsellerów muzyki sprzedawanej na winylu – od kilku lat), którą dostał od matki i która stanowi dla niego jedyną pamiątkę po Ziemi. Możecie się śmiać, ale ta filmowa seria nie ma racji bytu bez tego starego kaseciaka, więc podobno twórcy stawali na głowie, żeby zabezpieczyć odpowiedni zabytek do drugiej części. Jeśli kilka odcinków masowej serii o Strażnikach… nie podkopie mody na kasety, zrobi to ktoś inny.
Na przykład Selena Gomez. To jest ta amerykańska gwiazdka, o której poczytacie więcej na Pudelku niż tutaj – aktualnie bierze (podobno) ślub z gwiazdą reklam H&M The Weekend. I zbiera na ten ślub pieniądze z emitowanego właśnie na Netflixie serialu Trzynaście powodów (13 Reasons Why), którego jest producentką. Historia opowiada o nastolatce, która popełnia samobójstwo (nie zdradzam wiele, bo to jedna z pierwszych informacji w filmie), lecz zostawia swoim rówieśnikom wyjaśnienia, z całą tytułową serią powodów na… tak, zgadliście – na siedmiu kasetach magnetofonowych. Bez kasety, retro-nośnika prawie wymarłego, trudnego do odtworzenia i skopiowania (sic!), ale jednak ciągle obecnego i wykorzystywanego w sferach, które uchodzą za alternatywne lub artystyczne (o charakterze powrotu kaset pisałem pięć lat temu w POLITYCE), trudno byłoby sobie wyobrazić ten kolejny oparty na sentymencie serial. Może średnio porywający, ale z zadatkami na masową popularność.
Cassette: A Documentary Mixtape – Official Trailer from Zack Taylor on Vimeo.
Nie chcę się tu rozpisywać o całym zjawisku, bo po pierwsze – pisałem pod powyższym linkiem, po drugie – będziecie mieli okazję tę historię obejrzeć w świeżym, stworzonym za pieniądze z crowdfundingu dokumencie Cassette, który pokaże w Polsce majowe Docs Againt Gravity. Ja już widziałem i poza oczywistym trafieniem w swój czas jest to porządnie zrobiony film, więc warto. Jeszcze do tego wrócę na Polifonii.
Na razie chciałbym zauważyć z obawą, że tego typu znaki mogą sygnalizować początek końca spontanicznej zabawy z kasetą. Za chwilę Sony wypuści pewnie replikę tego oryginalnego walkmana (już dawno by to zrobili, gdyby mieli odrobinę refleksu), a światowe koncerny sprowadzą z Nigerii najlepsze linie produkcyjne do kopiowania kaset i wznowią masową produkcję. A panią z pokazanej w filmie Cassette kopiarni National Audio Company, która tak pięknie opowiada o sprawdzaniu jakości taśmy na węch (kto się raz porządnie sztachnął porządną chromówką, nie zapomina), zastąpi pewnie automat i czterech menedżerów sprzedaży. Nie wierzę w taką hossę jak przy winylu, ale wygłodzony mikrowpłatami ze streamingu biznes płytowy upomni się i o ten skrawek rynku.
Co wtedy zostanie niezależnym? Kompakt. Coraz mniej modny i tani jak chyba nigdy. A wreszcie CD-R, czyli stosunkowo nietrwały nośnik dla ubogich, na którym można wypalać dowolne cuda w praktycznie dowolnych, najmniejszych nawet nakładach. Tak jak nowy polski label 1000Hz, który dziś właśnie wypuścił materiały dwóch nowych zespołów w swoich barwach – Tonga Boys i Kukaya z Malawi, niewielkiego państwa we wschodniej Afryce. To wydawnictwa o charakterze etnomuzykologicznym, proszę się tym jednak nie zrażać. Za pokrytymi kolorowym nadrukiem i opakowanymi w charakterystyczną folię CD-R-ami (nie wiem, czy są w stałej sprzedaży – na Bandcampie dostępna jest wersja cyfrowa) kryją się nagrane na miejscu sesje. W wypadku Tonga Boys – surowe i przynoszące lokalną transową muzykę taneczną bazującą na brzmieniu bębnów djembe. Momentami jest to twórczość bliska już moim zdaniem angolańskiemu kuduro, tworzonemu w sumie na podobnej szerokości geograficznej. Niby prymitywna, ale korespondująca na swój sposób – biednego DIY rodem ze slumsów – z muzyką taneczną tworzoną na Zachodzie. Większą sensacją jest dla mnie Kukuya – zespół z północnej części kraju kierowany przez Emmanuela Mlongę Ngwira, w którym chodzi o prastarą tradycję wprowadzania w trans o leczniczym charakterze. To zamienia się we wspólne śpiewanie na głosy (podzielone na chóry męskie i żeńskie) z delikatniejszą perkusyjną oprawą, którą często tworzą tylko dzwonki lub gwizdki i klaskanie – z akcentami rytmicznymi kalkowanymi tak chętnie w figurach pisanych przez minimalistów. No i z tekstami o ewidentnie edukacyjnym, a przynajmniej pouczającym charakterze. Warta uwagi jest w pierwszej kolejności środkowa część tego materiału z takimi utworami jak WeMalawi Tichenjere HIV/AIDS czy Kamchocho.
