Muzyka płynie szybciej niż pieniądze
Przychody ze sprzedaży muzyki przez ostatnich 18 lat raczej malały, a tym razem wzrosły aż o 3,2%. Federacja IFPI skupiająca światowa przemysł fonograficzny opublikowała właśnie swój raport za rok 2015 i warto wspomnieć o kilku wnioskach, bo dodają kolejny rozdział do walki z piractwem, walki o otwarcie dostępu do muzyki w sieci i jeszcze paru walk. A przy okazji otwierają kolejny front – walki z value gap, jak to opisywali obecni na konferencji przedstawiciele Sony, Universalu i Warnera. Mówiąc najbardziej brutalnie: reprezentanci biznesu, który kilkanaście lat temu nie chciał przykładać ręki do cyfrowej rewolucji, a później starał się ją na różne sposoby hamować, dziś narzekają, że pośrednicy, którzy zbudowali na cyfrowej muzyce biznesy – czyli firmy streamingowe i technologiczne – nie dość sprawiedliwie dzielą się wpływami z artystami.
Oczywiście dzisiejsi pracownicy majorsów to już inna generacja. Nie ta sama, która uznawała format mp3 za nielegalny, albo nie dostrzegła po sukcesach YouTube’a potencjału do tego, żeby muzyczny serwis streamingowy zamienić w biznes. Ten value gap, o którym wspominają, to różnica dynamiki między błyskawicznie rosnącą dystrybucją muzyki w przeróżnych formatach a bardzo powoli rosnącymi zyskami. Bo owo 3,2%, o którym była mowa, to jeszcze nie powód, żeby mówić o powrocie do złotych czasów branży. Ba, zaryzykowałbym twierdzenie, że to w dużej mierze efekt paru lokalnych zmian, np. wybuchowej dynamiki na chińskim rynku muzycznym – tu fonograficzny biznes dogadał się z rządem w sprawach dotyczących praw autorskich i z miejsca zanotowano roczny wzrost 63%, rekordowy w skali światowej. Co więcej, bodaj Edgar Berger z Sony zauważył, że dopiero drasnęliśmy powierzchnię potencjału, jaki w chińskim rynku drzemie. Chiny były więc tym, czym Adele w roku 2012, kiedy fonografia zanotowała aptekarski wzrost rzędu 0,3% (pisałem o tym w swoim czasie na blogu). Zresztą – żeby była jasność – Adele znów wydała świetnie sprzedającą się płytę, więc nie bagatelizowałbym całkiem efektu, który wnosi. Raport mówi o niej zresztą jako o bezdyskusyjnie największej globalnej gwieździe tego rynku.
Krajów z dwucyfrowymi wzrostami jest aż siedem (a przy tym są tak różne jak Argentyna, Włochy czy Szwecja). Muzyczne wpływy topnieją w starych potęgach UE (Francja, Niemcy), ogólnie w Europie przyrost jest mniejszy niż gdzie indziej (2,3% na plusie), w szczególności mniejszy niż na przykład na bardzo szybko rozwijającym się rynku Ameryki Łacińskiej (+11%). Za to wzrost z tytułu sprzedaży muzyki cyfrowej wyniósł w skali globalnej 10,2% i wartość tej sprzedaży przewyższyła – po raz pierwszy w historii – wartość sprzedaży nośników fizycznych. Proporcje? 45% przychodów to cyfra, 39% – fizyczne nośniki. I jeszcze dwie ważne liczby: sprzedaż nośników fizycznych zmalała o 4,5%, ale sprzedaż piosenek/albumów w wersji download leci w dół znacznie szybciej -10,5% w 2015 roku.
Nie wiem tylko, czy IFPI uwzględniało moje zakupy na Bandcampie, ale zostawiłem w cyfrze w ten sposób w zeszłym roku trochę pieniędzy. W szczególności kupiłem na przykład ostatnio cały katalog firmy BDTA za bardzo okazyjną cenę… Żartuję oczywiście z tym wpływem, ale z nieobecnością niezależnych jest coś na rzeczy. Z tego, że na konferencji po raz kolejny pojawili się tylko trzej majorsi i żadnej reprezentacji reszty świata fonografii (wydaje mi się, że nawet bardziej kreatywnej – zresztą i sukces Adele to skądinąd potwierdza), wynoszę dalsze skupianie się na zaklętym kręgu wielkich liczb, sprzedaży dużych gwiazd i maksymalizacji zysków w krótkiej perspektywie. Bardzo się cieszę, że biznes się opłaca, bo na wszystkich – także prasę – może to wpłynąć raczej dobrze niż źle. Tylko moja porada dla IFPI na kolejny sezon nie polegałaby na walce z value gap (trudna materia, bo wymaga interwencji rządów, parlamentów, legislacji). Polecałbym raczej walczyć z quality gap, czyli rosnącym z roku na rok rozdźwiękiem między jakością muzyki, którą masowo handluje się w streamingu, i tej, która na nośnikach tradycyjnych trafia do pasjonatów, fanów, bardziej zorientowanych słuchaczy. Inwestować w jakość, wykonawców na lata, słuchaczy nie tylko okazjonalnych. Tu widzę największy dylemat. A pomyśleć o tym trzeba – inaczej trudno będzie ludzi przekonać, że muzyka nie jest tylko darmową usługą dodawaną do abonamentu telefonicznego albo do zakupionego w sklepie smartfona.
Polskie dane opublikował kilka dni temu ZPAV. Przychody przemysłu fonograficznego na naszym rynku wzrosły w roku 2015 o 3,59% (więc jesteśmy powyżej średniej światowej). Udział muzyki cyfrowej to 23,44%, mamy więc w tej dziedzinie sporo zaległości w stosunku do świata. Te jednak nie martwią mnie tak bardzo. Cieszy za to imponujący wzrost przychodów na rynku winyli w Polsce – aż o 56,9%. Oznacza to, że „czarny” rynek płytowy w naszym kraju wart jest 12 mln zł, co na tle całości (232 mln zł) też nie jest już jakąś zaniedbywalną końcówką.
Główne tezy raportu IFPI znajdziecie tutaj. Ten wpis – którego pierwotna wersja przygotowana została na gorąco po konferencji – był poszerzany i poprawiany. Przepraszam za związane z tym niedogodności.