Płyty i ty. Kilka słów o miłości fizycznej

IMG_20141121_162907_edit
Poznajcie się. Oto płyta. Staroświecki przedmiot o kolistym kształcie występujący w różnych rozmiarach i różnych wariantach tworzyw sztucznych. W niektórych wersjach znany już od ponad 100 lat. Według nowych teorii właściwie zbędny. Parę argumentów jednak za nim przemawia. I nie chodzi tylko o to, że David Bowie wydał właśnie nowy 10-calowy singiel w wersji, która do złudzenia przypomina prastare płyty na 78 obrotów (choć i to nie bez znaczenia). Poniższa lista ma przede wszystkim wprowadzić serię tekstów o różnych fizycznie wydawanych płytach, którymi chciałbym zachęcić czytelników tego bloga i jego przypadkowych gości do kupienia komuś w najbliższym czasie płyty w prezencie. Jakież więc są te przewagi płyty na fizycznym nośniku? Po części może się będę powtarzał, ale to dobry moment do podsumowań.

1. To wyrób kolekcjonerski. Ostatnio grupa Pustki zachęca podobnym terminem („przedmiot kolekcjonerski”) potencjalnych nabywców winylowej wersji płyty, którą chce opublikować niebawem. Ma taki przedmiot swoją wartość: rosnącą lub malejącą, ale rzadko pikującą w kierunku zera jak elektroniczna wersja albumu tuż po wyjściu z „fabryki”.

2. To przewidywalna forma obcowania z muzyką. Nie dostaniecie komunikatu „format not supported” i – o ile oczywiście nie spróbujecie odczytać CD w gramofonie albo winylu w odtwarzaczu CD – wszystko jest ustandaryzowane i powinno działać. Wszelkiego rodzaju błędy będą prawdopodobnie zależne od stanu sprzętu i warunków przechowywania płyty. Obędzie się w każdym razie bez niezależnych od nas niespodzianek typu „idę na koncert Morrisseya, płacąc jak za dwie płyty, a ten kończy występ w połowie”.

3. Fizyczny nośnik z muzyką to nie tylko coś, co zaklina pewną wartość, ale też pewną historię. O ile hasło „Synu, zostawię ci swoje empetrójki?” brzmi komicznie, to „Synu, zostawię ci moje płyty” już co najwyżej patetycznie. Są oczywiście ludzie niepodatni na sentyment zaklęty w przedmiotach, ale komu – spośród tych, którzy fizyczne formaty zbierają – nie zdarzyło się żałować niekupionej kiedyś płyty, albo swojej płyty wymienionej na inną? Przede wszystkim jednak fizyczne nośniki – że tak zaryzykuję twierdzenie – lepiej nadają się do ilustrowania kolejnych stadiów naszego życia. Stanowią lepsze pamiątki. Zbierają zagięcia, plamy i rysy. Jeśli przykład podany na początku nie wydał się Wam dość absurdalny, to może lepsze będzie pytanie: „Ile lat ma Twoja najstarsza empetrójka i w jakich okolicznościach ją zdobyłeś?”.

Carl_Lindstrom_Parlophone_ad4. Przypadkiem zwrócisz uwagę na okładkę. Tak jak na tego Bowiego – ledwie trzy utwory, które mylą tym opakowaniem, ale (w przeciwieństwie do lwiej części składanki „Nothing Has Changed”, którą promują) są nowościami w katalogu Bowiego. Tytułowa „Sue (Or in a Season of Crime)” to znakomity utwór, brzmiący trochę jak piosenka z „Outside” w potężniejszej, bigbandowej aranżacji. Jest więc w pewnym sensie anachronizmem, który zbiera różne wątki z muzyki Bowiego, a zarazem wydaje mi się lepszy niż to, co artysta robił na ostatniej płycie. Przyjemnie anachroniczny jest nawet tekst, który wydaje się opowiadać w kilku zwrotkach całą długą historię pewnej pary – jak dzieciństwo pokazywane w „Boyhood”. Tyle że w stylu nieco bardziej sensacyjnym. może nawet odrobinę Lynchowskim. Okładka (czyli, jak to ktoś skomentował, zwykły „generic” firmy Parlophone, obok stara reklama tej wytwórni via Wiki) się z tym jakoś ładnie komponuje, bo wnosi ducha starej jak by nie było kompanii gramofonowej z ponadstuletnią historią. Wiem, co Wam powiedzą. Że okładkę ma też wersja mp3 w sklepie internetowym. Fakt, ale taką malutką. Że ma ją też folder, w którym trzymasz mp3? Jeszcze mniejszą.

5. Płyta – w dowolnej wersji – ma też funkcję rytualną. Podkreślałem to wielokrotnie. Jej słuchanie wymaga pewnej procedury, szeregu czynności, które są pewnym wysiłkiem i inwestycją w to, co wydarzy się później. Owszem, trudniej się przemóc i wstawić na talerz gramofonu coś, czego (jak sądzimy) nie lubimy, ale też trudniej potem to zatrzymać – więc może nam się spodoba? W wypadku winylu dochodzi jeszcze to, że trudniej się skipuje (ręczne przestawianie igły), co zmusza do jeszcze mniej nerwowego trybu słuchania. Z pewnością singlowego Bowiego wysłuchacie więc z jednej i z drugiej strony do końca.

6. Proszę docenić to, że ani razu nie użyłem bardzo subiektywnego argumentu „płyta lepiej brzmi”. Nie jest to dziś całkiem oczywiste. Choć pod względem dynamiki nowy winyl Bowiego bije na głowę większość produkowanych dziś płyt CD (sprawdzić to można w nieocenionej Dynamic Range Database), bynajmniej nie dlatego, że CD nie może lepiej, ale że skutecznie jest psuty kompresją i złym masteringiem. Poza tym z całą pewnością odtwarzacze cd i gramofony, zazwyczaj podłączone do wzmacniaczy i kolumn, są ciągle dobrym i sprawdzonym interfejsem muzycznym. Bezpiecznym, bo zwykle nie schodzącym poniżej pewnego poziomu, co niestety nie jest zasadą w wypadku np. odtwarzaczy mp3 (weźmy standard obowiązujący niestety w tym świecie – słynne iPhone’owe białe słuchawki).

7. Najważniejsza jest jednak o tej porze roku funkcja prezentu. Wręczanie sobie upominków wciąż lepiej wychodzi w postaci fizycznej i mimo wielkich standów z bonami towarowymi do sklepu Google Play i innych, które widzę tej jesieni, niespecjalnie bym namawiał do tego, by pod choinką czy na mikołajki przechodzić na tryb cyfrowy. Bo jeśli naprawdę chcemy komuś coś dać, to nie po to, by kupił coś zupełnie innego, albo żeby za chwilę wyrzucił to, co od nas dostaje.

david_bowie_sueDAVID BOWIE „Sue (Or in a Season of Crime)”
Parlophone 2014
Trzeba posłuchać: utworu tytułowego, można go znaleźć także na nowej, dwupłytowej kompilacji „Nothing Has Changed”, ale tylko w tzw. radio edit, krótszej, 4-minutowej wersji (oryginał – ponad 7 min.). Skądinąd ta kompilacja to też nie najgorszy rodzaj prezentu. O innych – wkrótce.