Kukaya to zespół, który – jak opisuje Piotr Cichocki, stojący za tymi nagraniami – można porównać ze zjawiskami współczesnych formacji reinterpretujących tradycję, trochę na zasadzie Kapeli Ze Wsi Warszawa. Ale z mojej perspektywy to ciągle muzyka o bardzo surowej, naturalnej sile. Ciągle ma też podobno ślady szamańskiego działania. Misternej polifonii Ng’oma na Visekese – kolejnego obowiązkowego utworu na tej płycie – Cichocki radzi więc słuchać z ostrożnością. A zasadniczą wartością dodatkową w wypadku nagrań grupy Kukaya są moim zdaniem dźwięki otoczenia i spontaniczne formy zaangażowania osób postronnych, sąsiadów, całe uchwycone tu tło (no i jeszcze fakt, że dochód ze sprzedaży płynie do Afryki). Nośniki mogą wychodzić z mody, ale w tym kapitalnym nagraniu słychać pewną wciągającą niezmienność.
TONGA BOYS Tiri bwino, 1000HZ Records 2017, 7/10 bc
KUKAYA Kuakaya 1: Ukhaliro, 1000HZ Records 2017, 8/10 bc
Komentarze
Jestem fanem formatów cyfrowych. iTunes (nie jest to kryptoreklama) jest dla mnie perfekcyjnym odtwarzaczem muzyki, bije CD, gramofon i kaseciaki na głowę. Chodzi mi o porządek i pojemność – co innego pozwoliłoby mi mieć piękną playlistę Miami Vice, gdzie mam ponad 400 utworów z pięciu sezonów serialu plus instrumentale Jana Hammera ? Które inne medium pozwoliłoby mi skompletować i ułożyć playliste złożoną ze sporej części utworów wykorzystanych w programie SONDA ? 🙂 Kaseta była źródłem mojego cierpienia za szczenięcych lat – w połowie lat 80 mój ś.p. Tata nagrał z audycji Beksińskiego całe „Speak & Spell” DM. Ależ było szaleństwo na tylnym siedzeniu Fiata 126p, gdy jadąc na wakacje Tata po długotrwałych błaganiach włączał „To fajne” i płynęły pierwsze takty „Dreaming Of Me” a oparcie kanapy firmy Inter-groclin 🙂 służyło za perkusyjne pady. Kaseta Stilon Gorzów w końcu zawilgotniała i pamiętam ten dzień jak dziś – druga połowa lat 80tych, jedziemy na rodzinny niedzielny obiad do Pszczyny, „Tata, włącz to fajne!!”, „No dobra” a tu Gahan w amoku… 🙁 Kaseta poleciała do kosza, reanimacja nic nie dała. Reasumując – kasety trzeba było przewijać, szumiały i latami szukało się na nich poszczególnych utworów. Nie tęsknię 🙂
Kaseta jako muzyczny nośnik-„gadżet” OK, ale kolega wyżej opisał jej wszystkie wady. Też nie tęsknię. Prawdziwą rewolucją dla domowej płytoteki było upowszechnienie się tanich „wypalarek” CD-R. Świadomość o nietrwałości tego nośnika przyszła później, a zalety w porównaniu do kasety – ogromne. W drugiej połowie lat 90-tych „paliło się” na potęgę.
Kilka truizmów.
Dobra kaseta nagrana na dobrym magnetofonie z porządnego źródła dawała (daje) bardzo rozsądny dźwięk. Magnetofony z wysokiej półki są wciąż cenione na aukcjach.
Pomijając przypadki ekstremalne, nośniki analogowe, nawet podniszczone, zawsze jakoś tam dawały się odtworzyć. Zepsuty CDR czy pendrive, uszkodzony plik mp3 to mogiła – nic z tym więcej nie zrobisz, nie odtworzysz.
Kaseta, jak winyl, siłą rzeczy nakłania do przesłuchania całości materiału, od początku do końca.
Poza bardzo rzadkimi przypadkami, słuchanie pojedynczych utworów (a często, jak to widzę w tramwaju, nawet nie do końca, tylko klikanie w następny) jest dla mnie obce.
No a z drugiej strony, najistotniejszym elementem wyposażenia samochodu było gniazdko USB, dzięki któremu mogłem wreszcie skoszować wszystkie zmasakrowane płytki i wymienić je na jeden malutki estetyczny pendrive, na którym mam więcej muzyki niż realnie byłbym w stanie przesłuchać podczas podróży z ziemi na księżyc. 🙂
Zaletą kasety jest możliwość nagrywania audycji radiowych.
Masz rację Gostek Przelotem, były i plusy kaset, to fakt. W czasach, gdy ludzie nie posiadali nowoczesnych zestawów hi-fi, każde przeskoczenie do następnego lub o kilka kawałków dalej wiązało się z koniecznością podniesienia nastoletniego, udręczonego problemami dorastania ciała z tapczanu, przejście metra lub dwóch i kilkuminutowe zabawy suwakiem (w moim przypadku suwak, bo miałem Grundiga) lub przyciskiem FWD/REW. Tak więc siłą rzeczy z lenistwa słuchało się całych płyt, co również miało swoje dobre i złe strony 😀
Audycje radiowe obecnie nagrywam (choć już niezmiernie rzadko) na twardy dysk starej nagrywarki DVD 🙂
Stoi w pogotowiu złoty Denonek, ale raczej do odtworzenia jakichś okruchów, które mi zostały tylko na kasetach.
Większość magnetofonów (w każdym razie decków), nawet dość prymitywnych miało funkcję search – przewijały kasetę do najbliższej ciszy. To oczywiście nie działało w przypadku kwałków granych attacca